Reklama

"Pan Ibrahim i kwiaty Koranu": OMAR SHARIF O ROLI IBRAHIMA

Kilka lat temu zdecydował Pan, że na dobre zrywa z filmem.

Po roli w „Trzynastym wojowniku” postanowiłem skończyć z chałturami, których chwytałem się dla pieniędzy. Zdecydowałem, że jeśli nie znajdę filmu, który pokocham całym sercem, na zawsze skończę z kinem. Kino klasy B jest upokarzające. Miałem dosyć wypowiadania kwestii pochodzących z banalnych scenariuszy, patrzenia w twarz reżyserom, który myślą tylko o tym, kiedy skończą się zdjęcia.

Nie spodziewałem się, że znajdę jeszcze film, który skłoni mnie do wznowienia pracy w zawodzie. Niełatwo znaleźć inspirującą rolę, zwłaszcza, gdy jest się starym człowiekiem z nieokreślonym akcentem i orientalnym wyglądem. Jednak ostatniej zimy zabrałem ze sobą na wakacje do Kairu scenariusz filmu Pan Ibrahim i kwiaty Koranu. Choć zdecydowałem, że odchodzę z filmu, czytam scenariusze dla przyjemności. Kiedy tylko skończyłem lekturę, natychmiast zadzwoniłem do producenta. Nie oglądam filmów, więc nie wiedziałem nic o reżyserze Francoisie Dupeyronie. Eric-Emmanuel Schmitt jest dramaturgiem, którego sztuki widywałem w teatrze.

Reklama

Jakie były pańskie pierwsze wrażenia po przeczytaniu scenariusza?

Byłem oczarowany głównym wątkiem filmu – zażyłością Żyda i muzułmanina. Zawsze chciałem zaangażować się w film, który jest krytyką nietolerancji. Nie jestem człowiekiem aktywnym politycznie, nie mam również uprzedzeń religijnych. Pierwszą żoną mojego syna była Żydówka, następnie ożenił się z katoliczką, a następnie z muzułmanką. Moja rodzina zawsze była otwarta na różnice wyznaniowe. Pan Ibrahim i kwiaty Koranu jest hołdem złożonym tolerancji. To uniwersalna historia o miłości i przyjaźni pomiędzy ludźmi, dla których wiek czy narodowość nie mają znaczenia. Fakt, że jeden z nich jest Żydem, a drugi muzułmaninem nie ma znaczenia. Jestem przekonany, że gdyby obydwaj pochodzili z jednego kraju, także zostaliby przyjaciółmi. Ibrahim - sklepikarz jest człowiekiem z głową na karku, mędrcem. Momo to samotny chłopiec, którego w życiu nikt nie słuchał i do którego nikt nie chciał przemówić. Kiedy Momo spotyka Ibrahima, jest zaskoczony. Na początku stary muzułmanin wydaje mu się tajemniczy i niezrozumiały. Momo imponuje szlachetne postępowanie Ibrahima. Stopniowo rodzi się między nimi zaufanie.

Co było trudnego w roli Ibrahima?

Musiałem znaleźć sposób na mówienie o ważnych rzeczy bez popadania w pretensjonalny ton. By nadać Ibrahimowi lekki, spontaniczny wyraz uczyniłem go ekscentrykiem. Jest trochę podobny do Momo. Obydwaj nie mają w życiu niczego wartościowego, są samotni. Ibrahim spędza całe dnie w swoim sklepie, z nikim nie rozmawia. Nie angażuje się w swoją pracę, po prostu siedzi na taborecie i rutynowo sprzedaje przyprawy. Nie ma zacięcia do interesów. Praca w sklepie pozwala mu obserwować przechodniów. Momo daje Ibrahimowi powód do życia. Jest powiewem świeżego powietrza. Potrafię to zrozumieć, bo także mój stosunek do życia zmieniał się w miarę upływu lat. Niewiele rzeczy naprawdę mnie ekscytuje. Szczególnie lubię rozmowy w gronie przyjaciół. To moja jedyna rozrywka. Odciąłem się od wielu przyjemności, na przykład od brydża. Rywalizacja zbytnio mnie ponosiła i coraz gorzej mi szło. Nie znoszę miernoty. Rozgrywka brydża na wysokim poziomie wymaga niezwykłej koncentracji. Zacząłem popełniać błędy. Nie ma na świecie mistrza, który miałby więcej niż 50 lat, więc przestałem grać.

Kiedy poznał pan reżysera Françoisa Dupeyrona?

Gdy zaproponowałem, że zagram rolę Ibrahima, François umówił się ze mną na kolację. Ufam swojej intuicji, a tego wieczora od razu go polubiłem. Nie powiedział niczego wyjątkowego, popisał się wręcz pewną naiwnością. François jest człowiekiem niewinnym, a ja uwielbiam takie osoby. Chyba obawiał się mojego wyrafinowania. Jednak szybko rozpoczęliśmy próby i współpraca bardzo dobrze nam się układała. Jest reżyserem, jakiego potrzebowałem. Musiałem od czasu do czasu dostać klapsa, a Francois potrafił stanowczo powiedzieć - „Cięcie! To było do niczego”. Jest typem człowieka, któremu trudno wyrazić to, o co mu chodzi, ale zawsze świetnie wie, czego chce. Denerwują mnie przegadane wyjaśnienia. Dlatego świetnie rozumiałem się z Françoisem na planie.

François Dupeyron był zdziwiony tym, że zawsze zjawiał się pan na planie na trzy godziny przed rozpoczęciem zdjęć.

Ponieważ bardzo się zaangażowałem w pracę nad filmem, na planie chciałem być bez przerwy. Pan Ibrahim i kwiaty Koranu jest projektem, który wyrwał mnie z kilkuletniej przerwy w pracy. Dlatego byłem pierwszą osobą, która rano pojawia się na planie i ostatnią, która wieczorem z niego schodziła. Nie wtrącałem się w zadania innych. Po prostu obserwowałem plan, zbierałem pomysły, szukałem inspiracji. Kiedy aktor zjawia się w ostatniej chwili na planie, wszystko jest już gotowe do pracy z kamerą. Wtedy nie można już nic od siebie dodać. Za to, kiedy aktor angażuje się w przygotowania, może sam sugerować ekipie jak rozstrzygać kolejne sceny. W ten sposób rodzą się nowe pomysły.

Nigdy nie staram się mieć wstępnych założeń mojej roli, bo jeśli reżyser wyobraża ją sobie inaczej, ja się zacinam. Aktor jest jak krawiec. Przynosi swój towar reżyserowi-klientowi. Reżyser mówi: „Pokaż, co dla mnie masz.” Aktor musi wtedy przedstawić całą gamę swoich towarów. Reżyser ogląda je i wybiera. Czasem przekopuje się przez wszystko, co mu zaoferowałeś, by wybrać taką tkaninę, jakiej potrzebuje. Jeśli aktor sam podejmie decyzję, że pokaże tylko wełnę, podczas kiedy klient szukał jedwabiu, można pożegnać się z zawodem aktora.

Dlatego lubię przychodzić wcześnie na plan i angażować się w decyzje reżysera. Zawsze chcę pokazać, że mogę wnieść nowe pomysły do filmu. Potem mam czas, by pomyśleć, wczuć się w nastrój odpowiedni dla danej sceny.

Jak ocenia Pan pracę z debiutującym w filmie nastolatkiem Pierrem Boulangerem, odtwórcą roli Momo?

Przed rozpoczęciem zdjęć spędziłem wiele godzin na rozmowach z Pierrem i jego nauczycielem aktorstwa. Odbyliśmy wiele prób opartych na improwizacji, która stanowiła fundament późniejszej pracy na planie. Pierre bardzo szybko się uczył. Z czasem zyskał pewność siebie. Po dwóch dniach zdjęciowych praktycznie rozstawiał mnie po kątach. Zawsze przed i po pracy siadaliśmy razem i oglądaliśmy rozgrywki French Open. To wspaniały chłopak. Bardzo go polubiłem.

Czy znajduje Pan podobieństwa w sobie oraz filmowym Ibrahimie?

Rola, w którą się wcielam zawsze wkracza do mojej świadomości i już nigdy nie opuszcza moich myśli. Postać rośnie we mnie, nabiera kształtu. Widzę w wyobraźni, jak mój bohater przechadza sie, jak rozmawia, uśmiecha się, jaką ma posturę. Nie chciałem ukazać Ibrahima jako sędziwego mentora, nudziarza. Momo jest na początku opowieści bardzo smutnym chłopcem. Jeśli jeszcze Ibrahim miałby zachowywać się ponuro, albo prawić Momo kazania, moglibyśmy stworzyć najbardziej irytujący film wszechczasów. Na szczęście dialogi bohaterów doprawione są odrobiną humoru. To film o uśmiechach. Zrozumiałem to, jeszcze zanim wiedziałem jak to wyrazić. Gdy Momo uśmiecha się po raz pierwszy i dostaje to, czego chce, akcja filmu nabiera kolorów.

Czy charakteryzacja albo kostium pomogły Panu w kreacji roli Ibrahima?

Oczywiście. Djellaba, broda, wszystko to było na miejscu. Garbiłem się odrobinę, powłóczyłem nogą, miałem mały brzuszek... ale szczerze mówiąc liczy się nie szata, lecz zachowanie.

Czy podziela Pan filozofię Ibrahima?

Jest między nami istotna różnica. Ja uwielbiam luksus. Nie umiem oszczędzać. Zarobione pieniądze wydaję głównie na przyjemności, ale staram się dzielić je z innymi. Zabieram przyjaciół na wystawne posiłki, by porozmawiać o ważnych rzeczach w miłym dla oka otoczeniu. To cecha wpojona mi przez matkę. Pieniądze przepuszczała, podczas gdy ojciec był bardzo oszczędny. Namawiała mnie, żebym grał w pokera. Krzyczała: „Idź, graj i przegrywaj! Chcę, by wszyscy wiedzieli, że jesteś podobny do matki i nie masz w sobie nic z ojca!”

Podobnie, jak Ibrahima, mnie również ciekawią nowo poznani ludzie. Gdy przybywam do obcego kraju, chcę poznawać miejscowych i rozmawiać z nimi o ich życiu. Tam gdzie mieszkam, namawiam do spotkań przyjezdnych.

Które z filmowych scen były dla Pana najtrudniejsze?

Najwięcej problemu nastręczały mi sceny dziejące się w sklepie. Bałem się, że popadnę w rutynę zwykłego sklepikarza. Siedziałem w sklepie, wchodził chłopiec, ja coś mówiłem. Dbałem o to, by wprowadzić w ten rytuał odrobinę lekkości i poczucia humoru. Ze względu na ograniczenia finansowe wszystkie sceny dziejące się w sklepie kręciliśmy kolejno w jednym studio. Bałem się, że stanę się męczący. Musiałem uważać na niuanse, takie jak starzenie się Ibrahima, a także postępującą zażyłość między Ibrahimem i Momo. Jedną z najważniejszych scen jest moment ich spotkania z gwiazdą filmową. Nagle zaczynają rozmawiać o dziewczynach, o kradzieżach Momo, o ich samotności.

Pod względem technicznym trudnym etapem realizacji filmu były zdjęcia w Turcji. Filmowanie nas w jadącym samochodzie było bardzo męczące. Wiał wiatr i bardzo trudno było skoncentrować się na wyraźnym wypowiadaniu kwestii do mikrofonu. Droga była kręta, słońce świeciło prosto w oczy. To cud, że nie rozbiłem samochodu. Zwłaszcza, że bardzo rzadko siadam za kierownicą samochodu.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy