Reklama

"Lucky Luke": WYWIAD Z REŻYSEREM

Skąd wziął się pomysł adaptacji „Lucky Luke’a”?

W tej historii znajdujemy idealne postaci komediowe: piekielników, szuje i kretynów – i to wśród samych Daltonów! Do tego mamy ich Mamusię, która jest desperado jak się zowie, bo chce z tych niedojd zrobić prawdziwych bandytów. Już jako dziecko byłem wielkim fanem Lucky Luke’a, kowboja, którego wsławiły zimna krew i strzały szybsze od jego cienia. Film miał byś skierowany przede wszystkim do młodych widzów i do wszystkich, w których drzemie jeszcze małe dziecko. Pomimo przywar, których nie brakuje postaciom Daltonów, byłem pewien, że wielu urzeknie ich niewinność, wręcz naiwność.

Reklama

Co było największym wyzwaniem?

Adaptacja komiksu nigdy nie należy do prostych, a bohaterowie, wymyśleni przez Morrisa, weszli już do panteonu postaci rysunkowych. Musieliśmy przenieść komediową wizję świata dzikiego Zachodu z książek na film, który wymaga przecież dynamicznej akcji i pewnych uproszczeń. Zachowując żartobliwy ton pierwowzoru, musieliśmy go dostosować do temperamentów Erica i Ramzy’ego i zadbać o to, aby obaj mieli równe szanse na zaistnienie na ekranie. Zależało nam również na pokazaniu szeregu barwnych bohaterów drugoplanowych, np. szarlatana Doxeya, wierzchowca Jolly Jumpera i szalonego psa Rantanplana. Dlatego produkcję poprzedziła wielokrotna lektura komiksów, która pozwoliła na precyzyjny dobór planów zdjęciowych (np. domu Mamy Daltonów, fortu czy miasteczka). Zrobiliśmy cyfrowe podobizny wszystkich aktorów, aby móc dopasować do nich charakteryzację. Powróciliśmy także do klasyki westernu, żeby nawiązać do jej charakterystycznego nastroju w naszej produkcji. Nie sposób było przecież uciec od stuletniej tradycji gatunku, którym mieliśmy się posłużyć. Pragnęliśmy jednak położyć akcent na jego pogodne strony – jasną oprawę wizualną, bogatą kolorystykę kostiumów i dynamiczna akcję.

Jak wyglądała praca nad dekoracjami, kostiumami i zdjęciami do filmu?

Wyszedłem z założenia, że najważniejszą osobą, odpowiedzialna za wygląd „Lucky Luke’a” jest sam Morris, twórca pierwowzoru komiksowego. Po podzieleniu scenariusza na sceny, stworzyliśmy storyboardy, na które składało się ponad 5000 rysunków! Dzięki nim mogliśmy sprawować dokładną kontrolę nad złożoną produkcją, z udziałem ogromnej ekipy, pracującej w kilku krajach. Miałem wielkie szczęście móc współpracować z fachowcami i pasjonatami, m.in. Olivierem Raoux (scenografia) i Charlotte David (kostiumy).

Jak przebiegała współpraca z wielkimi gwiazdami francuskiej komedii: Erickiem i Ramzym?

Ten projekt był dla nich nietypowy, gdyż po raz pierwszy musieli wcielić się w wymyślone wcześniej postaci. Muszę przyznać, ze jestem z nich dumny! Znani są z tego, że każdy dzień, spędzony z nimi, wypełnia humor i szaleństwo. Naprawdę eksperymentują od świtu do zmroku i to w taki sposób, że trudno zgadnąć, co może im przyjść do głowy za chwilę. Dzięki tej energii Avarell i Jose czynią film nieprzewidywalnym, ale też nie różnią się znacznie od swoich odpowiedników w komiksach Morrisa.

Czy, zważywszy na skalę przedsięwzięcia, było trochę czasu i miejsca na improwizacje?

Na szczęście tak. Musieliśmy i tak wiecznie brać pod uwagę zmiany pogody i efekty specjalne z użyciem ciągle psujących się maszyn. 64 ciężarówki przewoziły sprzęt, słońce świeciło dla nas dość kapryśnie. Raz zdarzył się nam nawet pożar na planie w wiosce meksykańskiej, ale to nic w porównaniu z huraganem, jakim są Eric i Ramzy! Trudno było ograniczać ich improwizację, tym bardziej, że to z niej zrodziła się część najzabawniejszych scen w „Lucky Luke’u”.

Czy tytułowy bohater w Pana filmie różni się czymś od Lucky Luke’a, którego dotąd znaliśmy?

Gdy byłem dzieckiem, Lucky Luke pozostawał dla mnie symbolem niewzruszonej prawości, niemalże wzorem do naśladowania. Chciałem zachować ten wizerunek. Jego strój w filmie nie został zmieniony: jaskrawo żółta koszula, czerwona chusta i kruczoczarne włosy zaczesane w charakterystyczny banan na czole – wszystko jest na miejscu! Til Schweiger idealnie też odegrał zadowolenie z siebie, którym odznacza się jego postać. Za swój sukces uważam natomiast ukazanie, dlaczego strzały Luke’a są szybsze od jego cienia.

Najczęściej wspomina się o Joe i Avarellu Dalton. Czy Pana film powie nam więcej o pozostałych członkach rodziny?

O tak! Wybór Marthy Villalongi do roli Mamy Dalton zapewnił filmowi momenty czułości ale też gwałtowności, gdyż bohaterka nie stroni od przemocy w wychowywaniu synów. Co do „środkowych” Daltonów, ich atutami jest spora dawka komizmu sytuacyjnego, niemalże burleski. Do roli Jacka wybrałem Saïda Serrariego ze względu na jego imponującą mimikę. Romain Berger wydawał się idealnym Williamem, gdyż potrafi bez słów wyrazić niezachwiany entuzjazm jego bohatera.

Dlaczego Rantanplan jest w Pana filmie tworem animowanym komputerowo?

Jak wiadomo psa można wytresować do wszystkiego, nawet do głupoty, ale i tak nie da się z niego zrobić Rantanplana. Razem z treserem przejrzeliśmy 4 tysiące zdjęć i nawet odnaleźliśmy psa w Niemczech, który przypominał trochę naszego bohatera. Niestety, tresura zajęłaby trzy tygodnie, których niestety już nie mieliśmy. Za namową speców od efektów specjalnych, zdecydowaliśmy się na nałożenie animowanej komputerowo głowy Rantanplana na tułów prawdziwego psa.

Podobno często nawiązuje Pan do dzieł Sergia Leone...?

To mój mistrz! W trakcie końcowego pojedynku Lucky Luke’a z Joe korzystamy z charakterystycznych elementów westernowych, ale też z komedii, co było znakiem rozpoznawczym Leone. Joe powoli wyciąga pistolet, widzimy Lucky Luke’a, a chwilę potem...łaskotki!

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Lucky Luke
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy