Reklama

"Pan Tadeusz": MÓWIĄ AKTORZY

KRZYSZTOF KOLBERGER

"Bóg dał panu wspaniały głos i... rozumiem, co pan do mnie mówi używając wiersza Mickiewicza" powiedział Andrzej Wajda w "uzasadnieniu" powierzenia mi roli narratora, a właściwie - Adama Mickiewicza, w filmie "Pan Tadeusz". Wcześniej jeszcze odbyła się próba charakteryzacji, uwieńczona sukcesem, który należy przypisać po części Pawłowi Edelmanowi. Zrobił mi on zdjęcie na tej próbie, w odpowiednim świetle, żeby "jak najmniej było widać". Tak też potem wieszcz był pokazywany w filmie: w silnej kontrze na tle okna lub w szybie obrazu z Matką Boską Ostrobramską.

Reklama

W scenariuszu przewidziano tylko dwa, może trzy momenty, w których Mickiewicz pokazuje się na ekranie, resztę miał załatwić głos. Po pierwszym dniu zdjęć z moim udziałem miałem wielką satysfakcję. Pan Andrzej zmienił zdanie i wszystkie fragmenty narracji zostały sfilmowane, a większość z nich znalazła się później w ostatecznej wersji ekranizacji "Pana Tadeusza".

Najważniejsze jednak było słowo. Reżyser cały czas mnie prosił: "niech pan mówi szybko i nic nie maluje słowem, wszystko namaluje obraz". Z początku recytator we mnie trochę się buntował. Każdy z nas ma przecież swój sposób na interpretowanie naszej epopei.

A tymczasem Wajda chciał, żeby Mickiewicz po prostu odczytywał, niemal bez interpretowania, dopiero co napisane dzieło swoim paryskim przyjaciołom. Są twórcy, którym chce się i trzeba wierzyć i zaufać. To wspaniałe, że można się spotkać z kimś, kogo darzy się całkowitym zaufaniem, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy tak nam dokucza brak autentycznych autorytetów. Oczywiście zaufałem panu Andrzejowi i po prostu... szybko czytałem.

Przed nagraniem narracji miałem możliwość obejrzenia pierwszej zmontowanej wersji filmu. Panu Andrzejowi zależało na tym, żebym poznał nastrój i rytm całości. Wydawało mi się, że w kilku miejscach można jeszcze "dać szansę" wierszowi. Pozwoliłem sobie zaproponować to reżyserowi, który wysłuchał mnie z uwagą. Kilka "moich" fragmentów zaistniało na ekranie.

Na planie "Pana Tadeusza" miałem cały czas wrażenie, że wszystkie osoby biorące udział w realizacji tego przedsięwzięcia (aktorzy, członkowie ekipy technicznej, producenci) dawały z siebie wszystko. Pan Andrzej we wspaniały sposób to nasze zaangażowanie "wykorzystywał". Spotkanie z nim i z jego filmem zapamiętam jako znakomite doświadczenie.

Wypowiedź dla Vision Film Distribution Company.

GRAŻYNA SZAPOŁOWSKA

W styczniu 1998 r. przyjechałam do Warszawy na operację kolana. Nie byłam w najlepszym nastroju. Zadzwoniłam do Michała Kwiecińskiego, pytam co słychać. A on, wszystko co ma mi do powiedzenia, to że Wajda zaczyna "Pana Tadeusza". Świetnie, mówię i pytam, kto gra Telimenę. Michał może wie, może nie wie, może wie, ale nie chce powiedzieć. Zadzwoń do Mistrza i sama zapytaj, radzi. Dzwonię. Jest bardzo miły i serdeczny. Poczułam się ośmielona, mówię o Telimenie, o egzaminie do szkoły teatralnej, o sobie. Mówię dużo i szybko, boję się usłyszeć odpowiedź. Wreszcie musiałam zrobić pauzę. Pan Andrzej mówi: "Dziecko, nie pomyślałem o tym. Film jest już obsadzony". Po chwili dodaje: "Ale może to ciekawy pomysł". Nie śpię całą noc. Nie dlatego, że film jest już obsadzony, ale dlatego, że to może jest ciekawy pomysł. Dzwonię nazajutrz i pytam kiedy zdjęcia próbne. "To dobry pomysł, niestety nie ma czasu", mówi pan Andrzej. Dzwonię do Michała, mówię, że nie będzie zdjęć próbnych, idę do szpitala na operację, o nastroju szkoda gadać. Po miesiącu dostaje zaproszenie na zdjęcia próbne. Jeszcze chodzę o kulach, odstawiam je i biegnę do hali zdjęciowej. Zakładają mi to co mają pod ręką, za małą czarną perukę, za krótką różową sukienkę. Magda Tesławska pożycza szal z sąsiedniego planu "Ogniem i mieczem". Jestem onieśmielona i zdenerwowana. Widzę jak pan Andrzej obserwuje wszystko krytycznym wzrokiem: kostium, partnera, wszystkich i wszystko na planie. Znałam Telimenę, dobrze rozumiem tę kobietę. Nie znałam Wajdy i nie wiedziałam ile z tej kobiety potrzebuje do swego filmu. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do tańca z kamerą. Po tygodniu zadzwonił Michał i już wiedziałam, że gram. Miller, op. cit.(...) [Telimena] to postać zagadkowa, choć momentami opisana (...) w sposób komediowy. Telimena jest samotną, dojrzałą kobietą, która podobnie jak współczesne kobiety dąży do jak najwiekszego komfortu materialnego, choć nie o to jej tak naprawdę chodzi. Męczy ją brak miłości, której kupić przecież nie można. A dlaczego jest samotna? Tak naprawdę wśród bohaterów "Pana Tadeusza" nie ma dla niej partnera. Hrabia czy Asesor to karykatury, a nie mężczyźni, którzy mogliby taką kobietę zainteresować. Tadeusz wchodziłby w rachubę, ale jest za młody. Tak więc niby jest śmiesznie, wszyscy się bawimy, ale jeśli przypatrzymy się uważniej, to zza tej zabawy wyziera tragedia (...). Miller, op. cit.

MICHAŁ ŻEBROWSKI

Michał Kwieciński zapytał, czy przyjdę na próbę czytaną "Pana Tadeusza", która odbędzie się w obecności pana Wajdy. Próba była szczególna, bo odbywała się w obecności kamery, która jeździła wokół nas i rejestrowała po kolei wszystkich czytających. Czułem się jak na zachodnim castingu. Wokół siedziały same sławy. Wprawdzie pan Andrzej na początku powiedział, że bardzo by chciał, żebym to ja zagrał Tadeusza, ale ja nigdy nie czułem, że ta rola jest dla mnie. Cały czas wiedziałem, że tymi zdjęciami próbnymi, tym czytaniem mam udowodnić, że to nie jest błąd, że powinienem potwierdzić słuszność wyboru reżysera. Jestem aktorem dociekliwym, zadaję dużo pytań, dzielę się wątpliwościami, startuję przecież w zawodzie i jest we mnie dużo niepewności. Tu byłem w sytuacji szczególnej, otoczony plejadą gwiazd; starałem się nie przeszkadzać (...).

Wydaje mi się, że doświadczenie pracy z takim reżyserem i w gronie ludzi, którzy o zawodzie wiedzą dużo, odkłada się także w podświadomości. To nie jest tak, że wracam do domu i piszę sobie w zeszycie: "Dzisiaj nauczyłem się grać profilem" albo: "Nauczyłem się wymawiać przedniojęzykowe ł". Te doświadczenia się gromadzą i potem człowiek korzysta z nich automatycznie. Miałem szczęście, że dano mi posiąść taką wiedzę. Byłem tuż po zdjęciach do "Ogniem i mieczem", ale jak mówi Jan Englert, mój profesor: "Aktor nie ma prawa być zmęczony, szczególnie jak gra taką rolę". Mam dwadzieścia sześć lat. Kto ma mieć więcej energii niż ja? Jak się gra u takiego reżysera w takim filmie, to człowiek w ogóle nie myśli o zmęczeniu, mógłby w dziesięciu takich filmach zagrać i jeszcze i jeszcze i jeszcze... Miller, op. cit.

ALICJA BACHLEDA-CURUŚ

Granie w filmie "Pan Tadeusz" było dla mnie wspaniałym przeżyciem i niezapomnianą przygodą. Jakkolwiek stres związany z poczuciem odpowiedzialności towarzyszył mi przez większość czasu. Starałam się chłonąć każdą sekundę bycia na planie, obserwować ekipę, aktorów, pracę reżysera. Możliwość kontaktu z tak wspaniałymi ludźmi i uczestniczenia w takim przedsięwzięciu była i jest dla mnie wielkim wyróżnieniem.

Co do postaci Zosi, starałam się przedstawić taki jej obraz, jaki miałam przed oczyma czytając "Pana Tadeusza". Chciałabym bardzo, aby pokrył się on z wyobrażeniami widzów, choć zdaję sobie sprawę z tego, że każdy posiada własny wizerunek mojej bohaterki.

Wypowiedź dla Vision Film Distribution Company.

BOGUSŁAW LINDA

Granie w "Panu Tadeuszu" to taka przygoda, takie wyzwanie, że nie oglądając się na to czy wygramy, czy przegramy - warto zaryzykować. Także ze względu na nasze korzenie, na to, że wychowaliśmy się w tym kraju, na wszystko, co za sprawą "Pana Tadeusza" wiąże się z naszą kulturą. Uważałem, że trzeba spróbować, a biorąc pod uwagę, że miałem to robić z Andrzejem Wajdą, z operatorem Pawłem Edelmanem, ze wspaniałymi aktorami - można było rokować tej próbie powodzenie.

Baliśmy się wiersza. Z filmowym "Weselem" się udało, ale "Wesele" to dramat: rytm wiersza jest tam zupełnie inny niż w "Panu Tadeuszu" - pisanym trudnym trzynastozgłoskowcem z wydłużoną frazą. Baliśmy się, że na ekranie to będzie nudne. Niesłusznie: wiersz tylko uwypuklił cechy charakterów i uczynił je dziesięciokrotnie bardziej ciekawymi od opisywanych prozą, a przy okazji nadał tempo i rytm całemu filmowi.

Muszę przyznać, że bałem się spotkania z Andrzejem po tych kilkunastu latach, które upłynęły od "Dantona", naszego poprzedniego wspólnego filmu. On ma specyficzne spojrzenie na kino, na grę aktorską. Tymczasem okazało się, że przy "Panu Tadeuszu" był nadzwyczaj rozluźniony, odmłodniał psychicznie. Ten luz udzielił się wszystkim, dzięki czemu w filmie nie ma zadęcia. Nikt na planie nie mówił, że robimy wielkie dzieło sztuki - to była po prostu znakomita zabawa. Muszę? powiedzieć, że ja, zresztą nie tylko ja: wszyscy ponownie zakochaliśmy się w Andrzeju. Ksiądz Robak? Ja jego potwornie ciężki habit, dokuczliwy zwłaszcza w czasie upałów, nosiłem chyba też w ramach pokuty za moje dawne, filmowe grzechy.

Wypowiedź dla Vision Film Distribution Company.

MAREK KONDRAT

Mojemu udziałowi w realizacji pomysłu sfilmowania "Pana Tadeusza" początkowo towarzyszył wielki sceptycyzm. Pamiętam konferencję prasową tuż przed rozpoczęciem zdjęć, podczas której padały sformułowania typu "spełnienie marzeń", "litewskie korzenie", "epopeja narodowa" itd. Ja mogłem wtedy zdobyć się jedynie na stwierdzenie, że do roli Hrabiego, w której zostałem obsadzony, czuję się za stary i że nigdy jeszcze w filmie nie zdarzyło mi się mówić trzynastozgłoskowcem.

Tymczasem stało się coś niezwykłego: od pierwszego dnia zdjęciowego miałem wrażenie uczestnictwa w wielkiej sprawie. I co jeszcze dziwniejsze - ten stan ducha udzielił się wszystkim członkom ekipy i trwało to do końca pracy nad filmem. Każdy dawał z siebie ile tylko mógł, mając poczucie misji, czy też raczej jakiejś magii, która opanowała ekipę. Czegoś podobnego nie przeżyłem na planie filmowym. Nagle okazało się, że jednoczy nas - może śmiesznie to zabrzmi - poczucie wspólnoty narodowej, jakaś nostalgia, duma, że skądś się wywodzimy, jacyś byliśmy i jacyś jesteśmy. Nie wiem czy sprawił to genialny tekst, niespotykany często w literaturze filmowej, czy duch Mickiewicza, czy też nadzwyczajna forma artystyczna Andrzeja Wajdy, czy wreszcie jeszcze coś innego.

W tym fantastycznym pobudzeniu nas wszystkich do wzniosłych uczuć upatrywałbym największą wartość powstałego filmu. Efekt - myślę - będzie widać na ekranie. W każdym razie na pierwszym pokazie dla ekipy realizatorów, gdy przebrzmiały ostatnie takty pięknej muzyki Wojciecha Kilara i gdy zapaliło się światło, niejeden z nas ukradkiem wycierał nos, ukrywając wzruszenie. I - co bardzo ważne - nie było w tym nic pompatycznego, napuszonego. Wręcz przeciwnie - Mickiewicz dla wielu z nas przestał być koturnowym, szkolnym wieszczem, którego "trzeba kochać". Stał się wspaniałym, barwnym opowiadaczem i ludzkich, i naszych narodowych, niełatwych dziejów.

Wypowiedź dla Vision Film Distribution Company.

(...) Hrabia jest postacią oryginalną, wyraźnie odcinającą się od reszty. Swoim sposobem bycia, myślenia - także strojem - wnosi tyle komizmu tyle komizmu do utworu, że stanowi odskocznię dla powagi tematu. Jednocześnie Mickiewicz daje mu szansę i w scenach końcowych widzimy go już jako wysokiego rangą oficera po ciężkich bojach. To fascynująca, barwna postać. Miller, op. cit.

DANIEL OLBRYCHSKI

Nieprawdą jest, że Gerwazy wyglądał tak jak na wszystkich malunkach Kossaka i Andriolli'ego. Oni z takimi siwymi czuprynami go malowali. A Mickiewicz napisał dokładnie, jak on wyglądał. Był łysy jak kolano - "błyszczała łysina" - i tylko miał blizny od ciosów szabli. Ja ogoliłem się na łyso. Wąsy kazałem zrobić siwe, brwi siwe i krzaczaste. Bliny wykonała cudowna pani charakteryzatorka, Marysia Dziewulska. I zrobiła ze mnie niemalowanego, troszeczkę zasuszonego, ale jeszcze bardzo krzepkiego starca. Spojrzałem w lustro. Powiedziałem: "Wiem już, jak mam grać (...)". [Postać Gerwazego] to jest klucz do (...) całej fabuły. Zwłaszcza, że ta fabuła (...) została ścieśniona do opowieści o zajeździe. Wszystko zaczęło się od tragedii (od zabójstwa Stolnika przez Jacka Soplicę, w obecności Gerwazego, red.). Mamy więc rozbudzenie chęci zemsty u Hrabiego i dalej linia fabularna idzie konsekwentnie, i bez Gerwazego nie może się obejść. Hajże na Soplicę! Rozwalenie spisku patriotycznego Soplicy w myśl hasła, że "ten jest dobry Polak, który ładuje po głowie nie lubianego sąsiada". Na tym polega cała akcja Gerwazego. I wiedziałem chytrze, że wprawdzie ta postać w książce, w porównaniu z innymi, aż tak się na pierwszy plan nie wysuwa, ale to innym - byłem pewny - trzeba będzie wycinać monologi. Natomiast Gerwazemu nie! Bo jak nie zostanie powiedziane to, co on ma do powiedzenia, cała historia nie będzie jasna (Miller, op. cit.).

ANDRZEJ SEWERYN

Jestem bardzo szczęśliwy z tego powodu, że mogłem wziąć udział w tak "prowincjonalnym" filmie, jakim jest "Pan Tadeusz". A to dlatego, że ten film nie naśladuje tego, co niesie z sobą kino amerykańskie, tylko proponuje zupełnie inny sposób widzenia świata. Widzenia go poprzez historię mojego kraju i język wielkiego poety. Takich filmów jak "Pan Tadeusz" po prostu nie ma. Owszem, są filmy z dialogami mówionymi wierszem, ale zostały one zrealizowane na podstawie sztuk teatralnych. Mam tu na myśli np. różne ekranizacje "Hamleta", "Makbeta", "Otella"."Pan Tadeusz" jest inny. Została w nim opowiedziana historia "prowincjonalna", w dodatku w sposób podwójnie trudny do przetłumaczenia: językiem poety i wierszem rytmizowanym (trzynastozgłoskowym). Wiersz trzynastozgłoskowy jest naturalnym sposobem wyrażania się bohaterów "Pana Tadeusza". Respektowanie reguł wiersza nadaje mu sens. Nie trzeba szukać tego sensu gdzieś głęboko, daleko, poza wierszem. Sens tkwi w samym wierszu. Granie w "Panu Tadeuszu" dało mi szansę powrotu do Mickiewicza, możliwość ponownego odczytania jego poematu. Dostrzegłem teraz piękno, którego wcześniej nie zauważałem. Spowiedź Jacka Soplicy powinna zostać przetłumaczona na wszystkie języki świata! Ze szkolnej lektury "Pana Tadeusza" zapamiętuje się głównie Inwokację, poszczególne wyrażenia w rodzaju "Poloneza czas zacząć", obrazy takie jak polowanie czy grzybobranie. Ale w "Panu Tadeuszu" tkwi również inna Polska. Jest jej tam więcej niż myślałem. To nie przypadek, że pierwsze wydanie poematu nie odniosło sukcesu na rynku. Mickiewicz pokazał nas bowiem takimi, jakimi jesteśmy, bez laurek. Mówi się, że Sędzia jest nudną postacią. To kolejne echo szkolnej lektury. Sędzia - ten kolaborant, który kupił ziemię od targowiczan - był wielkim romantykiem, najwierniejszym kochankiem. Zaręczył się, ale jego narzeczona zmarła przed ślubem. I on - mężczyzna - ślubował od tamtej pory czystość! Jest to też postać pełna humoru - i nikt nie przeszkadzał mi zagrać jej w sposób komediowy. Zresztą zarówno humor, jak i wszystkie inne cechy Sędziego, o których mówiłem, są w tekście Mickiewicza. Rola w "Panu Tadeuszu" dała mi sposobność ponownego spotkania się na planie, po latach, z Andrzejem Wajdą, którego darzę wielkim szacunkiem jako wspaniałego artystę i przyjaciela. Jego geniusz polega na tym, że prowadzi go własną drogą, nie każąc ulegać modom. Kiedyś Andrzej powiedział mi, że gdyby robił to, do czego próbowano go na różnych etapach zmusić, nie byłby dziś w tym miejscu, w którym jest. Wajda, podobnie jak pozostali twórcy "Pana Tadeusza", dał tym filmem dowód postawy obywatelskiej. Przybliżył młodzieży historię jej kraju i pewnego pokolenia. Ze wzruszeniem patrzyłem na ludzi, którzy czuli się szczęśliwi biorąc udział w tym przedsięwzięciu. Byłem jednym z nich. A nad nami wszystkimi unosiły się dwa dobre duchy - Adama Mickiewicza i Andrzeja Wajdy.

Wypowiedź dla Vision Film Distribution Company.

JERZY TRELA

Na początku byłem nieco przestraszony - tyle miałem wyobrażeń na temat tego Podkomorzego, co to poloneza wodzi. Ale to jest normalne w tym zawodzie: człowiek z roli się cieszy, i zaraz się martwi, czy podoła. Wiadomo, że są w "Panu Tadeuszu" postaci ważniejsze: Tadeusz, Ksiądz Robak, Gerwazy, Hrabia, ale Podkomorzy to jest taka postać-legenda. Jest jakimś znakiem, symbolem polskiej natury, polskiej tradycji, polskiej historii. Miller, op. cit.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Pan Tadeusz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy