Reklama

"O": REŻYSER O LOKALIAZAJI

Od pierwszej lektury scenariusza "O" chciałem umieścić akcję na Południu. Niewiele brakowało, a nigdy by do tego nie doszło. Na szczęście dzięki naszym producentom, Ericowi, Danowi i Anthony'emu, którzy załatwili nam Charleston, nie musieliśmy jechać na zdjęcia do Kanady. Tam byłoby dużo taniej, ale nigdy nie osiągnęlibyśmy efektu, o jaki nam chodziło. A gdy już się w Charleston znaleźliśmy, chcieliśmy wykorzystać to miasto jak najpełniej dla naszych potrzeb. pozwolę sobie tutaj wyjaśnić, dlaczego tak ważne dla nas było, by kręcić na Południu. Przede wszystkim, co jest oczywiste, "Otello", i jego wersja współczesna, dotyczą problemów rasizmu. Nigdzie indziej w Ameryce historia rasowego ucisku nie zostawiła tak wyraźnych, choć dziś być może już nieco zatartych śladów. Nie chcę przez to powiedzieć, że południowcy noszą w sobie jakiś wrodzony rasizm, którego gdzie indziej nie ma. Wychowałem się na południowym zachodzie Stanów, a potem przeniosłem się na Północ - i mam wrażenie, że właśnie tam drzemie więcej ukrytych uprzedzeń rasowych, niż na Południu.

Reklama

Umiejscawiając film w Charleston poszukiwałem przede wszystkim odpowiedniego tła historycznego; nie musiałem zaludniać planu zdziwaczałymi białymi Południowcami, żeby nadać mojemu filmowemu miastu odpowiednią siłę historyczno-społecznego ciążenia. Wystarczyło umieścić Odina w szkole o architekturze sprzed amerykańskiej wojny domowej, założyć mu wykrochmalony mundurek i wmieszać w tłum białych dzieciaków, których pradziadkowie byli właścicielami plantacji i niewolników, aby uzyskać efekt, o jaki nam chodziło. Ale miejsce akcji musiało być w równym stopniu południowe, co bardzo amerykańskie. W żadnym innym punkcie na ziemi historia Odina nie mogłaby potoczyć się w taki właśnie sposób. Jednym z powodów, który kazał mi uciekać jak najdalej od Toronto była obawa, że architektura tego miasta może stworzyć błędne wrażenie, iż nasza opowieść rozgrywa się gdzieś w Europie Zachodniej. A ona miała wydarzyć się w Ameryce. TU i TERAZ.

Oprowadzę was teraz po miejscach, w których kręciliśmy i ogólnie opowiem o każdym z nich. Tam, gdzie rozgrywają się sceny moim zdaniem najważniejsze, pozwolę sobie także na analizę tej opowieści.

Szkoła

Jesteśmy na terenie "elitarnej akademii na Południu". Dobieram te słowa starannie. Elitarna - pod każdym względem, nie tylko dlatego, że dla bogatych dzieci z "wyższych sfer", akademia - czyli coś więcej niż po prostu szkoła. Uczniowie noszą tu mundurki - chłopcy spodnie niebieskie lub khaki, do tego białe koszule z krawatami; dziewczęta - nieco infantylne bluzki z marynarskimi kołnierzami i spódniczki. Mundurki, niczym cienka patyna skrywają wulkany emocji, jakie się pod nimi kryją i podobnie jak nobliwa architektura, symbolizują szkolną dyscyplinę i porządek.

W tej szkole się nie uczy, tu się kształtuje i wykuwa charaktery, preparuje osobowości; to stąd wywodzić się będą przyszli liderzy Południa: prawnicy, lekarze, politycy, dziennikarze, biznesmeni, przedsiębiorcy. Mamy do dyspozycji dwa obiekty, na terenie których będziemy kręcić, College of Charleston i Ashely Hall. College of Charleston robi wprost niesamowite wrażenie. Kiedy w towarzystwie Dana i Betsy ujrzeliśmy go po raz pierwszy, gdy wyłonił się zza zakrętu, dosłownie zaniemówiliśmy. Chociaż, jako szkoła wyższa, był zdecydowanie za duży nawet na potrzeby naszej niezwykle ekskluzywnej akademii, wykorzystaliśmy jego część administracyjną i monumentalny dziedziniec. Te fragmenty college'u stanowią główne budynki szkolne w "O". Kręciliśmy na zewnątrz i wewnątrz; w holu, który zagrał korytarz i wejście, oraz na dziedzińcu; jedną ze scen - lekcję angielskiego prowadzoną przez panią Serney, nakręciliśmy w starej klasie na piętrze. W Ashley Hall znaleŹliśmy natomiast naszą "wieżę". Wiodą do niej, przez pięć pięter, kręte schody, nad głównym budynkiem administracyjnym szkoły. To właśnie tam, na szczycie wieży, Hugo ukryje sokoła, tam spotka się z Rogerem, tam wreszcie wraz z Odinem będzie planował morderstwo na Desi i Michaelu. Chciałem, by na szczycie wieży pełno było gołębi. Zdawałem sobie sprawę, że oznacza to usuwanie odchodów i walkę z niesfornymi ptakami, ale wydaje mi się, że ostateczny rezultat był wart takiego poświęcenia. To ujęcie nie nastręczało zbyt wielkich trudności, zwłaszcza w porównaniu z filmowaniem rozgrywek i konkursem rzutów do kosza. Wieża oferuje bardzo niewiele miejsca, i dostęp do niej jest dosyć utrudniony; nagromadzenie zbyt wielu osób na tak małej powierzchni może być niebezpieczne. Będziemy musieli ograniczyć ich liczbę do niezbędnego minimum.

Pokoje uczniów

Te zdjęcia nakręciliśmy w kilku imponujących, zapierających dech rezydencjach marynarki wojennej z 1904 roku. Udawały ekskluzywny internat. Początkowo mieliśmy zamiar zadowolić się ponurymi pomieszczeniami użytkowymi szpitala marynarki, ale Linda Lee i Dina uchroniły nas od tak niechlubnej kapitulacji. Budynki, otoczone na każdym piętrze werandami, niby gigantycznymi girlandami, i obramowane potężnymi starymi drzewami, porośniętymi hiszpańskim mchem, emanują tradycją i bogactwem. Tu, dzięki gościnności bazy marynarki wojennej, urządzilismy naszą scenę dźwiękową i odbywaliśmy próby z aktorami przez cały tydzień przed rozpoczęciem zdjęć. Dina Goldman, jej ekipa i ja spędziliśmy z każdym z aktorów sporo czasu, by dopracować szczegóły wystroju pokoi uczniów. Niektóre detale uzgodniliśmy sami, bez pomocy aktorów, inne wymagały wysłuchania ich opinii. Pokoje nie tylko wyglądają na zamieszkane naprawdę, ale są w nich akcenty osobiste, które od razu pozwolą nam rozpoznać, kto w nich mieszka.

Jadalnia

Podobnie jak pracownia języka angielskiego, to miejsce ma sprawiać wrażenie, że przy tych stołach jadali dziadkowie uczniów. Myślę tu o wysokich sufitach, ciepłych, nasyconych kolorach. Chcieliśmy przywołać klimaty "starego Południa", tak by nie było trudno sobie nam wyobrazić, że czarni dziadkowie Odina mogli tu niegdyś usługiwać białym dziadkom wspomnianych uczniów. Tutaj poznamy Jasona i innych uczniów. Oprócz kilku wyjątków, wszyscy uczniowie powinni wyglądać na bardzo bogatych i "bardzo białych". Jason odegra ważną rolę. Kreując tę postać Brad i ja wzorowaliśmy się na chłopcu, którego zobaczyliśmy w jednym z reportaży o strzelaninie w szkole. Ów na pozór bohaterski młodzieniec rzucił się na swojego kolegę, i powalił go na ziemię, podczas gdy ten nie przerywał ognia. Oglądałem wywiad z tym chłopcem, schludnym, ubranym w ładną skórzaną kurtkę; chłopaka należycie i słusznie podziwiano, a ja nie mogłem przestać myśleć o tych wszystkich prostolinijnych, stoickich postaciach, które zawsze na końcu historycznych dramatów i tragedii Szekspira przejmują władzę i wypełniają pustkę po głównym, już martwym bohaterze. Taki jest Richmond w "Ryszardzie III", Fortynbras w "Hamlecie", August w "Antoniuszu i Kleopatrze", Malcolm w "Makbecie". Widziałem te postaci w najróżniejszych adaptacjach i produkcjach, i w naszych cynicznych czasach najbardziej trafnymi wydawały mi się interpretacje, które nie dopatrywały się w nich zwiastunów nowego ładu, ale rozpoznawały w nich autokratów, którzy zastąpią starą tyranię nową. W Bergmanowskiej ekranizacji "Hamleta" Fortynbras wchodzi - dosłownie taranując tylną ścianę - i niesie potężne, ryczące radio, zastępując tym samym skrajną korupcję skrajnym chaosem, jakby chciał powiedzieć, że żadnego ładu NIE BĘDZIE. Jason okaże się w końcu podły i nietolerancyjny. Podczas konkursu rzutów do kosza zachowa się w stosunku do Rogera wręcz ohydnie. Ale w ostatniej scenie filmu to właśnie Jason będzie udzielał wywiadu telewizji, emitowanego na całą Amerykę, jako ten rozsądny, dzielny amerykański chłopiec, który rzucił się na pomoc, by ratować życie innych.

Biuro trenera

Rozgrywają się tu dwie sceny. Tematem pierwszej, w której bierze udział dziekan, trener, Odin i Desi, są oskarżenia dziekana dotyczące Odina. W "Otellu" jedno zdanie, wypowiedziane przez Księcia do Brabancja, wyjaśnia nam wymowę tej sceny. Kiedy Książę wzywa Otella na radę wojenną w sprawie obrony Cypru, zostaje zaskoczony przez Brabancja, który nie był na nią zaproszony. By pokryć zmieszanie mówi: " Nie widziałem cię. Witaj szlachetny panie. Brakowało nam twej rady i pomocy." Jeśli jego pomocy rzeczywiście "brakowało", to dlaczego Brabancjo nie został na radę wezwany? Według mnie, dziwne powitanie Brabancja przez Księcia pachnie sztuczną uprzejmością wobec tego, który został zepchnięty na margines. Gdybym to ja reżyserował "Otella", dałbym Brabancjowi chwilę, by rozejrzał się wokół i zastanowił, dlaczego nagle przestał się liczyć. Szekspir daje Księciu pauzę w środku kwestii, po to by miał czas uporać się z własnym zawstydzeniem: "Nie widziałem cię. Witaj szlachetny panie.” (I did not see you. Welcome gentle Signor). Podobnie jak Brabancjo, nasz dziekan wydaje się postacią mało istotną. To prawda, kieruje szkołą, ale dla niej liczy się przede wszystkim koszykówka, nic zatem dziwnego, że największą władzę ma tutaj w praktyce trener drużyny. W drugiej scenie Hugo przychodzi na obiad do ojca, lecz wkrótce okazuje się, że ten chciał go tylko szczegółowo wypytać o Odina. Mamy wrażenie, że gdyby ojciec nie miał obsesji na punkcie Odina i zainteresował się synem, Hugo mógłby jeszcze zawrócić z drogi, którą wybrał. To jednak nie następuje i Hugo pozostaje z narastającym poczuciem krzywdy i odrzucenia. Wprowadzenie wątku ojca i syna to motyw nowy, który nie pojawia się w "Otellu". Szekspir tak naprawdę nie podaje nam żadnych istotnych motywów nienawiści Jago do Otella. Owszem, Jago zostaje pominięty na korzyść Kasjusza, i wspomina o tym w pierwszej scenie w rozmowie z Rodrigo. Ale czy jest to motyw adekwatny do jego późniejszego postępowania? Wątpliwe. W tym kontekście, wydaje mi się, że konflikt Hugo-ojciec jest bardzo potrzebny. Druga scena między nimi ma miejsce w domu ojca. Wyraźnie tu widać kontrast między stopą życiową dziekana a trenera. Gdyby nie to, że Goulding-senior jest trenerem drużyny koszykówki w akademii, Hugo nigdy by nie mógł nawet marzyć o takiej szkole.

Uwagi końcowe

Przesłanki na komercyjny sukces tego filmu są niezwykle wątłe. Wybraliśmy ryzykowną drogę - staraliśmy się opowiedzieć tę historię jak najbardziej prawdziwie i uczciwie, nie schlebiając niczyim gustom. Bo wierzymy, że tylko tak należy robić filmy. Zbyt łatwo czasem popaść w stylistyczną manierę kosztem wiarygodności, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z tak atrakcyjnym materiałem jak "O". Jego realizacja wymagała określonego tempa, emocjonalnej głębi i całkowitej szczerości. Ufamy, że udało nam się to osiągnąć, i że obejrzycie wstrząsająco autentyczny film, który wprowadzi was w świat, do którego rzadko zagląda współczesna kinematografia.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy