"Mój tydzień z Marilyn": CLARK: PRAWDA CZY FAŁSZ?
Colin Clark (1932-2002) opisał we wspomnianej książce, opublikowanej w 1995 roku, problemy, jakie pojawiły się podczas pracy nad filmem. Największym z nich był coraz ostrzejszy konflikt pomiędzy Olivierem a Monroe, która czuła się lekceważona, a brak wiary w siebie tłumiła alkoholem i lekami. Była niepewna swego talentu, więc nieustannie towarzyszyła jej i wspierała ją radami Paula Strasberg, żona nowojorskiego guru słynnej aktorskiej "metody", Lee Strasberga. Olivier, tradycjonalista i perfekcjonista, uważał "metodę" za zawracanie głowy, a Pauli Strasberg serdecznie nie znosił. Uważał, że tylko utrudnia pracę i ulega chimerycznej Monroe, przeszkadzając, zamiast pomagać.
W drugim tomie swych wspomnień - "My Week with Marilyn" (2000), Clark nakreślił intymny portret Marilyn jako kobiety zmagającej się z własnymi ograniczeniami i ciężarem sławy. Zasugerował też, że połączyła ich bliska przyjacielska relacja, a właściwie romans, co stało się przyczyną kontrowersji. Wielu zarzuciło bowiem Clarkowi konfabulację. Amy Kaufman na łamach "Los Angeles Times" (10 grudnia 2011) przedstawiła wyniki dziennikarskiego śledztwa w tej sprawie. Jak dowodziła, nawet Michelle Williams miała wątpliwości co do wiarygodności relacji Clarka. W rozmowie z Kaufman aktorka stwierdziła: - Czytając obie jego książki, ma się wrażenie, że pisze, mając przewagę analizy zdarzenia post factum, i że wkłada sobie do ust niesamowicie wielkie słowa. Dodała, że przed przystąpieniem do kręcenia zdjęć nie rozmawiała z nikim, kto znałby Marilyn osobiście. - Z tego co pamiętam, pisze on w swej książce, że Marilyn chciała się kochać, a on powiedział: Och, nie! I myślisz sobie: taa, jasne. Jestem przekonana, że istniał między nimi pewien związek. Ale do jakiego stopnia został on skonsumowany, tego nie wiem. Kaufman dotarła do niektórych jeszcze żyjących członków ekipy filmu. Ich zdania były rozbieżne. Zwracano uwagę, że w pierwszej książce Clark nawet nie zająknął się o romansie z Monroe. Autor twierdził, że podczas owych dni, kiedy to miał bezpośrednią styczność z Monroe, był tak zajęty, że nie poczynił zwyczajowych zapisków w swym dzienniku. Wspomniał ponoć o swej relacji z gwiazdą w liście do przyjaciela wysłanym tuż po ukończeniu "Księcia i aktoreczki". Kaufman cytuje wypowiedzi osób, które znały Monroe, i które powątpiewały, aby istniał choćby cień romansu pomiędzy aktorką a Clarkiem. - Byłam tam każdego dnia i wiedziałam, co się dzieje. Clark był na planie i był chłopcem na posyłki, tym, do którego krzyczało się: Hej, potrzebuję filiżankę kawy! Nikt nie postrzegał go inaczej jak gońca - mówiła Amy Greene, wdowa po Miltonie Greenie, fotografie, który był wiceprezesem studia produkcyjnego Monroe. - To totalne kłamstwo, zupełna fantazja. Był czwartoligowym posłańcem - zgadzał się z nią syn Greene'a, Joshua, który zarządza archiwum swego ojca. Mówi, że kontaktował się ze studiem BBC Films w celu udostępnienia dokumentów i fotografii Greene'a przed rozpoczęciem zdjęć do "Mojego tygodnia z Marilyn", ale jego propozycja została zignorowana.
Kaufman spytała zatem, co sądzą o tych opiniach twórcy filmu. Zarówno Curtis, jak i scenarzysta Hodges zaprzeczyli, jakoby kiedykolwiek zgłosili się do nich krewni Greene'a. Curtis mówił: - Nie mam powodu wątpić w wersję Colina. Kto może wiedzieć, co zdarzyło się w tych sypialniach podczas tamtych nocy?
- Nie sprawdzaliśmy - dodawał Hodges - czy opowieść Colina jest prawdziwa. Przedstawiamy jego relację. To jest ten magiczny aspekt całej historii. On utrzymywał, że opowieść jest prawdziwa. Kaufman streściła rozmowy przeprowadzone z byłymi członkami ekipy "Księcia i aktoreczki". Nie dały one jednoznacznej odpowiedzi na to, czy Clark konfabulował czy też nie. "Vera Day i Jean Kent, dwie brytyjskie aktorki grające niewielkie role w "Księciu i aktoreczce", powiedziały w wywiadach, że jest bardzo "nieprawdopodobnym", by Monroe była zainteresowana Clarkiem - pisała Kaufman - z racji jej wielkiego zaangażowania w związek ze swoim trzecim i ostatnim mężem, Arthurem Millerem. Monroe i Miller byli przyklejeni do siebie cały czas na planie zdjęciowym. Kiedy nie było go z nią, była otoczona swoją ekipą - mówi 76-letnia Day. - Zatem, w jaki sposób udało się Colinowi Clarkowi spędzić z nią cały tydzień, bez udziału tych wszystkich osób, pozostaje dla mnie zagadką. Siostra Millera, 89-letnia Joan Copeland, powiedziała, że przed obejrzeniem "Mojego tygodnia z Marilyn" nigdy nie słyszała o tym, by Monroe miała romans z Clarkiem. - Nigdy nie słyszałam o tym romansie. To wygląda na czyjąś iluzję. Zresztą Arthur i tak by mi o tym nie powiedział, nawet gdyby był taki romans - mówi Copeland. - Ale o ile wiem, pozostałe opisywane wydarzenia są dość wiernie oddane. Często się spóźniała, każąc ludziom na planie czekać na siebie. Wiem, że Arthurowi było ciężko pracować w takich warunkach. Z kolei Don Murray, dziś 82-letni, który grał u boku Monroe w "Przystanku autobusowym", filmie, w którym występowała bezpośrednio przed "Księciem i aktoreczką", powiedział, że byłby w stanie wyobrazić sobie romans Monroe-Clark. - Wydaje mi się to całkiem możliwe z powodu jej rozczarowania swoim małżeństwem oraz tego, że czuła się bardzo niepewnie w swoich związkach i tak naprawdę nie wierzyła w miłość na zawsze - mówi Murray. - Sądzę, że to dość prawdopodobne, że coś się między nimi wydarzyło i że zachowali na ten temat dyskrecję. Choć Monroe nigdy publicznie nie przyznała się do Clarka, było ewidentne, że czuła się niepewnie w swoim małżeństwie podczas kręcenia zdjęć do "Księcia i aktoreczki". W cyklu wierszy i listów opublikowanych w książce "Fragmenty", wylewała swoje zwątpienie w istnienie prawdziwej miłości na papeterię z angielskiego hotelu Parkside House, gdzie mieszkała w trakcie realizacji zdjęć. - Chyba zawsze głęboko przerażało mnie bycie czyjąś żoną - napisała w jednej z notatek.
- Według mnie Marilyn była po prostu piękna. Zdarzało mi się wpatrywać w nią, dosłownie nie mogłam oderwać od niej oczu. Ale przyprawiała wszystkich o ból głowy, ponieważ często spóźniała się na plan lub nie przychodziła w ogóle - opowiadała wspomniana już Vera Day, grająca niewielką rolę w "Księciu i aktoreczce" (The Daily Beast, 22.11.2011). - Sir Laurence Olivier był wspaniałym, naprawdę wspaniałym mężczyzną. Być może był dla niej trochę surowy, ale z kolei Marilyn była bardzo trudna we współpracy. Nie miał z nią łatwego życia. Dawał z siebie wszystko, by przekazać jej wskazówki do zagrania danej sceny, po czym Paula Strasberg wołała ją do siebie i mówiła jej na ucho: "Marilyn, zapomnij o tym. Po prostu pomyśl o małym chłopcu i coca-coli". Tak więc otrzymywała fantastyczne wskazówki, które odrzucała, szła na bok i stosowała swoją "metodę" z małym chłopcem i coca-colą.(...) Pamiętam też scenę w opactwie, kiedy wypowiedzenie przez nią jednej linijki tekstu wymagało 30 powtórek. Była dość nieprofesjonalna, ale kiedy "załapała" scenę i wykonała ją poprawnie, stawała się jakby inną osobą i była naprawdę fantastyczna. Kiedy w jej oczach pojawiało się nareszcie pewne zrozumienie, reszta obsady mogła odetchnąć z ulgą. (...) Marilyn była niezwykle piękna, zmysłowa oraz, poza idealnymi wymiarami 96,5-61-91,4, miała wokół siebie aurę niewinności i pewną "światłość", która sprawiała, że kobiety ją kochały, a mężczyźni ubóstwiali. Ale czy była wielką aktorką? Nie wiem. Dla mnie była na pewno wielką gwiazdą filmową.
Kenneth Branagh, grający Sir Laurence'a Oliviera, tak puentował w tekście Kaufman kontrowersyjną kwestię prawdziwości romansu Marilyn: - Moim zdaniem opowieści zawarte w książkach noszą znamiona pewnego upiększenia, ponieważ Colin spisywał je w następstwie tragicznego wydarzenia, jakim była śmierć Marilyn. Jej legenda była już wtedy wyolbrzymiona i przekręcona. Spojrzał na własną młodość i być może napisał coś, co wydawało mu się świetną opowieścią, a niekoniecznie absolutną prawdę. Szczerze mówiąc, taka tajemnica i wątpliwa dokładność jest istotna dla historii takiej jak ta. To ważne, że nie wiemy wszystkiego do końca, a pozostajemy tylko z pewnym niedopowiedzianym wrażeniem.