Reklama

"Moje Winnipeg": WYWIAD Z REŻYSEREM

Z Guy'em Maddinem rozmawia Steve Erickson z magazynu "Film&Video"

Z Guy'em Maddinem rozmawia Steve Erickson z magazynu "Film&Video"

Steve Erickson: Jaka była twoja odpowiedź na propozycję Documentary Channel zrobienia przez Ciebie dokumentu? To musiało być dość nieoczekiwane.

Guy Maddin: Nigdy nie chciałem robić filmów dokumentalnych. Mam wielki szacunek dla dokumentu, ale jest to forma, która wymaga tytanicznej pracy dokumentacyjnej, rygoru. Trzeba zachować względny obiektywizm, przestrzegać swoistego rodzaju dyscypliny, by nie dać się ponieść własnym emocjom, nie odbiegać od tematu i trzymać się go ściśle na każdym etapie powstawania filmu. Jednym słowem, żadna z tych rzeczy mnie nie interesuje. Mam inną wizję kina - skrajnie subiektywną i fabularną. Kiedy ustaliliśmy z Documentary Channel, że zrobię dokument o Winnipeg, zastrzegłem, że może to być jedynie bardzo osobista historia. Nie chciałem i nie mogłem robić żadnych badań ani zbierać materiałów do filmu, bo nie było mi potrzebne nic poza własnymi wspomnieniami. Dotarło do mnie, że mogę zrobić dokument jedynie wtedy, jeśli to będzie film o mnie, jako mieszkańcu tego miasta, człowieku, który opowiadając o nim ma mieszane uczucia. W ten sposób film dotyka czegoś uniwersalnego, choć widzianego z bardzo subiektywnej, jedynie mojej perspektywy. To bardzo specyficzne ujęcie, ale mam nadzieję, że mimo tych barier byłem w stanie dotrzeć do ludzi, że jednak udało mi się potraktować temat uniwersalnie.

Reklama

Czy to był Twój pomysł, by być narratorem w filmie?

Chciałem, by narratorem został ktoś taki jak James Mason albo Lorne Green. Green przez długie lata był głosem wiadomości w kanadyjskim radio CBC. On jest wspaniały, ma niewiarygodny głos. Jednak producent filmu stwierdził, że ten obraz mieści w sobie tyle dziwnych, psychodelicznych, niesamowitych fragmentów, że jeśli będzie o nich opowiadał ktoś inny niż ja sam, nikt nie będzie w nie wierzył. Mój głos nie brzmi specjalnie, ale myślę, że faktycznie dodaje historiom autentyzmu, bo to moje historie. Wcześniej nienawidziłem swojego głosu, ale po tygodniu miksowania, kiedy każdej ścieżki nagraniowej słuchałem ze sto razy, nie tyle polubiłem swoje brzmienie, ile mam dla niego sporo sympatii.

Czy kiedykolwiek myślałeś o zagraniu w filmie samego siebie?

Jakoś niespecjalnie marzę o oglądaniu siebie w filmie. Ale w Moim Winnipeg pojawiam się w jednej scenie. Facet, który sika do rzeki to ja. Nagrywałem tę scenę sam. Sam poszedłem nad rzekę. Kamera stała na statywie.

Czy nie wyolbrzymiasz roli hokeja w swoim dzieciństwie?

Niezupełnie. Urodziłem się w szatni. Ten nocy, gdy przyszedłem na świat była zamieć śnieżna, a moja mama poszła do pracy. Wypadki toczyły się błyskawicznie. Żeby nie urodzić mnie w samochodzie, urodziła w szatni hokejowej, w budynku, który pojawia się w filmie i w momencie świetności (moje dzieciństwo) i wyburzany (niedawno, by mogło powstać miejsce pod centrum handlowe). Do szpitala przez tę zadymkę nie zdążyła dojechać.

Co podczas powstawania filmu było dla Ciebie największym wyzwaniem?

Kilka scen rzeczywiście było dla mnie emocjonalnym wyzwaniem, ale szokujące było, jak łatwo jednak sobie z nimi poradziłem. Byłem zaskoczony na przykład tym, jak trudno było wrócić do rodzinnego domu, w którym się wychowałem (reżyser na potrzeby filmu wynajął dom, w którym mieszkał jako dziecko - przypis). Wiedziałem, że to poruszy wszystkie struny pamięci, przywoła gorzkie i słodkie wspomnienia o miejscu i czasie, za którym tęsknię i które często powraca w moich snach. Zapomniałem na przykład, jak pachnie to miejsce, a tymczasem gdy się tam znalazłem okazało się, że zapach Maddinów jest tam wciąż obecny i że jednak doskonale go pamiętam. Zdumiewające, bo przecież od dziesięcioleci mieszkają tam inni ludzie. Zgaduję, że to jest DNA każdego domu.

Co zainspirowało Cię do zaangażowania Ann Savage do roli Twojej matki?

Ann jest jedyną osobą na świecie, która mogła ją zagrać w tym filmie. Myślałem, że ona nie żyje, bo od bardzo dawna nic o niej nie słyszałem. Jeśli mieszkałbym w Los Angeles albo San Francisco, pewnie słyszałbym o niej lub nawet widywał ją na pokazach filmów noir, w których brała udział. Ale nie wiedziałem o tym. Kiedyś, zupełnie przypadkiem rozmawiałem z kimś z Los Angeles o moim filmie i lamentowałem, że Ann Savage jest niedostępna, bo tak świetnie nadawałaby się do mojego filmu. Odpowiedział, że Ann Savage żyje, była nie tak znowu dawno na jego ślubie i ma do niej numer telefonu. Zajęło mi sześć tygodni, by do niej dotrzeć, ale udało się. Była wstrząśnięta moją propozycją, bo od wielu lat różni ludzie zwracali się do niej jedynie w sprawie Detour - najsłynniejszego filmu, w którym zagrała. Ona tymczasem nie chciała wciąż odcinać kuponów od tego filmu, nagrywać parodii albo kontynuacji. Wolała milczeć.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Moje Winnipeg
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy