"Niebo, piekło... ziemia": REŻYSERKA O FILMIE
Laura Siváková, scenarzystka i reżyserka
Tematem przewodnim twojego nowego filmu są związki i miłość w życiu kobiety. W swoim debiutanckim obrazie "Quartétto" również przyznałaś się do korzystania z własnych doświadczeń. Czy historia opowiedziana w "Niebo, piekło... ziemia" jest oparta na perypetiach bliskich ci osób?
- "Quartétto" opowiada historię, która naprawdę wydarzyła się w mojej rodzinie. Mój drugi film to historia wymyślona, ale opowiada o rzeczach, które są dla mnie ciekawe i są mi bliskie. Przedstawiam swój punkt widzenia, a historia głównej bohaterki do pewnego stopnia przypomina coś, co kiedyś przeżyłam. Chodzi o nastrój, smak pewnych chwil z mojej przeszłości.
Jak długo trwały castingi? Czy napisałaś jakąś postać z myślą o konkretnym aktorze?
- Napisałam scenariusz nie wiedząc, czy zostanie zrealizowany. Nie miałam też wówczas pomysłu na obsadę. Castingi nie trwały długo, ale do niektórych aktorów trudno było dotrzeć. Poszukiwałam aktorów do głównych ról na Słowacji i w Czechach. Zuzana Kanócz pokonała 50 innych kandydatek.
Trudniej było znaleźć jej męskiego partnera. Wiedziałam, że musi to być ktoś charyzmatyczny, czarujący, ktoś w rodzaju Robera De Niro albo Ala Pacino. Nie znalazłam nikogo takiego w swojej ojczyźnie, więc wyruszyłam na poszukiwania na Węgry i do Polski. W tym ostatnim kraju znalazłam kilku aktorów z interesującym dorobkiem, ale nie widziałam żadnego z filmów, w których grali. Dlatego nasz producent, Patrik Pašš, wynajął agencję castingową w Warszawie, która zorganizowała nam z nimi spotkanie.
- Pech sprawił, że Bronisław Wrocławski (który gra w moim filmie) nie mógł wtedy przyjść. Wysłałam więc instrukcje polskiemu kierownikowi castingu, w których opisałam swoje oczekiwania i sceny, w których miałby zagrać Wrocławski. Ten 54 letni aktor, duża gwiazda w Polsce, poradził sobie znakomicie. Był przekonujący i niesamowicie zaangażowany w grę, więc go zaangażowałam, mimo, że nawet się z nim nie spotkałam. Trochę się obawiałam jego przyjazdu do Bratysławy, ale gdy tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że postąpiłam słusznie.
- Jiriego Korna poznałam kilka lat wcześniej, gdy zagrał doskonałą rolę w "Pokojówkach". Tak się złożyło, że reżyserował wtedy mój dobry przyjaciel, Richard Bobek, który brał udział w powstaniu mojego filmu. To dzięki niemu udało mi się dotrzeć do Jiriego Korna i zaoferować mu rolę. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy jakim on jest doskonałym aktorem. Jego charyzma i naturalność były wymarzone dla roli światowej sławy choreografa i z chęcią podjął się on tego zadania. Chciałabym jeszcze wspomnieć o Helenie Polákovej, zwanej Icką, która zagrała 12-letnią Júlię. Początkowo do tej roli wybrałam inną aktorkę, ale z powodu przerwy w zdjęciach za bardzo ona wydoroślała. Castingi do ról dzieci zawsze są trudne, ale gdy tylko Icka stanęła w drzwiach, hip-hopowa dziewczynka o twarzy Madonny, wiedziałam, że musi z nami zostać.
Ile było dni zdjęciowych i ile osób liczyła ekipa?
- Film nakręciliśmy w 40 dni. 12 dni w 2005 roku i 28 dni w 2007. Na planie było około 20 osób, ale w procesie przed- i postprodukcji uczestniczyło w sumie około 50 osób.
Gdzie znajdował się plan zdjęciowy?
- W Bratysławie i okolicach.
Jak wyglądała współpraca z aktorami i ekipą?
- Było wspaniale. Miałam to szczęście, że sama wybrałam ekipę i aktorów, więc poznałam ich osobiście zanim zaczęliśmy kręcić. W większości to moi długoletni przyjaciele, więc atmosfera była przyjemna.
Możesz powiedzieć coś więcej o Bronisławie Wrocławskim, który jest mniej znany słowackiej publiczności?
- Dla mnie on również jest wielką zagadką. Nie widziałam żadnego z jego wcześniejszych filmów, więc jedyne, co mogę powiedzieć, to że jest absolutnym profesjonalistą, który lubi pracować na planie. Zadebiutował z 1985 roku w filmie "Vabank II" Juliusza Machulskiego i od tamtej pory zagrał w 38 filmach.
Czy zdarzyło się coś niespodziewanego podczas zdjęć?
- Szczególnie trudne były zdjęcia podwodne. Z powodu złej pogody zajęły więcej czasu, niż planowaliśmy. Akurat, gdy mieliśmy je zaczynać, zaczęło padać, mimo, że wcześniej było słonecznie. Ostatecznie zdecydowaliśmy się nakręcić te sceny częściowo w jeziorze, a częściowo na basenie i połączyć zdjęcia w jedną całość poprzez skomplikowany montaż.
Wspomnienia z planu będą miały dla ciebie na pewno szczególny wydźwięk. Jak poradziłaś obowiązki reżyserki z ciążą i macierzyństwem?
- Podzielę moją opowieść na dwa rozdziały: 1. zdjęcia i ciąża; 2. postprodukcja i macierzyństwo
Rozdział 1
- Byłam szczęśliwa, że te dwie rzeczy mnie spotkały: ciąża i realizacja mojego pierwszego filmu. Jeszcze w siódmym i ósmym miesiącu pracowałam na planie. Poradziłam sobie doskonale, bo ciąża przebiegała bez problemów. Miało to też swoje zalety: wszyscy oferowali mi krzesło, żebym chwilę odpoczęła i spełniali wszystkie moje zachcianki, żebym się nie denerwowała. Uśmiechali
się, chcieli mnie we wszystkim wyręczać.
Rozdział 2
- David urodził się po skończeniu zdjęć. Cudowne, ciekawskie i wiecznie głodne dziecko, które nie pozwalało mi spać w nocy. Po beztroskim okresie zdjęciowym, nastały ciężkie dni. W montażowni spędzałam dwie czy trzy godziny dziennie w przerwach pomiędzy karmieniem. Na szczęście Barbara Paššová, moja montażystka, była bardzo wyrozumiała, a producent stworzył mi doskonałe warunki dla ukończenia filmu. Inaczej bym sobie nie poradziła. Również moja babcia i cała rodzina była dla mnie niesamowitym wsparciem.