Reklama

"Pewnego razu w Meksyku: Desperado 2": NIEPOWTARZALNY R.R.

Aktorzy bardzo chętnie godzili się na współpracę z Robertem Rodriguezem.

Banderas, który bardzo nieufnie podchodzi do kręcenia jakichkolwiek kontynuacji twierdził, ze dla Roberta jest gotów bez wahania zagrać w "dwójce". Według niego, Rodriguez jest pełen inwencji i energii, która przypomina Almodovara i unika przy tym wydeptanych przez innych ścieżek.

Także Hayek chwaliła Rodrigueza, choć zaznaczała, ze jego filmy są z pewnością bardzo wymagające w sensie czysto fizycznego wysiłku.

Ponieważ jednak Rodriguez nie oszczędza nikogo, a w pierwszym rzędzie siebie, Hayek prosiła go, by tak zmienił harmonogram produkcji, aby i ona mogła ponownie u niego zagrać. Nie było to wcale pewne, ponieważ była bardzo zajęta pracami nad "Fridą".

Reklama

Depp z kolei, który od dawna chciał wystąpić u Rodrigueza, wyraził uznanie dla jego zdolności scenopisarskich. "Amoralny, skorumpowany Sands to naprawdę niezwykła postać. To także facet, którego nikt nie lubi i który zdaje sobie z tego sprawę. Nigdy jeszcze nie grałem kogoś takiego."

Rodriguez był zdania, ze tylko bardzo nieliczni aktorzy maja taki dar, jak Depp. "Był mi potrzebny właśnie on. Kogo by nie grał, w końcu musi wzbudzić sympatie na widowni, choć nigdy jej nie wymusza."

Willem Dafoe miał pewne wątpliwości, zanim przyjął ofertę Rodrigueza. "Naprawdę widzisz mnie jako grającego na pianinie latynoskiego barona narkotykowego z wąsikiem?" - spytał. "Nie umiem grac na pianinie, ani mówić po hiszpańsku."

Rodriguez wspominał to ze śmiechem: "Wiedziałem, ze gdy Willem pojawi się na planie, będzie potrafił i jedno, i drugie. I oczywiście się nie pomyliłem."

Dafoe chwalił sobie współpracę z Rodriguezem: "To bardzo ciekawe dla aktora. Nie ma tu wielkich scen dialogowych, scenariusz wymaga, żeby stworzyć postaci archetypiczne, a jednocześnie zindywidualizować je. To wcale nie takie łatwe. Ale Rodriguez, który miał kamerę włączoną niemal non stop, często filmował bez ostrzeżenia. Pozwalał tez zmieniać dialog i sposób gry, nie trzymał się niewolniczo jednej koncepcji. On daje aktorom wolność, a zatrudnia tych, którzy wiedza, co z nią zrobić."

Enrique Iglesias, słynny piosenkarz, wypowiadał się bardzo skromnie, podkreślając, ze uczył się od kolegów, ile się da. "Gramy w tym filmie i walczymy. Na szczęście dla mnie, głównie walczymy" - mówił.

Cheech Marin, pamiętny barman z "Desperado", miał do Rodrigueza tylko jedna prośbę: "Oczywiście, zawsze gram u Roberta, jeśli tylko mnie o to poprosi. Strasznie lubi zabijać mnie zaraz na początku filmu. Tym razem poprosiłem, aby trochę poczekał."

Nastroje aktorów podsumował w charakterystyczny dla siebie lakoniczny sposób Danny Trejo: "Takich reżyserów lubię. Robert mało gada, a cholernie dużo robi."

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy