Reklama

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie": ROZMOWA Z TWÓRCĄ

Rozmowa z Petrem Zelenką

O czym są Opowieści o zwyczajnym szaleństwie?

Przede wszystkim to nie jest film o szaleństwie. Zmieniłbym ten tytuł, gdyby udało mi się wymyślić lepszy. To film o tym, jak ludzie próbują żyć ze sobą, nawiązywać znajomości i kontakty, a te usiłowania przybierają niekiedy dziwną formę. To jest myśl przewodnia tego filmu.

Opowieści o zwyczajnym szaleństwie zdecydowanie różnią się od Pana wcześniejszych filmów. Proszę go krótko scharakteryzować.

Mamy tu bardziej wyrazistego głównego bohatera, próbę stworzenia wątku miłosnego, po raz pierwszy pojawia się tu obraz stosunków między ludźmi w rodzinie. Pod innymi względami jest podobny do moich wcześniejszych filmów. Ten, kto lubi moje filmy, mój świat, oczywiście znajdzie tu podobne motywy – voyeryzm, świetną muzykę i oczywiście inne podobieństwa.

Reklama

Jak powstał pomysł przeniesienia Opowieści na ekran filmowy?

To Jiří Bartoąka jest autorem tego pomysłu. Spodobało się to również producentowi Pavlovi Strandzie. Ja traktowałem ten pomysł jako zamówienie czy ofertę od producenta.

Gdzie szukał Pan inspiracji przy pisaniu scenariusza, czy inspirowali Pana realni ludzie?

To są te same postaci, które wciąż pojawiają się w moich filmach. Tym razem jedynie są bardziej rzeczywiste, realne. Próbowałem umieścić akcję filmu w konkretnym środowisku: fabryce lub raczej lotnisku, które działa jak fabryka. I w ten sposób po raz pierwszy mam w filmie postać, która umieszczona jest w realnym środowisku i ma realny zawód.

Pomysł na lotnisko był pierwszy, czy też myślał Pan o jakichś innych miejscach?

Rozmyślałem o różnych miejscach i w związku z tym długo zastanawiałem się, czym będzie zajmować się główny bohater, myślałem na przykład o projektowaniu fajerwerków. Ostatecznie zdecydowałem się na terminal cargo i lotnisko ze względu na wyraźny motyw bagaży. A lotniska same w sobie mnie fascynują.

Pisze Pan scenariusze sam, czy też w trakcie pisania odczuwa Pan potrzebę skonsultowania się z kimś, porozmawiania, poradzenia się?

Uwielbiam rozmawiać o scenariuszu, ale nie potrafię pisać z drugą osobą. Za idealną uważam sytuację, gdy mam kogoś, z kim mogę porozmawiać o powstającym scenariuszu.

A jak to wygląda w przypadku dialogów?

Dialogi świadomie nadmiernie rozbudowałem z powodu prób z aktorami. Chciałem przez nie zaobserwować, jak grają ludzie. Potem zupełnie nie potrafiłem tego skrócić, dlatego nakręciliśmy mnóstwo wybujałych dialogów, które dopiero w montażowni zaczęliśmy skracać.

W jaki sposób dobierał Pan aktorów? Już od początku widział Pan, kogo z obsady teatralnej zostawić, a jakie role zmienić czy obsadzić na nowo?

Czwórka Trojan, Krobot, Divíąková i Bartoąka byli pewni w zasadzie od początku pisania scenariusza filmowego. Przez chwilę wahałem się co do Jirki Bartoąka, ponieważ chciałem obsadzić Karla Heřmánka. Ale ostatecznie napisałem dla niego inną postać.

Dlaczego właśnie Karel Heřmánek?

Na Karla Heřmánka miałem chrapkę przez długi czas. To doskonały aktor. Zastanawiałem się, w czym mógłbym go obsadzić. Wreszcie najpierw zaproponowałem mu teatralną rolę Jiřego, którą odrzucił z powodu innych zobowiązań.

Skąd pomysł, aby główną rolę kobiecą zagrała młoda słowacka aktorka Zuzana ?ulajova, jak to wyglądało z innymi rolami kobiecymi?

Najbardziej skomplikowane dla mnie było obsadzenie ról kobiecych, oprócz roli matki, łącznie z główną bohaterką. Oglądałem wiele różnych aktorek, cały skład aktorski wybrałem na castingach, łącznie z rolą Jany, zagraną przez słowacką aktorkę Zuzanę ?ulajovą. Jedną z zalet tego filmu są doskonali aktorzy. Geniuszem aktorskim jest dla mnie Zuzana Bydľovská, którą obsadziłem w roli Alicji, po tym jak zobaczyłem ją w Teatrze Na zábradlí w przedstawieniu Alice Nellis „Perfect Days”. Obok Jirky Bartoąka potrzebowałem kogoś podobnie wyrazistego.

Prawdopodobnie stworzył pan nową aktorską gwiazdę - Miroslava Krobota. W jego wieku nie zdarza się to zbyt często, skąd pomysł żeby go zaangażować?

Mam nadzieję, że będzie popularny. On jest doświadczonym obserwatorem. Dużo się napatrzył, poza tym ma wrodzony talent i niezwykłą osobowość, które w tym filmie zaiskrzyły. Gdyby ta rola była większa, musiałby zacząć grać. Po prostu nie wystarczyłby już ten jego minimalizm. Ale w tym wypadku jest w porządku i trzymam za niego kciuki.

Jeśli chodzi o Pana ostatnich współpracowników - operatora, dźwiękowca, kostiumologa, scenografa itd. - pracuje pan z jakąś stałą ekipą czy też wybiera poszczególne osoby według typu filmu?

W większości pracowałem z ludźmi, z którymi spotkałem się już przy wcześniejszych filmach. Z Davidem Charapem, montażystą i Miro Gáborem, operatorem zrobiłem wszystkie moje dotychczasowe filmy.

Wypróbowałem nowego scenografa Ondřeja Nekvasila. Podobała mi się jego praca w Indiańskim lecie, ale również w innych filmach. Z Martinem Chocholouąkiem, twórcą kostiumów, współpracowałem przy inscenizacji teatralnej, tam był scenografem, a właściwie kimś, kto wprowadził mnie w tajniki przestrzeni teatralnej.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Opowieści o zwyczajnym szaleństwie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy