Reklama

"Parnassus": WSPÓŁPRACOWNICY O GILLIAMIE

Przełożenie fantastycznej wizji reżysera na język wizualny było dla jego szalenie uzdolnionej ekipy produkcyjnej niezwykle fascynującym zajęciem. Mówi bliski współpracownik Gilliama, autor zdjęć Nicola Pecorini, który od początku pracował przy tworzeniu filmu: "Najbardziej przemówił do mnie poetycki wymiar filmu, który był w nim obecny już na poziomie scenariusza. Przez ostatnie dziesięć lat dzieliłem pasje i frustracje Terry'ego, dlatego rozumiem, co chciał przekazać za pomocą 'Parnassusa'. Oto znużony człowiek, który stara się oświecić innych, nauczyć ich swobodnego używania wyobraźni, sprawić, by uznali siłę marzeń za skarb, a nie brzemię. Parnassus to Terry. Ten scenariusz jest wspaniałym owocem lat walki z systemem, frustracji nagromadzonych podczas kolejnych prób nadania kształtu wzniosłym ideom".

Reklama

"Odczytałem tę historię jako fantastyczne podsumowanie artystycznej kariery Terry'ego: można w niej znaleźć wszystkie elementy, które pojawiały się - w bezpośredniej lub zawoalowanej formie - w jego poprzednich dziełach. To bardzo dojrzały scenariusz i mocno wierzę w to, że wszyscy wielbiciele twórczości Terry'ego (a na szczęście jest ich wielu) uznają 'Parnassusa' za apoteozę kunsztu Gilliama".

"Staraliśmy się planować każdy szczegół z wyprzedzeniem. Zwłaszcza sceny w Imaginarium: zostały rozpisane ujęcie po ujęciu, klatka po klatce. Lecz nawet najbardziej zaawansowany plan nie zapobiegnie niespodziankom, czy ludzkim błędom, gdy potrzebna jest precyzja i dokładność. Mamy z Terrym wspólną wizję kinowej sceny: interesuje nas kadrowanie o zasięgu 360 stopni. Osiągnęliśmy absolutną symbiozę. Bez słów dochodzimy do tych samych wniosków i wybieramy te same rozwiązania. Praca z Terrym jest dla mnie łatwa, choć stawia on trudne wymagania techniczne. Oświetlenie 360-stopniowego pola widzenia jest znacznie trudniejsze, niż trzymanie się teleobiektywów. Największy kłopot sprawia wytłumaczenie innym naszego podejścia".

"Terry często używa obiektywów szerokokątnych, bo tak naprawdę świat jest stworzony z szerokich kątów. Ludzki wzrok jest szerokokątny, więc Terry stara się pozostawić odbiorcy wybór. Przy takich ujęciach możemy wybrać, na co patrzymy, a patrząc musimy używać umysłu. Przy wąskim ujęciu o małej głębi tła to reżyser decyduje, na co patrzy widz. Terry unika tego w swoich filmach, a ja go w tym popieram".

"Każdego dnia uczę się czegoś nowego. Jeśli tego zabraknie, zmienię pracę. Mam nadzieję, że ten dzień nigdy nie nastąpi. Gdy przestajesz się uczyć, musisz zająć się czymś innym, bo najwyraźniej o swojej branży wiesz już wszystko".

Mick Audsley, montażysta nakręconych przed dekadą "12 małp" Terry'ego, czekał na okazję do ponownej współpracy. Podobnie jak Nicola, angażuje się w prace nad filmem już na samym początku. "Zaczynam od zapoznania się ze scenariuszem. Od razu zabieram się do pracy, bo wtedy mam szansę dostrzec pewne problemy, zanim film zostanie nakręcony. We współpracy z reżyserem mam duży wpływ na kształt filmu, ale ostateczna decyzja nie należy do mnie. Dlatego staram się skleić opowieść w spójną całość i zaaranżować ją dla widza. Jestem czymś w rodzaju dyrygenta orkiestry. Dobór scen i tempo montażu ma kluczowy wpływ na charakter podróży, w jaką udaje się widz podczas seansu. Liczy się prędkość, spójność, oraz selekcja i jakość materiału".

"Myślę, że szczególnym wyzwaniem były sceny nagrywane na blue boksie, w nieistniejących krainach po drugiej stronie lustra. Otrzymuję materiał, który jest tylko częściowo zrealizowany, zawiera jedynie część potrzebnych informacji. Ale musimy poddać go obróbce montażowej i podejmować decyzje, mimo braku pełnego obrazu. To trudne zadanie".

"Oczywiście najważniejsze jest to, czy aktorzy nadadzą scenom sugestywności i czy zestawienie konkretnych scen pozwoli pokazać cyfrową część obrazu w odpowiedniej kolejności. Ja mam jednak tylko ogólny obraz sytuacji, wszystkie szczegóły są w głowie Terry'ego, więc moja ścisła współpraca z nim i ekipą od efektów wizualnych jest nieodzownym warunkiem stworzenia spójnej całości".

Projektantka kostiumów Monique Prudhomme także wspomina pracę z reżyserem w superlatywach: "Terry jest bardzo otwarty na ciekawe koncepcje, na wszystko, co mu przypadnie do gustu i hojnie obdarza współpracowników uwagą. Jeśli masz jakiś pomysł, on zawsze cię wysłucha. Interesuje go kształtowanie się filmu, niczego nie traktuje jako stałą. Jeśli masz inwencję, zachęca do eksperymentowania. To wielka przygoda".

"Zaczynamy od czegoś, co nazywam 'łowiectwem i zbieractwem'. Padają różne pomysły. Inspirację czerpiemy z książek i obrazów. Terry ma swoje ulubione obrazy, które pragnie wykorzystać w filmie i od tego zaczynam łowienie i zbieranie: ubrań, akcesoriów - kapeluszy, płaszczy i szali ? I nagle, gdy pojawia się aktor, tworzymy postać kształtując ją niczym rzeźbę".

"Moja praca polega na ułatwianiu aktorom odnalezienia swojej postaci. Dzięki otwartemu podejściu do sprawy, a nie traktowaniu aktora jak wieszaka, tworzymy obraz postaci na podstawie postury aktora, jego ciała, jego ekspresji. Potem eksperymentujemy i kształtujemy ten obraz dalej. Podczas pracy nad tym filmem bardzo rozwinęliśmy ten proces".

"Myślę, że kostiumy są dodatkowym elementem postaci; tworzą jej obraz, który zapamiętają widzowie. Aktor musi czuć się komfortowo w stworzonym wizerunku. Projektując kostiumy dla doktora Parnassusa, człowieka nieśmiertelnego, myślałam o tym, że skoro jeździ po podupadłych dzielnicach Londynu, wiecznie doskwiera mu zimno i wilgoć. Dlatego ubrałam go w wiele warstw: podkoszulki, koszule, swetry i podszewki, a na wierzch płaszcze i szale. Taki kostium można wykorzystać w filmie fizycznie, zdejmując i nakładając ubrania, a przy tym tworzy on obraz gderliwej postaci, która chce żyć po swojemu".

"Praca z Terrym jest zaszczytem i honorem. On jest wulkanem inwencji. Jego świat jest szalenie eklektyczny i silnie oddziałuje na moją wrażliwość. Gdy ja mam dwa pomysły, on ma ich dwadzieścia. Praca z nim polega na wymianie koncepcji i wzbudzaniu wzajemnego zainteresowania. Staram się nie pozwolić mu się znudzić i utrzymać elastyczność. Jeśli dziś mamy jakiś pomysł, a jutro wpadniemy na lepszy, zawsze wybieramy ten drugi. Ta nieustanna płynność procesu twórczego jest cudowną metodą pracy".

Charakteryzatorka Sarah Monzani uważa dwa różne światy stanowiące miejsce akcji filmu za bardzo ciekawe wyzwanie dla niej i jej ekipy: "Znam Terry'ego od lat. Wiem, jaki ma styl pracy. Nad wszystkim sprawuje pieczę i nosi pełny obraz filmu w głowie. Najtrudniejszym zadaniem jest wydobycie tej wizji z jego umysłu. Terry jest bardzo hojny i pozwala ci zajrzeć do swojej głowy, podkradając fragmenty obrazu. Całość jest w pierwszym etapie po prostu nie do ogarnięcia. Czytasz scenariusz... potem czytasz go znów i za każdym razem odnajdujesz coś nowego".

"Oglądamy dwie równoległe historie. Jedna opowiada o bohaterach filmu, artystach teatralnych, towarzyszach 'zwykłego' życia doktora Parnassusa. To normalni, zwykle umorusani ludzie, którzy żyją w dość podłych warunkach - w ich wozie nie ma zbyt wiele wody. Potem zaś udajemy się w magiczny świat ich występów scenicznych, gdzie każde przedstawienie ma inną stylistykę, co najlepiej widać po postaci Valentiny. Doctor Parnassus ma tysiąc lat, więc do każdego z występów może wnieść różne smaczki ze swej przeszłości, od średniowiecza po współczesność".

"Różne style, które stworzyłam dla Valentiny, reprezentują jej młodzieńcze marzenia, albo powstały na podstawie jej kostiumów ze starej skrzyni doktora Parnassusa. Dostałam taką starą skrzynię od Monique Prudhomme i wyobrażałam sobie, że wszystkie kostiumy z niej pochodzą. Stworzyłam charakteryzację postaci bazując na jej projektach. Efekt jest obłędny!"

Córka Terry'ego, producentka Amy Gilliam, stara się utrzymać ten obłęd w ryzach: "Czuję odpowiedzialność za cały projekt, a przy tym jestem perfekcjonistką i mam bardzo osobisty stosunek do filmu i oczywiście reżysera, bo jest moim ojcem. To drugi film, który produkuję i pierwszy, w którego powstaniu biorę tak bezpośredni udział. Ponieważ jest to brytyjsko-kanadyjska koprodukcja, mam utrudnione zadanie; to dla mnie skok na głęboką wodę".

"To niesamowite, że wszystko tak szybko złożyło się w spójną całość. Scenariusz bardzo mnie poruszył. Podobieństwa łączące doktora Parnassusa i mojego ojca, na które wiele osób zwróciło uwagę, do mnie, jako jego najstarszej córki, trafiają bardzo mocno. Właśnie to mnie zaintrygowało i przywiodło do podjęcia długotrwałego i czasem bolesnego przedsięwzięcia produkcji filmu".

"Możliwość pracy z tatą jest wspaniałym doświadczeniem, on jest po prostu najlepszy. Wszyscy mi powtarzają, że trafiłam na niezwykle trudne zadania: przeżyliśmy wiele trudnych i tragicznych momentów. Jednak ciężką pracą udało nam się stworzyć olśniewający, magiczny film, z którego jesteśmy bardzo dumni. To niezwykłe i wspaniałe uczucie".

"Uwielbiam pracować z ojcem, gdyby nie on, nie podjęłabym się produkcji filmu. Najtrudniejsze jest rozróżnienie i rozgraniczenie pomiędzy pracą i życiem rodzinny,. Czasem muszę powiedzieć 'nie', kiedy tata porusza kwestie związane z filmem przy rodzinnym stole. Mówię: 'Pogadamy jutro, napisz do mnie emaila', a on biegnie do swojego gabinetu i wysyła mi wiadomość!"

Amy dodaje ciepłe słowa uznania dla nominowanego do Oscara współproducenta Williama Vince'a, który przegrał walkę z rakiem niedługo po ukończeniu zdjęć w Vancouver. "Praca z Billem była cudownym przeżyciem. Cieszę się, że znalazłam kogoś, kto pragnął by marzenie, którym był ten film, ziściło się. Bill nieustannie mnie wspierał i we mnie wierzył. Wiele się od niego nauczyłam. Bardzo mi go brakuje".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Parnassus
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy