Reklama

"Martwa rzeka": O PRODUKCJI

W czasie produkcji filmu "Martwa rzeka", twórcy napotkali na swojej drodze kilka poważnych wyzwań. Pierwszym,

i najprawdopodobniej najpoważniejszym z nich, była sama historia. Australia jest ojczyzną największego i najniebezpieczniejszego gada na świecie - krokodyla morskiego. Co roku w północnej części kraju odnotowuje się przypadki śmiertelnych ataków na ludzi. Reżyser, Andrew Traucki natknął się na jedną z takich drastycznych historii - opowiada ona o dwójce nastolatków uwięzionych na szczycie drzewa pośrodku wezbranej rzeki, podczas gdy u jego stóp czekał krokodyl, który dopiero co na ich oczach pożarł ich przyjaciela. To był pomysł, który świetnie nadawał się od zrealizowania nawet przy małym budżecie.

Reklama

Kolejnym wyzwaniem, jakiemu musieli stawić czoła twórcy było samo miejsce zdjęć - równie straszne, co piękne. Pierwszym narzucającym się niemal natychmiast rozwiązaniem było nakręcenie filmu w studiu ze stworzonym na potrzeby filmu bagnem i sztucznym drzewem. I rzeczywiście, ten pomysł sugerowano filmowcom wielokrotnie. Jednak Traucki i Nerlich mieli inne wyobrażenie o tym, jak film powinien wyglądać. Chcieli, by miejsce było piaszczyste i możliwie najbardziej rzeczywiste, co w istocie sprowadzało się do tego, że zdjęcia musiały być kręcone na prawdziwych bagnach. Poza tym, koszt wynajęcia i przygotowania studia okazał się w ich przypadku zaporowy. Rozpoczęło się więc wielkie poszukiwanie prawdziwego bagna namorzynowego.

Teraz z pozoru wystarczyło jedynie udać się do północnej części Australii i zrobić użytek z jej rozległych bagien. Okazało się jednak, że ograniczenia budżetowe narzucały twórcom, by zdjęcia odbywały się nie dalej niż 20 km od centrum Sydney, tak by nie trzeba było pokrywać kosztów zakwaterowania i transportu ekipy. Ponadto, bagno, jakiego szukali filmowcy musiało także mieć pośrodku drzewo na tyle mocne, by było w stanie udźwignąć trójkę ludzi, a także być dostatecznie głębokie, by mogło uchodzić za występującą z brzegów rzekę. Poszukiwania odpowiedniego drzewa w okolicach Sydney ciągnęły się miesiącami, aż wreszcie Traucki i Nerlich znaleźli na mapie odpowiednie miejsce - leżącą zaledwie 20 minut na południe od Sydney zatokę Gungah Bay.

Na horyzoncie pojawił się jednak kolejny problem - we wszystkich filmach o krokodylach, jakie widzieli do tej pory Andrew i David, bestie powoływane były do życia za pomocą animatroniki lub grafiki komputerowej. Nigdzie jednak nie były one dość realistyczne, a przecież jeśli nie ma się przekonującego "czarnego charakteru", nie sposób nakręcić dobry thriller. Dlatego też raz jeszcze dwójka reżyserów postanowiła zboczyć z wydeptanego przez filmowców szlaku i wykorzystać w filmie żywego krokodyla. Zdawali sobie oczywiście sprawę, iż te zdjęcia trzeba było zgrabnie połączyć w całość z grą aktorów przy użyciu efektów komputerowych. Wielką niewiadomą było jednak to, czy kilkumetrowe gady także przejawią chęć współpracy.

Po długotrwałych poszukiwaniach, Andrew i David trafili na Adama Brittona, cenionego zoologa, który zapewnił ich, że krokodyle można wytrenować do wielu zadań. Zachęceni jego entuzjazmem, udali się do Darwin, by tam przez tydzień filmować krokodyle. Temperatura w ciągu dnia nie spadała poniżej 38 ?C i mimo że Adamowi udało się nakłonić gady, by robiły to, co im kazał, stare porzekadło z branży filmowej - nigdy nie pracuj ze zwierzętami i dziećmi, okazało się prawdziwe. Przeszło siedem godzin krokodylich wybryków dało na ekranie niecałe dwie minuty filmu? Poza tym, Andrew i David przeżyli przy tej okazji kilka bliskich spotkań. Jedna z kamer została niemal pożarta przez ponad 4,5-metrowego krokodyla o wdzięcznie brzmiącym imieniu Stumpy. Ekipie

na szczęście udało się uratować kamerę, a co za tym idzie także kilka niesamowitych ujęć. Jej członkowie dowiedzieli się także, że nakłonienie prawdziwego krokodyla, by skoczył na łódź graniczy z cudem oraz że na widok włączonej kamery każdy szanujący się krokodyl daje nura pod wodę.

"Martwa rzeka" to film rozpisany na trzech aktorów, nie było więc wątpliwości, że w tym przypadku obsada musiała być bez zarzutu. Obaj reżyserzy wierzyli, że kluczem do sukcesu jest prawidłowo i profesjonalnie przeprowadzony casting, dlatego przed obsadzeniem ról w filmie, obejrzeli prawie setkę aktorów. I opłaciło się - niemal każdy, kto ogląda film, zwraca uwagę na świetną grę aktorską.

Na szczególną pochwałę zasługuje tu zwłaszcza kreacja Maeve Dermody, dla której jest to pierwszy poważny występ na dużym ekranie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Martwa rzeka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy