Reklama

"Król Artur": NIE TYLKO MIT

Jerry Bruckheimer, słynny hollywoodzki producent („Bad Boys”, „Piraci z Karaibów. Klątwa Czarnej Perły”, „Armageddon”) twierdził, że od dawna chciał nakręcić film o mitycznym królu Arturze. Wielu doskonałych scenarzystów zmagało się z tym tematem – mówił – ale z reguły otrzymywaliśmy zawsze jakiś rodzaj fantastycznej opowieści. W przypadku naszego filmu jest inaczej.

Autor scenariusza, David Franzoni, dokonał ogromnej pracy dociekając, kim mógł być prawdziwy Artur. Franzoni wspominał, że pierwszy raz pomyślał o filmie na temat króla Artura przeprowadzając w Rzymie dokumentację przed realizacją „Gladiatora”. Potem powrócił do tej myśli. Utwierdziły go w tym lektury dzieł historyków i archeologów. Doszedł do wniosku, że jeśli Artur istniał naprawdę, to można z nim identyfikować żyjącego w piątym wieku naszej ery rzymskiego dowódcę Luciusa Artoriusa Castusa, który dowodził elitarnym oddziałem kawalerii, złożonym najprawdopodobniej z Sarmatów. Bardzo spodobała mi się myśl, że Artur i jego ludzie czują się wszędzie obcy. Służą Rzymianom, ale nie czują się Rzymianami, często wręcz ich nienawidzą. Mój podstawowy pomysł był prosty. Artur i jego ludzie są jak „dzika banda” ze słynnego westernu Sama Peckinpaha. Żadnego mistycyzmu, żadnej magii. A sama sytuacja, zamęt i okrucieństwo, mogą przywodzić na myśl współczesne skojarzenia – to trochę tak, jak wtedy, gdy Amerykanie opuszczali Sajgon – tłumaczył swoje intencje scenarzysta.

Reklama

Fuqua podkreślał, że jego zdaniem, film ma także współczesny wymiar. Jest to opowieść o świecie, w którym nie pozostało wiele nadziei i który wydaje się zmierzać ku Apokalipsie. Ale nadzieja jednak się pojawia i wyraża ją właśnie postać Artura i to, co on sobą reprezentuje. Jestem przekonany, że ten film mówi o podobnych sprawach, co „Dzień próby”. U nas Artur nie jest spiżową legendą, lecz człowiekiem, który ma świadomość, że trzeba przeciwstawić się złu – mówił realizator.

Bruckheimer i Fuqua, czarnoskóry reżyser filmu, zgodzili się, że błędem byłoby obsadzenie w tej akurat produkcji aktorów amerykańskich. Najpierw wybrano odtwórcę roli Artura: Clive’a Owena. To musieli być ludzie z tej części świata, w której rozgrywa się akcja. I nie mogły to być pierwszoplanowe gwiazdy, lecz świetni aktorzy, stosunkowo mało znani – tłumaczył swe zamiary reżyser. – Musieli także stworzyć zespół i sprawiać wrażenie, że znają się od lat i że obcowanie ze skrajnym niebezpieczeństwem nauczyło ich rozumieć się bez zbędnych słów.

To zimnokrwiści zawodowi mordercy, odznaczający się swoistym kodeksem honorowym, tak jak członkowie dzisiejszych sił specjalnych – dodawał Franzoni.

Ray Winstone, grający Borsa, tak tłumaczył swe rozumienie tych postaci: Widownia powinna się przejmować ich losem. To zabójcy, nie ma co do tego dwóch zdań. Ale jednocześnie dobrzy, lojalni wobec siebie ludzie, którzy próbowali przetrwać w wyjątkowo okrutnych czasach.

Owen mówił: Jestem przekonany, że ten film jest rzeczywiście oryginalny. To inne spojrzenie na legendę. Otoczenie Artura to lojalni wobec niego rzemieślnicy wojny – robią to, co do nich należy, i zbytnio się nad tym nie zastanawiają. Artur jest inny. Chce uczynić świat miejscem, w którym można jakoś żyć, ma wizję. Myślę też, że Antoine ma niezwykłe wyczucie kompozycji kadru i dar ustawiania kamer we właściwym miejscu, tak, by stworzyć obrazy naturalne i emocjonujące. Budził także mój podziw tym, że potrafił jednocześnie zapanować nad procesem twórczym i nad całą tą monstrualną machiną produkcyjną, która jest po prostu przytłaczająca. To są przecież tysiące szczegółów, które trzeba zgrać. Na pewno pomogło to, że użyto bardzo mało efektów komputerowych. Zbudowano potężne tradycyjne dekoracje. To wygląda na ekranie bardziej naturalnie, pomaga też w grze. Ten fikcyjny świat staje się często zaskakująco realny.

Kluczową postacią jest Ginewra – podkreślał Bruckheimer. – Artur zakochuje się w niej także dlatego, że podziwia jej odwagę i determinację. Decyduje się bronić Brytów przed Sasami pod jej wpływem, ale także dlatego, że sam już czuje się na poły Brytem.

Jest piękna, mądra, walczy o wolność. Ale na polu bitwy jest po prostu bezwzględna. Reżyser uznał, że wyglądałoby to śmiesznie, gdyby taka drobna dziewczyna, jak ja, powalała tych potężnych Sasów jednym ciosem. Wpadł więc na pomysł, że Ginewra i otaczające ją kobiety walczą jak stado rozjuszonych wilków czy raczej wilczyc: atakują zawsze w silnej grupie – mówiła Knightley. Jak wspominała, początkowo nie była zbytnio przekonana do projektu. Dobrze znała wiele literackich wersji opowieści o Królu Arturze, ale większość filmów na ten temat uznawała za stereotypowe i zbyt do siebie podobne.

Zmieniła zdanie po lekturze scenariusza i rozmowie z Fuquą. Kiedy powiedziałam mu, że myślę teraz przede wszystkim o pracy w teatrze, nie uśmiechnął się pobłażliwie, jak większość Amerykanów. Jest jednym z nielicznych ludzi Hollywood, którzy mają świadomość swojej artystycznej tożsamości, i nie rozumują głównie w kategoriach komercyjnych. Zaczęłam więc walczyć o rolę, choć w pewnym momencie pomyślałam, że absolutnie nic z tego nie będzie. Proszę zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – to chyba jedna z nielicznych amerykańskich produkcji, gdzie zupełnie nie ma amerykańskich aktorów. To bardzo odważne. Musiałam też nauczyć się strzelać z łuku, walczyć mieczem i na noże. Pewnie nie wszyscy w to uwierzą, ale praktycznie wszystko, co widać na ekranie, to naprawdę moja robota – mówiła aktorka.

Istotną postacią jest też Lancelot, najwierniejszy druh Artura, grany przez walijskiego aktora Ioanna Gruffudda. Według Owena, hamuje on idealizm Artura, ponieważ jest realistą, kimś bardzo mocno stąpającym po ziemi. W końcu jednak zawsze gotów jest poddać się woli króla, choćby go krytykował i miał wątpliwości.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Król Artur
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy