Reklama

"Obywatel Havel": WYWIAD Z REŻYSEREM

- Jak udało Ci się znaleźć tak blisko Vaclava Havla?

- W listopadzie 1989 roku leżałem w szpitalu w Anglii ze złamaną nogą. Uderzył we mnie samochód. Z telefonów, gazet, telewizji dowiedziałem się o wydarzeniach dziejących się wtedy w Czechosłowacji. Przeczytałem, że Havel zostanie prezydentem. Pomyślałem, że to byłaby fantastyczna rzecz móc go sfilmować.

- Zaczekaj. A co ty robiłeś w Anglii? Jak tam trafiłeś?

- Mówiąc krótko: Dzięki moim kontaktom z konspiracją, z osobami żyjącymi na emigracji i sytuacji w Czechosłowacji pod koniec lat 80-tych, w 1988 roku wyjechałem na stypendium na studia podyplomowe. Mieli nauczyć mnie umiejętności obserwowania w filmie dokumentalnym, filmowania przy małej ilości osób zaangażowanych w projekt, co pozwala na stworzenie bardziej intymnej atmosfery i w końcu mieli nauczyć mnie używania kamery w każdym momencie. Wtedy to było coś fascynującego, bo nikt w Czechosłowacji nie stosował takich "metod". Pomyślałem, że to będzie najlepsza metoda, żeby sportretować nową erę, z Havlem jako prezydentem. Chciałem filmować upływ czasu, zbierać materiały, nie upubliczniać ich od razu. Chciałem stworzyć portret człowieka i jego czasów.

Reklama

- Ale niestety straciłeś początek. Anglia i szpital nie pozwoliły ci na bycie w środku wydarzeń. W końcu dotarłeś do Czech i Havla, ale chyba na początku wokół nowego prezydenta było bardzo tłoczno?

- Dokładnie. Wróciłem do Pragi najszybciej jak się dało. Ale jak zobaczyłam to całe zamieszanie wokół Havla, to prawie zrezygnowałam. Zrobiłem dokument "Oh, How Lucky We Are", nieco ironiczny, 10-minutowy film, który pokazywał atmosferę Pragi, kiedy Havel po raz pierwszy został wybrany prezydentem - to był grudzień 1989 roku. Sekretarzowi Havla, Vladimirowi Hanzlowi, i Ondrejowi Krobowi (jego przyjaciel, sąsiad i kumpel z teatru), który widział także mój inny dokument o upośledzonych umysłowo, spodobał się ten film. Polubiliśmy się i tak jakoś przedstawiłem im pomysł filmowania wydarzeń wokół Havla. Także jemu samemu idea stworzenia portretu czasów bardzo się spodobała.

- Kiedy zacząłeś pracę nad filmem?

- Niestety nie przed końcem 1992 roku. Kończyłem "The End of Czechoslovakia in Parliament".

- Ale wtedy Havel nie był prezydentem, nie wiadomo było czy prezydentem zostanie. To była dość ryzykowna decyzja.

- Nawet jeśli nie zostałby prezydentem, wciąż Havel byłby interesującym tematem. Ale jak przypominam sobie tamten czas, to wydaje mi się, że to było oczywiste, że Havel zostanie wybrany.

- Jak dokładnie wyglądało filmowanie? Cały czas byłeś z Havlem? Miałeś pozwolenie na to, żeby być obecnym wszędzie?

- Oczywiście, że nie cały czas. Mniej więcej kilka razy w miesiącu. Wszystko zależało od naszych finansów. Kręcenie filmu jest bardzo kosztowne, więc musieliśmy zastanawiać się nad każdym ujęciem. Mogliśmy kręcić praktycznie wszędzie, ale nie było oczywiste, co okaże się interesujące albo gdzie wydarzy się coś ważnego. To było trochę jak czytanie przyszłości ze szklanej kuli. Często zdarzało się, że ktoś mówił, albo nawet, że sam Havel mówił, że: "szkoda, że was z nami wczoraj nie było, było naprawdę interesująco".

- Czy kiedykolwiek Havel kazał wam wyjść?

- On nie, ale czasami ktoś z kim miał spotkanie, nie chciał, żebyśmy byli obecni.

- Jakie to były sytuacje i jacy ludzie?

- Pewnie to nikogo nie zdziwi. Pewnie nikogo nie zdziwi, jak powiem, że zawsze były pewne trudności z Vaclavem Klausem. Wygonił nas z Parlamentu, kiedy rozpadła się Czechosłowacja.

- Więc Vaclav Klaus nie często pojawia się w twoim filmie?

- No nie za często. Ale i tak jest tam wiele o nim, naprawdę wiele.

- Takie było założenie?

- Przede wszystkim, napięcie między nim a Havlem nie miało być tematem. Chodziło o to, żeby nie tylko pokazać dyskusję prowadzoną przez konkretnych ludzi, ale przez różne koncepcje - ideologie.

- Ale wróćmy do tematu. Ile osób pracowało nad filmem?

- Najczęściej było nas trzech plus jedna osoba: dźwiękowiec, który czasem się zmieniał, operator - był nim zawsze Stano Slušny, z którym pracowałem właściwie od początku, ja i asystent produkcji, który czuwał nad realizacją całości. Najczęściej mieliśmy jedną taśmę, a więc musieliśmy bardzo uważnie wykorzystywać każdą jej sekundę. Czasami udało nam się złapać coś naprawdę interesującego, czasem mieliśmy wrażenie, że nakręciliśmy materiał, który do niczego się nie przyda. Czasami to był łut szczęścia. Na przykład pojechaliśmy nakręcić spotkanie Havla z Lou Reedem, ale muzyk miał wtedy depresję albo coś w stylu kryzysu artystycznego. Chciał pogadać z Havlem na osobności. Trochę poczuliśmy się zawiedzeni i już chcieliśmy wracać. Zwlekaliśmy jednak z odjazdem. I nagle w pałacu prezydenckim w Lany pojawiła się delegacja Partii Ludowej, która przyjechała przekonać Havla do deklaracji porozumienia. Havel nie chciał tego zrobić, ale nam udało się sfilmować bardzo żywy, dramatyczny moment.

- I jak to się stało, że zająłeś się filmem?

- Intuicja. I może rozwinięty instynkt. Starałem się koncentrować na ważnych tematach. W przypadku Havla temat był podany na tacy - on to kiedyś sam nazwał w jednym z esejów "Power of the Powerless", teraz to by raczej było "Powerlessness of the Powerful". Interesowały mnie media i polityka. I być może najbardziej Havel, dramaturg, człowiek teatru, reżyser, który z całym tym doświadczeniem, reżyseruje wydarzenia, które dzieją się wokół niego. Havel postrzega świat polityki z dystansem, jako teatr absurdu, w którym sam występuje.

- A inne tematy jak starość, choroba, wyczerpanie?

- No jasne. Ale nie chcieliśmy konkurować ze stacją telewizyjną Nova, więc nie chodziliśmy, tymi co oni, drogami. To co nas interesowało, to nie na przykład znużenie w sensie ogólnym, ale zmęczenie i wycieńczenie Havla. On często pojawia się w filmie mówiąc, że jest bardzo zmęczony.

- Jakbyś miał powiedzieć, jaki był Havel podczas kręcenia filmu, to jakbyś go opisał.

- Po chorobie Havel właściwie siadał i opowiadał. Nie było właściwie żadnych scen "akcji". Niesamowite było to, że on zachowywał się tak, jakby tej kamery właściwie nie było. Najczęściej jest tak, że osoba, która jest filmowana stara się kreować siebie i wypowiadać zdania, które przejdą do historii. Havel zapominał o kamerze. To było coś naprawdę niesamowitego.

- A jak z innymi?

- Zależy. Olga Havlova, na przykład, nie bardzo była przekonana do całego projektu. Wynikało to z tego, że ona odbierała to jako ciągłą ingerencje - zapewne miała w tym swoją zasługę policja, która wciąż uwrażliwiała ją, że wszystko może zostać wykorzystane przeciwko nim. Kilka razy próbowała nawet przekonać Havla, żeby zrezygnował z projektu.

- A Dagmara Havlova? (druga żona Havla)

Nie mogę się skarżyć. Starała się dopasować.

- Sfilmowałeś ślub?

- Tak, ale tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia, że będziemy kręcić. To było zaraz po operacji Havla. Chcieliśmy nakręcić filmowanie orędzia noworocznego, ale sekretarz Havla, Vladimir Hanzel, powiedział nam, że to już zostało nagrane. I dodał, że ma dla nas lepszą propozycję. Ale nie mógł powiedzieć co to takiego. Mniej więcej tak wyglądała nasza rozmowa:

- Na zamku?
- Nie, gdzie indziej. W małym urzędzie.
- To coś oficjalnego?
- No trochę tak, ale raczej to prywatna sprawa.
- Jak mam się ubrać?
- Powinieneś założyć marynarkę.
- I krawat?
- I krawat.

Dopiero wtedy zacząłem domyślać się, o co chodzi.

- Potrzebujesz autoryzacji Havla?

- Nie do końca, ale tak czy tak, kiedy realizuje film, najpierw pokazuje go ludziom, którzy byli w niego zaangażowani. I tym razem tak właśnie zrobię. Myślę jednak, że skoro nie ingerował tak długo i tym razem tego nie zrobi.

- Nie mniej, twój film można nazwać "politycznym", co oznacza, że może być interpretowany na różne sposoby, a to może wywoływać spory. Brałeś to pod uwagę?

- To wszystko zależy od każdego z osobna - od wrażliwości, tolerancji, własnych przemyśleń każdego z widzów. Moją intencją nie było ranienie ani wspomaganie kogokolwiek. Chciałem pokazać świat polityki i jednego, konkretnego człowieka zanurzonego w tym świecie.

- Czy widz to zrozumie? Pokazujesz politykę z bardzo wysokiego poziomu - poprzez ironiczną i bardzo inteligentną refleksję człowieka, który został prezydentem, człowieka absolutnie otwartego, który wciąż żartuje. Czasami to jest naprawdę zabawne. Czy to jest próba przełamania tego wysokiego tonu?

- Przede wszystkim, ja wątpię w to, że cokolwiek w tym filmie możne zostać pomniejszone, odczytane mniej serio. Havel nie robi niczego, co jest pozbawione gracji i co nie wywołuje podziwu. Zachowuje się bardzo naturalnie. Nic w tym filmie nie jest zagrane. On sam jest nadekspresyjny, ma poczucie humoru i często ironizuje na swój własny temat.

- Czy gdzieś na świecie jest drugi taki film jak ten?

- Nie sądzę. Znany jest bardzo film Roberta Drew "Primary", który pokazuje wyścig do fotela prezydenckiego Johna F. Kennedy'ego i Huberta Humphreya w 1960 roku. Istnieje także dokument Karea Vacheka "Ellected Affinities" z 1968 roku. Ale różnią się od "Obywatela Havla". Myślę, że to co udało nam się sfilmować jest unikatowe - zresztą sam Havel był fenomenem w świecie polityki.

Wywiad został przeprowadzony w 2006 roku przez: Jiřia Peňasa. W tym samym roku Pavel Koutecký zmarł. Jego dzieło kontynuował Miroslav Janek.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Obywatel Havel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy