Reklama

"Pewnego razu na dzikim wschodzie": REŻYSER O FILMIE

Mój kurdyjski dziadek, uśmiechając się szeroko, zwykł mawiać:

"Nasza przeszłość jest smutna, współczesność tragiczna, ale na szczęście nie ma przed nami żadnej przyszłości."

Kiedy po siedmiu latach na obczyźnie wróciłem do Kurdystanu, udałem się w podróż w góry. Przejechałem ponad dwieście kilometrów i nie spotkałem w tym czasie ani żywej duszy. Kurdowie, którzy przeżyli eksterminację, zostali przewiezieni do obozów dla uchodźców w południowym Iraku. Mijałem dziesiątki zrujnowanych, popalonych wiosek. Irackie wojska zrównały je z ziemią. Kiedy pewnego dnia przez szybę samochodu zauważyłem kilka pasących się kóz, zapłakałem ze szczęścia. To była oznaka, że na ziemiach zniszczonych przez wojnę, zaczyna odradzać się życie. Mieliśmy wówczas 1991 rok. Porażka, którą Saddam Hussein poniósł w Kuwejcie była zapowiedzią pierwszej zmiany. Niedługo po niej Kurdowie zorganizowali i przeprowadzili pierwsze w historii swojego kraju wolne wybory. Stworzyli Parlament, własne struktury rządowe, siły zbrojne i policję.

Reklama

Z każdą kolejną wizytą w Kurdystanie dostrzegałem, jak wielkie zmiany zachodzą w okolicy. Budowano nowe drogi, rekonstruowano zniszczone wioski, wprowadzano elektryczność do domów i zakładano szkoły. Po upadku rządów Husseina w 2003 roku, Kurdowie zyskali pełną niezależność od Bagdadu. Pojawili się pierwsi inwestorzy, do Kurdystanu zaczęły spływać biliony dolarów i kraj zamienił się w wielki plac budowy. Najodleglejsze wioski w górach chciały stać się częścią nowego świata. Baran, główny bohater "Pewnego razu na Dzikim Wschodzie", również niczego nie pragnie bardziej.

Kiedy zacząłem pracować nad scenariuszem filmu kolejne elementy kurdyjskiego świata zaczynały mi przypominać Dziki Zachód. W mojej wyobraźni jedni kombatanci zamieniali się w szeryfów, inni stawali wyrachowanymi najemnikami lub lokalnymi przemytnikami. Granice dzielące Kurdystan, Iran i Turcję są idealnymi arteriami nielegalnego handlu. Przemyca się tu wszystko - od ropy naftowej przez leki i alkohol po pastę pomidorową.

Otwarcie się kraju na demokrację pozwala młodym ludziom żądać wprowadzenia świeckiej polityki i wolności słowa. Obie te rzeczy są dla mnie bardzo ważne. Urodzony i wychowany w islamskiej kulturze czuję też potrzebę wspierania kobiet w ich walce o społeczną i polityczną równość. Wiele kobiet, żyjących we współczesnym Kurdystanie, szuka swojej tożsamości i wchodzi w dawniej dla nich niedostępne role społeczne. Kilka moich wyedukowanych przyjaciółek poświęciło się pracy u podstaw w małych wioskach. Ich opowieści zainspirowały mnie do stworzenia postaci Govend, głównej bohaterki filmu. To dziewczyna, która szanuje pewne elementy tradycji, ale znajduje w sobie siłę, by przeciwstawić się rodzinie, lokalnej społeczności i kulturze. Podziwiam takie kobiety! Opowiadając o nich z czułością i dozą humoru, chcę złożyć należny im hołd.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy