Reklama

"Lucky Luke": KULISY PRODUKCJI

Komiks kontra rzeczywistość.

Scenograf Olivier Raoux określa swoje zadanie w „Lucky Luke’u” jako przeniesienie świata stworzonego na potrzeby komiksu, a zatem przetworzonego przez wyobraźnię rysownika, na wielki ekran. Dodatkowym wyzwaniem było umieszczenie szeregu elementów, odsyłających do współczesności bądź do klasyki gatunku. Raoux podkreśla, że „w odróżnieniu od westernów, świat przedstawiony w naszym filmie miał być bardziej kolorowy i zawierać dużo więcej detali, które publiczność może wychwycić, oglądając go po raz kolejny”. Sceny we wnętrzach kręcono w studiu w Niemczech, a plenery znaleziono w Hiszpanii, w pobliżu Almerii, gdzie zresztą trafiają liczne ekipy filmowe z całego świata. Skala przedsięwzięcia była, jak zapewnia scenograf, olbrzymia: „ Przez 3 miesiące dziesiątki malarzy i stolarzy przygotowywało dekoracje. Na scenę pojedynku w wiosce przywieziono tony jasnego piasku, gdyż miejscowy miał odcień żelaza i burzył kompozycję całości”. Niektóre kłopoty, napotykane przez ekipę, przysłużyły się filmowi. Częste deszcze ożywiły okoliczny krajobraz, zbliżając wygląd poszczególnych scen do wizji autora komiksu – Morrisa.

Reklama

Wygląd bohaterów.

Nad kostiumami i charakteryzacją centralnych postaci „Lucky Luke’a” pracowały wszystkie działy produkcji, czerpiąc inspirację głównie z rysunków Morrisa. W przypadku kostiumów, reżyser Phillipe Haïm zażyczył sobie ubiorów „znoszonych”, czyli takich, które podkreślałyby realizm scen dziejących się na Dzikim Zachodzie. Wyjątkiem od tej reguły był ubiór Lucky Luke’a, idealnie wyprasowany i nieskazitelny pod względem kolorystyki, co miało odpowiadać wizerunkowi super-kowboja, utrwalonemu już przez komiks. Dla aktorów, grających Daltonów, przygotowano 5 kompletów strojów, natomiast ich dublerzy dysponowali aż 56 różnymi kostiumami – wszystko z powodu częstych przebieranek braci-kryminalistów.

Charlotte David, odpowiedzialna za kostiumy w filmie, opowiada o precyzji, z jaką udało się dobrać setki strojów do scen rozgrywających się w wiosce kowbojów i osadzie meksykańskiej. „Musieliśmy ubrać setki statystów, a kostiumów szukaliśmy w Hiszpanii, Maroku, Meksyku i oczywiście w Los Angeles. Haïm wymagał od nas wyrazistych kolorów, podkreślających „komiksowość” bohaterów, musieliśmy więc sporą część kostiumów uszyć specjalnie na potrzeby filmu.

Jak pokazać naprawdę Dziki Zachód.

Podobnie jak inni członkowie ekipy „Lucky Luke’a”, operator David Carretero zaznacza, że jego zadaniem było zasugerowanie widzom analogii ze światem przedstawionym w znanych im kreskówkach z tytułowym bohaterem. Musiał zatem operować szerszą paletą barw, ale za największe osiągnięcie uważa uchwycenie na celuloidzie szaleństwa, jakiemu oddawali się na planie odtwórcy ról Joe i Averella, czyli Eric i Ramzy. „Trzeba było to jakoś wpisać w historię, którą chcieliśmy opowiedzieć i, w dodatku, zachować jej rytm. Musieliśmy wymyślić szereg skomplikowanych, krótkich ujęć, które nadawały filmowi dynamizmu i pozwalały w montażu zrównoważyć tempo scen z Erickiem i Ramzym oraz tych, gdzie aktorzy nie występowali”, wyjaśnia Carretero.

W filmie znajdziemy oczywiście symbole Dzikiego Zachodu, takie jak pojedynek w słońcu i noc z księżycem w pełni, każdy jest jednak przerysowany, tak aby zaspokoić fanów komiksowego pastiszu. Sceną, którą operator wspomina z największym rozbawieniem, jest moment, gdy El Taro (Javivi) przechodzi przez wioskę meksykańską, nie zważając na grad kul, który na niego spada. „Wokół wszystko wybucha, a on nic!”, opowiada Carretero. „Kiedy Javivi mijał właśnie bar, ten zupełnie niespodziewanie stanął w ogniu. Nikomu nic się nie stało, ale scenę, ze względu na efekt zaskoczenia, zachowano w montażu”.

Melodia i magia wielkiej przygody!

Kompozytor Alexandre Azaria nie ukrywa swojej radości z pracy nad „Lucky Lukiem”. Dzięki niej mógł oddać hołd takim mistrzom jak Ennio Morricone czy Leonard Bernstein, czyli twórcom, bez których western utraciłby sporo epickości. Za swój podstawowy cel Azaria uznał napisanie motywu przewodniego, który łączyłby patos westernu i żartobliwość parodii, jaką jest „Lucky Luke”. Ścieżkę dźwiękową nagrywano z udziałem 66 osobowej orkiestry symfonicznej w słynnym londyńskim studiu Abbey Road, co jeszcze podkreśla rozmach, z jakim przygotowano adaptację przygód Daltonów.

Odpowiedzialni za efekty specjalne Christian Guillon i Arnaud Fouquet mieli pełne ręce roboty – w „Lucky Luke’u” odnajdziemy ponad 400 ujęć zmodyfikowanych komputerowo. Autorzy stanęli przed szeregiem, skomplikowanych zadań. Po pierwsze musieli powielić istniejące już dekoracje i kostiumy, a niektóre budynki stworzyć od początku (np. więzienie). Drugim wyzwaniem było stworzenie prawdziwej animacji, potrzebnej do ukazania cienia Lucky Luke’a oraz mapy wędrówek Daltonów. Scena, w której Lucky Luke wlewa eliksir do ust Joe, jest charakterystycznym przykładem tzw. efektu „bullet time”, rozsławionego przez „Matrix”. Cały bar w zdumieniu obserwuje błyskawiczną akcję kowboja, który jako jedyny porusza się w kadrze! Komputery okazały się też przydatne w wyczarowaniu sombrera-niewidki oraz animowanej głowy psa Rantanplana, a zwłaszcza jego ogromnego, wszędobylskiego nosa. Spece od efektów specjalnych pozwolili też głupiutkiemu psu wypowiadać całe kwestie, czym po raz kolejny nawiązano do nieśmiertelnego pierwowzoru książkowego. Phillipe Haïm nie kryje wdzięczności dla Guillona i Fouqueta za wzbogacenie wizji Dzikiego Zachodu o subtelne nawiązania do współczesnych trendów filmowych i faktyczne ożywienie postaci, które jak dotąd bawiły jedynie czytelników Morrisa oraz widzów kreskówek: „To nie lada sztuka nadać kształt postaciom niemal legendarnym, a co dopiero włączyć je do szalonej akcji naszego filmu!”

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Lucky Luke
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy