"Najświętsza Panienka, Koptowie i ja": STAWIA PYTANIA
Czy Jezus rzeczywiście był Egipcjaninem? Czy niewierzący może zrobić film o wierze? Czy muzułmańska dziewczyna może wcielić się w postać Maryi Dziewicy?
To tylko niektóre z pytań, które stawia Namir Abdel Messeeh w swoim zwariowanym dokumencie. Wyruszając z kamerą do Egiptu w przededniu "Arabskiej Wiosny", reżyser początkowo zachowuje się jak sceptyczny Europejczyk, poszukujący egzotycznego tematu. Nie posiada, w przeciwieństwie do swojej matki, "osobistych relacji z Maryją", nie rozumie tych, którzy doświadczyli cudu, a oni nie ufają jemu. Brak realnych dowodów na to, że objawienia maryjne rzeczywiście miały miejsce, kieruje uwagę reżysera na zupełnie inne sprawy. Powstaje film o kręceniu filmu, a zarazem osobisty dokument o powrocie do korzeni.
"Chciałem sprawdzić, czy ciągle jeszcze łączy mnie coś ze wspólnotą, do której przestałem przynależeć i której wierzeń już nie podzielam" - mówi reżyser, wskazując na najważniejsze cele swojej podróży do Egiptu - "Pragnąłem pokazać ubogą ludność wioski Said, skąd pochodzi moja rodzina. Ludzi, którzy nigdy nie przyciągali uwagi mediów i dla których rewolucja niewiele znaczy. Przede wszystkim jednak chciałem powiedzieć coś istotnego na temat Egiptu: o relacjach między chrześcijanami i muzułmanami, o roli kobiet w społeczeństwie, o tym, jak władza wykorzystuje religię, by utrzymać swoją pozycję - a wszystko to w sposób lekki i zabawny."
Jest więc film Messeeha optymistyczną historią o tym, że utopia wielokulturowego współżycia, mimo wieków prześladowań i wyczuwalnych do dzisiaj napięć, jest możliwa do spełnienia. W rodzinnej wiosce reżysera żyją obok siebie wyznawcy dwóch różnych religii. Kiedy reżyser zaczyna wcielać w życie swój szalony plan inscenizacji maryjnego objawienia, okazuje się, że i jedni, i drudzy chętnie włączą się do współpracy. Pojawiają się oczywiście kulturowe różnice - muzułmanie, choć oddają cześć matce Jezusa, nie godzą się, by zagrała ją muzułmanka, bardziej jednak z przyczyn obyczajowych, niż religijnych.
Do dziś w egipskiej rodzinie reżysera żywa pozostaje, pewna przywołana w filmie, anegdota. Kiedy zapytano kilkuletniego Namira, czy wolałby mieć przyjaciela chrześcijanina czy muzułmanina, odpowiedział rezolutnie: "Przyjaciela!" W tej puencie tkwi esencja filmu Messeeha, który pokazuje,
że mimo różnic religijnych, światopoglądowych, społecznych czy pokoleniowych, można znaleźć wspólny język. Być może do tego właśnie służy kino.