Reklama

"Mój tydzień z Marilyn": MARILYN, JAKIEJ JESZCZE NIE WIDZIELIŚCIE

Curtis przeczytał zatem drugą część wspomnień Clarka może z lekkim niedowierzaniem, ale i z zachwytem. Przekonał go intymny ton. Uznał też portret Monroe za psychologicznie wiarygodny i wielce trafny. - Byłem niezwykle szczęśliwy, gdy udało mi się nabyć prawa do ekranizacji. Wielu ludzi próbowało tego przez lata. Jeszcze w zeszłym roku spotkałem trzech uznanych reżyserów, którzy od dawna marzyli, by przenieść książkę Clarka na ekran. Curtis zwrócił się do wypróbowanego teamu producenckiego Davida Parfitta i Harveya Weinsteina, którzy już wielokrotnie pracowali razem przy tak głośnych filmach, jak "Skrzydła gołębicy", "Gangi Nowego Jorku", czy obsypany Oscarami "Zakochany Szekspir". Parfitt opowiadał, że po naradach zdecydowano zaczerpnąć inspirację z obu książek, z naciskiem jednak na tę drugą: - Pierwszy tom jest interesujący dla historyków kina i jego fanów. Drugi tom uchyla kurtynę i ukazuje Marilyn, jaką zapewne była naprawdę. Nie chcieliśmy kręcić filmu biograficznego w klasycznym sensie tego słowa; raczej oddać specyfikę jej osobowości w ważnym, pod wieloma względami wręcz przełomowym dla jej życia i kariery momencie.

Reklama

O napisanie scenariusza zwrócono się do Adriana Hodgesa, specjalisty od adaptacji literackiej klasyki, który współpracował uprzednio z Curtisem przy ekranizacji "Davida Copperfielda" Charlesa Dickensa dla BBC. Hodges mówił: - Jak wielu innych, Marilyn mnie po prostu zahipnotyzowała w "Pół żartem, pół serio". Nie było aktorki bardziej sexy. Ale przez lata jej wizerunek banalizował się i zużywał. Coś podobnego dzieje się dziś z Madonną i Lady Gagą. Ciągle reprodukuje się te same plakaty, publikuje te same zdjęcia. Ale książka Colina Clarka przekonała mnie, że można wyjść poza ten niejako zastygnięty wizerunek. Marilyn, jak ją sportretował Clark, jest żywą osobowością, pełną sprzeczności - to kobieta przestraszona i pewna siebie, niewinna i uwodzicielska, dziwaczna, czasem nie do wytrzymania i zarazem urocza. Po prostu młoda dziewczyna. Myślę, że dostaliśmy szansę przywrócenia ikonie w pełni ludzkiego wymiaru. Hodges dodawał, że punkt widzenia Clarka dawał nową perspektywę: - Trzeci asystent reżysera, jakim był Clark, miał rzeczywiście niezwykłą pozycję. Miał dostęp do wszystkiego i do wszystkich i wiele spraw na głowie, ale jednocześnie był kimś, na kogo mało zwracało się uwagę, kimś wielce pożytecznym, ale jednocześnie mało ważnym. Kimś widzialnym i zarazem niewidzialnym. Curtis uzupełniał: - Należy pamiętać, że był to niezwykły czas dla Monroe. Była bardzo z siebie dumna. Świeżo poślubiła jednego z najsłynniejszych intelektualistów amerykańskich, Arthura Millera i była przekonana, że będą ze sobą do końca życia. Przybyła do Anglii, by pracować z Olivierem i udowodnić, że jest prawdziwą aktorką. A film po raz pierwszy miał powstać w jej własnej wytwórni Marilyn Monroe Productions. Jednak wiele z jej nadziei nie miało się spełnić. Olivier zaś czuł, że musi walczyć o swą pozycję. Bo Anglia roku 1956 to Anglia zmian. Pojawili się "młodzi gniewni". Pojawił się rock-and-roll, na znaczeniu zyskało ITV. Ukazała się satyra na świat akademicki "Jim Szczęściarz" Kingsleya Amisa, w teatrze triumfowała "Miłość i gniew" Johna Osborne'a, przyjmowana jako atak na establishment. A Olivier był przecież częścią tego establishmentu.

Musiał się na nowo określić. Dlatego "metoda" tak go drażni; uważa ją za coś barbarzyńskiego i głupiego. Hodges komentował zachowanie - prawdziwe czy nie - Monroe: - To psychologicznie zrozumiałe. Niepewna i sfrustrowana Marilyn szuka platonicznego związku, przyjaźni z kimś, kto nie stanowi dla niej zagrożenia jak Olivier i - jak się okaże - Miller. A jednak nie jest dla niej bez znaczenia, że Clark pochodzi z uprzywilejowanej rodziny o wielkich tradycjach. Dzięki niemu poznaje starą arystokratyczną Anglię niejako od wewnątrz. Ten tydzień, pomimo dramatycznych wydarzeń, był tygodniem niewinności. Curtis zauważył, że więź Clarka i Marilyn przypomina nieco tę z "Między słowami": - Jest to subtelna więź, która musi zostać przerwana. Ważne jest także i to, że nasza opowieść odnosi się do współczesnej fascynacji celebrytami, pokazuje niejako korzenie tego zauroczenia. Twitter dostarcza nam dziś mnóstwo intymnych wręcz szczegółów z życia gwiazd, ale Colin czuje to wszystko na własnej skórze. Curtis wyznał, że dla niego ten film - debiut kinowy po latach pracy dla telewizji - był bardzo ważny. - Już parokrotnie miałem kręcić swój pierwszy kinowy film. Zawsze w końcu coś nie wychodziło. Cieszę się, że właśnie ten scenariusz wypalił. Bo jest to utwór, w który włożyłem całą swą pasję. Harvey Weinstein wychwalał reżysera: - Myślę, że Curtis jest doskonałym reżyserem, który potrafił udźwignąć zarówno temat, jak i współpracę z aktorami największego formatu. Ma niezwykły dar wydobywania z nich tego, co najlepsze.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Mój tydzień z Marilyn
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy