Reklama

"Oburzeni": WYWIAD Z REŻYSEREM

Co sprawiło, że zdecydował się pan nakręcić ten film?

Tony Gatlif: - Wszystko zaczęło się od przemówienia, jakie Sarkozy wygłosił w Grenoble. Francuski rząd piętnował wówczas Rzym. Wstydziłem się, napełniał mnie gniew. Tłumaczyłem, że Cyganie już dość wycierpieli. Reakcja była zaskakująco szybka. W całym kraju zaczęły się pogromy. Palono namioty, w przyczepy rzucano koktajlami Mołotowa. W Paryżu jeden człowiek spalił się w pożarze, po tym, jak rzucono pochodnią w cygańską osadę. Cyganie zostali siłą wyrugowani. Niektórzy z nich rozbili się na paryskim Placu Bastylii. Chciałem zareagować, ale jedyny pomysł, jaki wówczas miałem, to film z przesłaniem.

Reklama

- Afrykanka, która przyjeżdża do Europy w poszukiwaniu pracy i pieniędzy ma symbolizować tych wszystkich, którzy marzą o serdecznej, otwartej Europie?

- Kiedy przeczytałem 'Czas oburzenia!' poczułem dokładnie to samo, co Stéphane Hessel: potrzebę pokojowej insurekcji, powstania przeciw władzy. Skonstruowanie tego filmu wokół postaci Afrykanki było dla mnie bardzo ważne. Musiałem przyjąć punkt widzenia nielegalnej imigrantki, która kulminuje w sobie wszystkie niepożądane w Europie cechy. Przybywając przez morze, niczym duch, jest dla mnie symbolem odrzuconych - tych wszystkich, których Europa nie chce, nielegalnych pracowników, ludzi, którzy marzą o Europie jako o miejscu, które je ochroni.

Dlaczego zadedykował pan ten film Jean-Paul Dollé'owi, autorowi Désir de Révolution, który zmarł w lutym 2011 roku?

- Jean-Paul Dollé był urbanistą i filozofem. Napisał bardzo ważną książkę, zatytułowaną Le Territoire du rien. Długo dyskutowaliśmy o losie Cyganów, polityce i kondycji świata. Twierdził, że ci wszyscy, którzy atakują frontalnie, zawsze przegrywają. Uważał, że przyszłość należy do tych, którzy nie używają przemocy. Jean-Paul i Stéphane Hessel poruszają te same problemy: ekonomia, banki, system, kryzys i to na długo zanim powstał Ruch Oburzonych. Spotykałem się z Jean-Paulem dwa razy w tygodniu. Pomógł mi napisać scenariusz do tego filmu, zanim jeszcze rozpoczął się Ruch Oburzonych, czyli setek młodych ludzi, którzy organizowali improwizowane spotkania w Internecie. Jednej nocy stworzyli obóz, który nazwali "klimatycznym". Przyjechali z różnych stron świata, aby przedyskutować kondycję naszej planety, zmiany klimatyczne, ekologię i ekonomię. Kiedy Jean-Paul umarł, cierpiałem samotnie i zrezygnowałem ze scenariusza filmu, który wspólnie pisaliśmy.

- To wtedy zainteresował się pan książką Stéphane'a Hessela?

- Tak. Stéphane Hessel, Sylvie Crossman i Jean Pierre Barou z Indig?ne Editions szybko postanowili oddać mi prawa do ekranizacji tej książki. Gdy w Hiszpanii powstał Ruch Oburzonych, pojechałem tam z kamerą i sfilmowałem młodych ludzi, do których czułem szacunek. Gdy widziałem tysiące młodych w Madrycie, którzy sprzeciwili się społecznemu porządkowi i niesprawiedliwości, czułem że wraca mi nadzieja. Kilka dni później zasiadłem do starego scenariusza o afrykańskiej emigrantce. Oburzeni są jakby sequelem książki Stéphane'a Hessela. Film pokazuje ludzi w Paryżu, którzy sypiali tak długo na chodnikach, że stali się niewidzialni. Widzimy nowe miasta w Hiszpanii z tysiącami identycznych domów, które zostały porzucone. Wszyscy opuścili te miejsca: buldożery, developerzy, banki i mieszkańcy. Pozostawili bezludne miasta-widma. Zaintrygowała mnie absurdalność tych miast, bez mieszkańców, ale z ludźmi śpiącymi na ulicach…

Dlaczego zazwyczaj filmuje pan ludzi w zbliżeniach, często za ich plecami?

- Aby nie przeszkadzać i nie wykorzystywać tych osób. Filmowałem twarze ludzi, gdy chcieli się wypowiedzieć. Prosiłem ich o spojrzenie w ciszy w kamerę, bo ich wygląd był wystarczająco mocny. Bez sensu było filmować policjantów we Francji, czy Grecji, oprócz tych pilnujących parlamentu w Atenach, bo oni zawsze są fotografowani przez turystów. Nigdy nie filmowałem twarzy bez pozwolenia. Pytałem Oburzonych w Hiszpanii i w Grecji czy mogę ich sfilmować i zostać z nimi, bo nie chcę ich nagrywać długim obiektywem. Na początku nikt się nie zgodził, bo kamery ogólnie nie były dobrze widziane. Powiedziałem im jednak kim jestem i powołałem się na Stéphane'a Hessela. Sprawdzili nas w Internecie i dali nam do siebie dostęp. Nie chciałem filmować bezdomnych, więc nagrałem ich łóżka, pokazując jak wiele pustych materacy zaśmieca chodniki Paryża. W Patras, w Grecji byłem wstrząśnięty, jak wielu ludzi z całego świata śpi pod gołym niebem. Nie prosiłem ich o wystąpienie przed kamerą, bo wiem, że sporo z nich nie chce powiedzieć rodzinom o swojej sytuacji.

Pod względem formalnym "Oburzeni" przypominają filmy Godarda i Markera. Przychodzi też na myśl pojęcie "film slogan", czy "film typograficzny".

- Zastosowanie stylu typograficznego wynika z faktu, że w ten właśnie sposób działają Oburzeni. Zbierają się, aby wyrazić niezgodę na obecny system, który nami rządzi, ale jego bankructwo nie ma z nami nic wspólnego. Zamiast pisać na ścianach, piszemy na ekranie kamerą. Bez przemówień i wywiadów. Tworzymy w tym filmie dialog ze sloganami.

Czy brak politycznej reprezentacji nie jest problemem Oburzonych?

- Oburzeni nie są politykami, czy ekonomistami. Nie są ekspertami w zarządzaniu kryzysem. Chcą podnieść się razem i powiedzieć "nie" dla skorumpowanego i niesprawiedliwego systemu. Ta postawa jest olbrzymim krokiem naprzód. W systemie demokratycznym rozwiązania muszą zostać znalezione wspólnie. Oburzeni są nadal w początkowej fazie swojej działalności. Wiedzą, że odrzucają społeczeństwo, które pomaga jedynie tym, którzy mają pieniądze. Gdy kręciłem film, okazało się że nie ma rzecznika ruchu. Każdy jest rzecznikiem wszystkich Oburzonych.

W filmie widzimy wspaniałe ujęcie tysięcy pomarańczy spadających po ulicach i schodach.

0 Pomarańcze należą do Mohameda Bouazizi, ulicznego sprzedawcy z Sidi Bouzid, który podpalił się 17 grudnia 2010 roku. Marzył o kupieniu pick-upa, aby nie pchać dłużej wózka. Gdy wózek się przewraca, owoce spadają na ulice i nic nie może ich zatrzymać. Te pomarańcze reprezentują duszę człowieka, który powiedział: "biedny nie ma prawa do życia".

W ostatnich raportach słyszymy często: "krzyczymy, ale i tak nikt nas nie usłyszy". Biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację, jak wytłumaczy pan, że Ruch Oburzonych nie rozwinął się we Francji. Jak to możliwe, że francuska młodzież się nie buntuje?

- Lubię filmować rzeczywistość, rzadkie i cenne momenty, które wydarzają się teraz w fabularyzowanym formacie. Oburzeni nie są fabularyzowaną rzeczywistością, ale fabułą pracującą dla rzeczywistości. Gdy w Grecji sfilmowałem baner, na którym widniało hasło, że Kamera i Demokracja nie idą ze sobą w parze, chciałem udowodnić, że to nie jest prawda, bo jest wiele demokratycznych kamer, przez które filmowcy utrwalają swój punkt widzenia. To kamera w danej chwili pracuje dla wizji filmowców, a nie chwila dla sensacyjnego podejścia do tematu.

Jaką rolę odgrywa w filmie muzyka?

- Muzyka mówi, wybucha, zmienia obraz. Poprosiłem kompozytorki Delphine Mantoulet i Valentin Dahmani, aby napisały muzykę w trakcie montażu filmu, a jeśli to możliwe nawet przed zdjęciami. Chciałem, aby mogła zastąpić ambientowe dźwięki, których zazwyczaj używa się podczas montażu. Niektóre sceny z dźwiękiem miały swoją własną muzykę, perkusję, a nawet melodię, na przykład pusta puszka zaczęła się ruszać na wietrze i zjeżdżać na dół po drodze z perkusyjnym bitem. Zaproponowałem kompozytorkom, aby zaczęły pracę od tego naturalnego dźwięku. Zależało mi, aby opierając się na tym rytmie, stworzyły "muzykę samotności". Po raz pierwszy w tym filmie użyłem elektrycznej gitary, co moim zdaniem dodatkowo podkreśla to uczucie. Gdy nadzieja się zmniejszała i przyszłość tych krajów stawała się coraz ciemniejsza, chciałem, aby film zabłyszczał właśnie poprzez energię muzyki, oczy i ekspresję Betty, a także zapał tych wszystkich Oburzonych, ich radosne skandowania i piosenki.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Oburzeni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy