Reklama

"Largo Winch": EFEKTY SPECJALNE

RZECZYWISTOŚĆ WIZUALNA

Jérôme Salle podkreśla: "Film jest mieszanką bajki i thrillera. Dwie różne epoki i dwa różne światy nachodzą na siebie: świat dzieciństwa - utracony raj nad brzegiem morza - i część współczesna, świat dorosłości. Każdy został w trochę inny sposób sfilmowany. Rytm był wolny przy opowieściach z dzieciństwa, a przyspieszony w części akcji. Styl Largo Wincha różni się od Anthony Zimmera, mojego pierwszego filmu, który był raczej bardziej formalny. Przy Anthony Zimmerze kręciłem jedną kamerą i przychodziłem codziennie rano na plan z dokładnym podziałem w głowie, który dość skrupulatnie respektowałem.

Reklama

Przy Largo Winch, podejście było inne, ponieważ chciałem mieć bardziej lotny rytm. A konkretnie, kręciłem dwoma, czasem trzema kamerami i próbowałem być bardziej elastyczny. Przychodząc rano na plan, wciąż nie wiedziałem, gdzie mam rozpocząć, znałem główne założenia scen ale byłem w pełni gotów wszystko zmienić jeśli odczułbym taką potrzebę. Byłem bardziej wyczulony na prośby aktorów i zawsze gotów wysłuchać ich sugestii.

Jeśli chodzi o samą historię, postanowiliśmy umieścić ją nie w Nowym Jorku, lecz w Hongkongu. Komiks Largo Winch ma silne wpływy anglosaskie, ale należy do prawdziwej kultury europejskiej - zarówno na poziomie tekstu jak rysunku. Kiedyś przez przypadek przejeżdżałem przez Hongkong wracając z podróży do Wietnamu i wydało mi się, że to miasto idealnie ucieleśnia XXI wiek z tym co jest fascynujące, ekscytujące i straszliwie niepokojące. I z punktu widzenia wizualnego, jest to wspaniała dekoracja."

OKRES ZDJĘCIOWY

Jérôme Salle opowiada: "Kręciliśmy przez 86 dni, od 20 sierpnia 2007 do 15 stycznia 2008. Kręciliśmy na Malcie, w Hongkongu, Makao i we Francji w studiu.

Jeśli chodzi o mnie, to pierwszy dzień jest najważniejszy, gdyż nadaje ton i rytm dalszemu kręceniu. To wtedy ekipa ustawia się. Dlatego lubię zaczynać od bardzo wypełnionego dnia. W tym pierwszym dniu mieliśmy dwie sceny w dwóch różnych scenografiach na Malcie, w tym jedną z czterdziestką dzieci. Wszystko dobrze poszło a potem ? osiemdziesiąt parę dni zleciało niepostrzeżenie."

Szczególne wspomnienia z planu filmowego wiążą się z Hongkongiem: "Zdjęcia na Malcie odbyły się bez problemu" - mówi reżyser. "To był dobry początek. Praca na Sycylii z dwoma ekipami równocześnie była już trudniejsza. Miało się wrażenie robienia dwóch dni zdjęć w ciągu jednego. Ale najbardziej obawialiśmy się Hongkongu. Tam odkryliśmy "The Hongkong Way" - sposób filmowania typowy dla tego miasta, niezwykle stymulujący i orzeźwiający. W Hongkongu nie można uzyskać żadnego pozwolenia na kręcenie w środku miasta. Życie tak pędzi, że wyłączenie drogi, hallu albo co gorsza lotniska jest niemożliwe. Trzeba więc sobie radzić bawiąc się w chowanego z ochroniarzami i policją. Jest to dość paradoksalne i bardzo zabawne - pracowaliśmy nad tak dużą produkcją kradnąc plany filmowe! Ciężarówki ze sprzętem jeździły cały czas po dzielnicy, jak czegoś potrzebowaliśmy, to kontaktowaliśmy się z nimi przez krótkofalówki. Ciężarówka zatrzymywała się, obsługiwaliśmy się, a ona ruszała dalej! Zrobiliśmy w ten sposób, bez żądnego pozwolenia, sceny kaskaderskie i pościgi na kładkach głównej dzielnicy, a nawet zderzenie czterech samochodów na drodze, w tym Rolls Royce'a!

Przy małej scence, którą kręciliśmy z Tomerem na lotnisku w Hongkongu, udawaliśmy, że się nie znamy, a mała kamera była ukryta w walizce na kółkach. Tomer grał wśród prawdziwych pasażerów, dźwiękowiec był trochę dalej ze swoją Nagrą leżącą niedbale na wózku z bagażami, a fryzjerzy i charakteryzatorzy siedzieli w kawiarni? Trudności te dawały energię ekipie, co mam nadzieję, będzie widoczne w filmie.

Były trudne momenty przy niektórych scenach kaskaderskich. Mieliśmy do nakręcenia bójkę, pościg na motorze, strzelaninę w więzieniu i ucieczkę w terenówce, która kończy się podwójnym dachowaniem po uderzeniu w ciężarówkę. Nakręciliśmy również skok w próżnię, kolejną bójkę w klasztorze, pościg przez Hongkong samochodem, a potem pieszo i ostateczne starcie na szczycie budynku? Było to więc ryzykowne kręcenie. Ale sądzę, że najtrudniej było wytrzymać długość zdjęć.

Miałem szczęście pracować z ekipą, która potrafiła spełnić wszystkie pojawiające się wymogi. Pamiętam dwóch statystów brazylijskich - bliźniaków, fanów filmów kung fu, którzy sprzedali swój samochód, żeby kupić bilet lotniczy i kręcić z nami w Hongkongu! Pensja wystarczyła, żeby przeżyć podczas zdjęć i liczyli, że uda im się wystarczająco odłożyć, by odkupić po powrocie samochód."

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Largo Winch
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy