Reklama

"Kontrakt": CARISMA

"Kontrakt", czyli śmierć na zamówienie

Niemiecki "Kontrakt" to zrealizowane w Berlinie przez Niemców kino akcji, w którym kaskaderskie popisy głównych bohaterów i ich pojazdów zawróciłyby w głowie nawet francuskiemu specjaliście od tych filmowych klocków - Gerardowi Piresowi (trylogia "najszybszych filmów świata" - "Taxi").

Kilka spraw wymaga jednak choćby pobieżnego wyjaśnienia. Po pierwsze polski tytuł tej produkcji - "Kontrakt" - choć zgrabny i treściwy, nijak odnosi się do przedstawionej w filmie rzeczywistości. W oryginale stoi "Final Contract: Death on Delivery" i być może tytuł "Śmierć na zamówienie" jest dłuższy, ale trafniej oddaje charakter sytuacji, w której znalazł się główny bohater filmu, pracujący w firmie kurierskiej "Berling Express" David Glover (gra go nieznany w Polsce Drew Fuller). Dodatkowo słówko "contract" posiada w języku angielskim kilka znaczeń, z których najwłaściwszym w przypadku filmu w reżyserii Axela Sanda byłoby "zlecenie zabójstwa".

Reklama

O co jednak chodzi w tej niemieckiej produkcji, w której mercedesy ekwilibrystycznie koziołkują ponad głowami mieszkańców Berlina? Wspomniany David jest skromnym pracownikiem firmy transportowej swego wuja, który żywi pewne uczucia wobec swej koleżanki z pracy Jenny (gra ją równie nieznana jak Drew Fuller - Tanja Wentzel). Sęk w tym, że to ostatni dzień w pracy Jenny - nazajutrz wyrusza bowiem na stypendium do Barcelony. Przypadek sprawi jednak, że zapamięta ona ten dzień do końca życia.

Wszystko przez Davida, który jadąc z przesyłką kurierską przez centrum Berlina wpada w sam środek strzelaniny a kiedy do jego mercedesa wsiada atrakcyjna brunetka, która podaje się za policjantkę (Alison King) i rozkazuje mu wcisnąć gaz do dechy, nie domyśla się on, że ma do czynienia nie z oficerem policji, tylko... zawodowym zabójcą. Lorca, bo tak brzmi pseudonim poszukiwanego w całym kraju likwidatora, ma za zadanie zabić trzech świadków w mającym się odbyć następnego dnia procesie sądowym znanego polityka. Dwóch z nich już wykończyła, pozostał jej jeszcze jeden, a że w całym Berlinie trwa na nią obława, wrabia w ostatnie zabójstwo Davida...

"Kontrakt" rozpoczyna się jednak jak klasyczna komedia romantyczna - nieśmiała miłość Davida i Jenny jest, obok sensacyjnego, głównym wątkiem filmu i nie powinniśmy się zdziwić, jeśli w samym centrum podnoszącej adrenalinę akcji, nagle zobaczymy w rytmie pościelowej muzyki zwolnione ujęcia zakochanej pary. Miłośnicy dramatów sądowych też powinni znaleźć coś dla siebie; oto przedostatnia sekwencja filmu rozgrywa się na sali sądowej, gdzie David ma dokonać tytułowego "final contract". Wreszcie ukontentowane powinny być też feministki, wszak Lorca to energiczna kobieta zabijająca swe ofiary przy pomocy kuszy, a gdy podczas pościgu za nią jeden z mających ją na muszce policjantów nie może zdecydować się na strzał i krzyczy :"To przecież kobieta!", towarzysząca mu na pokładzie helikoptera Jenny, wyrywa mu broń, ripostując: "Niech żyje równouprawnienie!"

Przede wszystkim film Axela Sanda jest jednak kinem akcji. Od kiedy bracia Wachowscy zrealizowali "Matrixa", sceny walki we współczesnym kinie nie wyglądają już tak jak przedtem. To, co pokazują na planie "Kontraktu" kaskaderzy, ciężko nazwać rewolucją, jednak sposoby, których użyto by zniszczyć "występujące" w "Kontrakcie" samochody, świadczą o destrukcyjnej pomysłowości realizatorów filmu. Staje się więc Berlin na 90 minut projekcji prawdziwym centrum kaskaderskich popisów, a jeśli komuś się wydawało, że nie można przeskoczyć na motorze mostu i jeszcze wpaść na wypływającą spod niego motorówkę, powinien koniecznie zobaczyć film Axela Sanda.

Oprac. redakcja.film.interia.pl

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy