Reklama

"Noc w muzeum": MUZEUM OŻYWA: EFEKTY SPECJANE

Mimo postaci kreowanych przez uznanych mistrzów komedii i dekoracjach muzeum stworzonych przez oddanych rzemieślników, ciągle brakowało tej odrobiny magii, która pozwoliłaby ożyć Muzeum Historii Naturalnej – w tym przypadku jednak nie pochodzącej ze starożytnego Egiptu, ale cyfrowego czarodziejstwa efektów specjalnych.

Początkowo Shawn Levy obawiał się nadmiaru cyfrowych efektów specjalnych – przede wszystkim dlatego, że nigdy wcześniej nie pracował nad takim filmem. Ale mająca go wspierać ekipa specjalistów od efektów cyfrowych znalazła sposób, aby go przekonać. „Na początku wiele mi pomogli Chris Columbus i Michael Barnathan, moi współproducenci, którzy wcześniej pracowali nad filmami o Harrym Potterze – wyjaśnia Levy. – Powiedzieli mi, żebym się nie przejmował tym całym technologicznym żargonem. Powiedzieli mi, że ważniejsza jest wizja, jaką sam sobie wypracowałem – w mojej głowie, a dopiero potem to, w jaki sposób chłopcy od efektów ją urzeczywistnią. Dlatego też spędziłem mnóstwo czasu nad scenopisem, bo zrozumiałem, że ekipa zrobi dokładnie to, czego będę od niej oczekiwać!”.

Reklama

Levy spojrzał na efekty świeżym spojrzeniem, traktując je jak komiczną improwizację. „Zazwyczaj ujęcia z efektami specjalnymi przygotowuje się z góry bardzo szczegółowo, ale my działaliśmy w sposób całkowicie niekonwencjonalny – wyjaśnia. – Powiedzieliśmy Benowi, że ma złapać tyranozaura za ogon i miotać się z nim po podłodze. Ale kiedy już nakręciliśmy tę scenę, Ben uznał, że jest za mało śmieszna i że lepiej byłoby, gdyby wywinął kozła i wylądował na schodach. Oczywiście, wygrała lepsza koncepcja. W rezultacie co chwila zmienialiśmy koncepcję i sztab efektów specjalnych musiał sobie z tym radzić. Wreszcie przyznali, że był to najbardziej improwizowany film w ich karierze. Sądzę, że to dlatego, że ani ja, ani Bob nigdy wcześniej nie kręciliśmy filmu opartego na efektach. To dlatego skupialiśmy się na najlepszych dowcipach i ujęciach. Na szczęście, spece od efektów nie protestowali”.

Aby ożywić muzealne posągi i stworzenia, Levy zwrócił się do Jima Rygiela, który pracował nad trylogią „Władca pierścieni”, i do jednego z czołowych studiów efektów specjalnych Hollywood, Rhythm & Hues – znanego z wyjątkowej obróbki zdjęć żywych zwierząt, czego dowodem choćby ostatnie „Opowieści z Narnii”.

Na pierwszy ogień poszedł lew z działu Ssaków afrykańskich, który ścigał Larry’ego Daleya. „Niebezpieczeństwo dla Larry’ego w tych scenach wynika z tego, że ten cyfrowy lew musi wyglądać jako prawdziwy, ożywiony z fotografii – wyjaśnia Dan Deleew z Rhythm & Hues. – Ale praca z realistycznym zwierzętami w technologii cyfrowej jest trudna, bowiem nie dysponujemy fantastycznym otoczeniem, jakie umożliwiłoby nam stosowanie różnych tricków. Użyliśmy więc wielu oryginalnych ujęć, by ta sekwencja wyglądała tak, jak gdyby zęby lwa rzeczywiście chybiały Larry’ego o milimetry”.

Innym wielkim wyzwaniem dla działu efektów była praca z malutkimi, wysokości paru cali, żołnierzami z muzealnych dioram: Majów, Rzymian czy amerykańskich kowbojów walczących między sobą. „W przypadku armii pojawiających się w dioramach stworzyliśmy 89 modeli bazowych, które stały się podstawą kilkuset wariacji wykreowanych już w komputerze – wyjaśnia Rygiel. – Sięgnęliśmy po prawdziwych aktorów, sfotografowaliśmy ich w różnych układach batalistycznych, a następnie ten obraz poddaliśmy cyfrowej duplikacji. Teraz w scenie walki kowbojów z Rzymianami na podłodze w sali dioram widać kilkaset wariantów obrazu zbiorowego połączonych z indywidualnymi sylwetkami”.

Sekwencje z dioramami ujawniły pewne problemy ze skalą. „Jeśli fotografuje się coś w świecie dioramy i kamera przesuwa się o pół metra, to żeby zachować skalę fotografując postać na zielonym ekranie [Green Box] należy ją przesunąć o 20 metrów, a wtedy nagle okazuje się, że fotograf znalazł się pod sufitem studia. Dlatego tak wiele uwagi wymaga planowanie zdjęć” – przyznaje Deleeuw.

Dzięki wspólnej pracy aktorów, scenografów i twórców efektów specjalnych film osiągnął taki stopień pomieszania realności, komedii i magii, jaki Shawn Levy założył sobie od początku realizacji. Jak podsumowuje reżyser: „W końcu ci faceci doprowadzili do tego, że muzeum i cała jego zawartość wyglądała tak, jak sobie to zamarzyłem w mojej głowie”.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Noc w muzeum
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy