"Mój brat niedźwiedź": POMYSŁ
Reżyser Aaron Blaise wspominał, że pomysł nakręcenia animowanego pełnometrażowego filmu o północnoamerykańskich niedźwiedziach narodził się już w połowie 1997 roku, podczas "burzy mózgów", urządzonej za pomocą połączeń satelitarnych, w której wzięli udział pracownicy studiów Disneya z Kalifornii, Florydy i Paryża.
Michael Eisner, jeden z szefów firmy, mówił: "Po wielkim sukcesie Króla Lwa w 1994 roku byliśmy zdania, że należy kontynuować odnowioną tradycję epickich opowieści z udziałem zwierząt, które oczywiście wyrażają ludzkie problemy i dylematy".
Eisner twierdził, że w tym przypadku głównym źrodłem inspiracji był sceneria, w której miała rozegrać się akcja. Przyznaje, że od dawna fascynują go Góry Skaliste i inne pejzaże dawnego Zachodu, jeszcze nieskażonego cywilizacją. Szczególnie mocne wrażenie wywarło na nim malarstwo Alberta Bierstadta (1830 - 1902) należącego do grupy malarzy zwanej Hudson River School. Bierstadt wywodził się z Niemiec, krytyka w jego obrazach odnajdowała mocne wpływy niemieckiego romantyzmu. Tworzył przeważnie olejne pejzaże potężnych rozmiarów. Słynął z upodobania do drobiazgowego odtwarzania detalu, ale i z drugiej strony, komponowania swych pejzaży z pewną dowolnością w stosunku do natury. Bardzo często też na swych obrazach umieszczał miniaturowe sceny z udziałem zwierząt i ludzi.
"Według mnie Bierstadt był wyjątkowy jako malarz Zachodu, ze względu na emocje i duchowość zawartą w swoich dziełach. To nie były pejzaże jakich wiele, to były po prostu dzieła sztuki" - twierdził Eisner.
Dla speców od Disneya oczywiste było, że sceneria to tylko punkt wyjścia. Ale to ona niejako narzuciła bohatera. Został nim niedźwiedź grizzly, który jak lew w afrykańskiej dżungli, uchodzi tu za króla gór. Z czasem, jak wspomina Blaise, w niedźwiedziu grizzly twórcy filmu zaczęli dostrzegać odpowiednik klasycznego amerykańskiego bohatera literackiego i filmowego - walecznego indywidualistę, ceniącego swą niezależność.
Początkowa wersja scenariusza niemal w niczym nie przypomina ostatecznego efektu ekranowego. "Była to robocza wersja, rzecz mówiła o niedźwiedziu i trzech córkach. Przypomniało to disney'owską wersję Robin Hooda" - wspominał Blaise. "Miałem inną wizję tego tematu, choć nie przypuszczałem, że będę reżyserować ten film. Zwierzęta, rysowanie ich w ruchu, uchwycenie specyfiki i anatomii - to od dziecka mnie fascynowało. Jako dzieciak spędziłem długie godziny tropiąc w lasach Florydy rzadkie gatunki ptaków, malując i rysując je".
Gdy projekt filmu o niedźwiedziu zaczynał wkraczać w fazę coraz bardziej zaawansowanych przygotowań, Blaise zgłosił chęć aktywnego uczestnictwa w nim Thomasowi Schumacherowi, ówczesnemu wiceprezesowi do spraw produkcji pełnometrażowych. Uzasadniał to wyjątkowym zainteresowaniem tematem. Dowodząc tego zaprezentował między innymi swój okazały olejny obraz "Spring runoff-grizzly" powstały w 1994, jako owoc kilku podróży na Alaskę.
Schumacher wymienił z Blaise'em wiele e-maili, wreszcie porozmawiał z nim osobiście, ciągle kładąc akcent na to samo sakramentalne pytanie: "Dlaczego interesuje cię ten właśnie temat?". Wreszcie ku zaskoczeniu Blaise’a zaproponowano mu reżyserię filmu.
"Kompletnie oniemiałem" - wspominał Blaise. "Nie byłem zresztą pewien czy zdołam podołać temu zadaniu i czy jestem do tego odpowiednim człowiekiem. A Schumacher szybko wyszedł i po prostu powiedział: Zastanów się nad tym i daj mi znać". Okazało się, że decyzja Schumachera nie była nieprzemyślana. Wrażenie zrobiły na nim determinacja i zapał Blaise’a, a także bardzo pozytywna opinia o nim producentki Pam Coats, która współpracowała z nim ściśle przy realizacji "Mulan". Była ona przekonana, iż Blaise ma odpowiednie predyspozycje by zostać reżyserem.
"Przez czternaście lat pracowałem przy wielu filmach i widziałem naprawdę wielu reżyserów, którzy rozpoczynali z zapałem filmy, ale nie byli to ci, którzy je kończyli" - wspominał swe wahania Blaise. Martwił się też możliwością porażki oraz o swe przyjacielskie relacje z zespołem ludzi, z którymi dotychczas pracował, a którymi teraz musiałby pokierować. W dodatku intensywna kilkuletnia praca mogłaby się odbić źle na jego rodzinie, z którą Blaise prowadził intensywne konsultacje w tej sprawie. Wreszcie postanowił posłuchać niezbyt oryginalnej, ale za to przekonywującej rady ojca: "Jeśli nie spróbujesz, nie będziesz wiedział, jak to jest" - i przyjął propozycję Schumachera.