Reklama

"Jarhead: żołnierz piechoty morskiej": WITAMY W PRODUKCJI

Realizowanie zdjęć w oryginalnych lokalizacjach, w których znalazł się w 1990 roku Swofford, nigdy nie było brane przez filmowców pod uwagę, dlatego starli się znaleźć jak najwięcej obiektów alternatywnych.

Zdjęcia rozpoczęły się w studio wytwórni Universal, a zakończyły dokładnie pięć miesięcy później na pustyni Glamis w Kalifornii.

„Jednym z bardziej ironicznych elementów naszego filmu,” zauważa Mendes, „było to, że zdjęcia trwały przez 5 miesięcy... dokładnie tyle, ile żołnierze z opowieści Tony’ego spędzili wspólnie na pustyni.”

Reklama

Pierwszym miejscem, w którym realizowano produkcję była Baza Sił Powietrznych George w Victorville, Kalifornia. Zamknięta na początku lat 90-tych, baza ciągle jest miejscem operacji wojskowych i czasową rezydencją personelu wojskowego przeznaczonego do permanentnych zadań.

Jedną ze scen tam właśnie nakręconych, jest scena wchodzenia żołnierzy do samolotów mających ich przewieźć nad Zatokę. W dniu kręcenia tej sceny, prawdziwe samoloty wojskowe z żołnierzami wylądowały obok boeinga 747, na którego pokładzie znajdowali się bohaterowie Jarhead. To przypadkowe spotkanie pozwoliło wszystkim zaangażowanym w produkcję spojrzeć na swoją pracę z zupełnie nowego punktu widzenia. Zaczęli inaczej postrzegać świat, do którego wrócą pod koniec dnia zdjęciowego.

Jednym z poważnych wyzwań dla ekipy realizatorskiej było odtworzenie scen ukazujących akcje wojskowe. Wojna w Zatoce był w dużej mierze prowadzona przy użyciu wyrafinowanego sprzętu (współpracujący z produkcją wojskowi nie mogli dostarczyć na plan żadnych jego elementów) i pomimo wrażenia, że była w całości transmitowana przez media, była to wojna, której szczegóły znane były tylko nielicznym.

„Podczas zdjęć przez cały istniało ryzyko, że mimo pokazania szczegółów, nie będziemy w stanie oddać ducha tej wojny,” mówi Wick. „Chociaż mieliśmy wsparcie takich ekspertów wojskowych jak sierżant major James Dever, a także jednego z najlepszych na świecie scenografów Dennis Gassner i świetnego kostiumografa Alberta Wolsky’ego, naszym podstawowym celem, oprócz skupienia się na szczegółach, było oddanie atmosfery wojny.”

Kolejną lokalizacją był pas startowy Holtville znajdujący się na wschód od miasta El Centro w Kalifornii. Bardzo mało wiadomo o tym pasie, łącznie z jego prawdziwą nazwą, celem i datą powstania. Mimo tego, że ma on długość 720 metrów, mapy topograficzne z lat 1969 - 1992 nigdy nie zaznaczyły obecności tego pasa startowego. Jedynym dowodem na jego istnienie było zdjęcie lotnicze z roku 2002. Właśnie w tym miejscu ekipa scenograficzna wybudowała obóz amerykański i drogę łączącą Kuwejt i Basrę — tzw. „Autostradę Śmierci” nazwaną tak ponieważ leżały na niej spalone ciała irackich wojskowych i cywilów (droga była głównym celem bombardowań).

Z południowej części Kalifornii, ekipa przeniosła się za meksykańską granicę na Półwysep Kalifornijski (Baja California) - na szczęście rząd meksykański zezwolił na zdjęcia. Mendes i jego ekipa wybrali te tereny z powodu płaskich, szerokich przestrzeni, które wydawały się rozciągać w nieskończoność. Drogi musiały zostać zbudowane na jałowym terenie, ponieważ płaskowyż jest ściśle chronionym rezerwatem przyrody.

„Zdecydowaliśmy się na płaskowyże w Meksyku, ponieważ dają wrażenie nieskończonej, surrealistycznej pustyni, która jest sama w sobie bohaterem filmu,” mówi producent wykonawczy Sam Mercer. „Mieliśmy tylko dwa tygodnie i wiele scen do nakręcenia, a przed sobą sporo wyzwań, począwszy od przetransportowania 350 członków ekipy przez granicę, podtrzymywania morale, nie wspominając już o codziennej półtoragodzinnej podróży... plan zdjęciowy znajdował się bowiem w odległości 7 mil od najbliższej asfaltowej drogi. Poza zbudowaniem scenografii na planie, musieliśmy też wybudować kompletną infrastrukturę dla całej ekipy - drogi, wodę, elektryczność, ochronę. To stało się naszą własną wojskową operacją.”

Na każde jednak przedsięwzięcie – nawet to na miarę Herkulesa - musi spaść trochę deszczu... a w przypadku Południowej Kalifornii i północnej części Półwyspu Kalifornijskiego - wiosną 2000 roku - okazało się, że była to cała seria opadów.

„Nie mogliśmy przewidzieć, że będzie to rok El Niño i mieliśmy sporo problemów z deszczem,” mówi Mercer. „Pogoda bardzo opóźniła budowę planu w Meksyku. Normalnie twardy i suchy płaskowyż zamienił się w błoto. Wszystko spływało, a buldożery tkwiły nieruchomo w błocie. Na szczęście, w weekend przed rozpoczęciem zdjęć wyszło słońce i wszystko znowu zaczęło działać.”

Zarówno pod względem twórczym jak i logistycznym, film Jarhead okazał się być olbrzymim wyzwaniem. Reżyser Sam Mendes wyobraził sobie film, który opowiedziałby tę wojenną historię z punktu widzenia piechoty. Realizując swoją wizję, reżyser ściśle współpracował z pięciokrotnie nominowanym do Oskara® autorem zdjęć Rogerem Deakinsem. Metodą, którą filmowcy najczęściej wykorzystywali była jedną z najstarszych metod ujętych w filmowym leksykonie: punkt widzenia.

„Nie ma tutaj bezstronności. Unikałem ujęć przedstawiających plan ogólny,” mówi reżyser. „Punktem wyjścia był zawsze Swoff. Zaczynałem od zbliżenia lub niejako wchodziłem w scenę z jego udziałem i pokazywałem to, co właśnie on widzi. Nie ma w naszym filmie ujęć z kranu, z helikoptera, które pokazują całą pustynię. Wszystko filmowane jest na poziomie oczu i bardzo niewiele ujęć realizowanych jest przy użyciu szyn. Operatorzy kamer poruszają się razem z aktorami, w takim samym tempie.”

Nagrodzony Oskarem® montażysta Walter Murch poczuł coś na kształt déjà vu w trakcie montowania jednej z sekwencji: „Zarówno w książce, jak i w filmie jest fragment Czasu Apokalipsy (Apocalypse Now), nad którym pracowałem 27 lat temu. Żołnierze oglądają go, śpiewają i powtarzają dialogi. Interesująco jest być po obu końcach tunelu jednocześnie.”

Efektami wizualnymi w filmie zajęli się specjaliści ze słynnego studio ILM. Pablo Helman i jego złożona z 80 osób ekipa zostali poinformowani przez reżysera, że po to, aby utrzymać subiektywny punkt widzenia Swofforda, efekty wizualne muszą pozostać „niewidoczne”. Ponieważ w Jarhead nie było epickiego punktu widzenia, efekty, których wymagała historia Swoffa - wszystko od płonących kuwejckich szybów naftowych po sekwencje marzeń sennych, walki skorpionów, rytualne znakowanie, a nawet coś tak prostego, jak grupa żołnierzy strzelających w kierunku nocnego nieba, musiało pozostać identyczne w skali z osobistymi obserwacjami snajpera opowiadającego swoją historię.

Przykładem pracy post-produkcyjnej ekipy Helmana było sprawienie, aby filmowany pod wieloma różnymi kątami i z różnych odległości płonący szyb naftowy zamienił się na ekranie w przywodzące na myśl obrazy Boscha pole płomieni. Przygotowane przez filmowców różne ujęcia szybu zostały wykorzystane do stworzenia biblioteki trzech odrębnych typów płonącej ropy naftowej. Kiedy batalion Swofforda po raz pierwszy zbliża się do pola naftowego, płonie ono w pełnym świetle dnia. Później, kiedy żołnierze podchodzą bliżej, ogień jest tak duży, że wszystko zakrywa chmura dymu. Ostatecznie, po zachodzie słońca, wszystko rozjaśnia poświata ognia przedostająca się przez dym, który sprawia wrażenie gęstej mgły.

Dodatkiem do wizualnej strony filmu Jarhead była bardzo starannie dobrana ścieżka dźwiękowa. W grupie piosenek słychać m.in. wpływ Wietnamu (Swoff nawet narzeka „Nie mamy jakiejś własnej muzyki?”): The Doors „Break On Through” czy T. Rex „Bang a Gong”. Ale młodzi żołnierze znajdujący się z daleka od domu, szukają chwil ukojenia słuchając, tańcząc i imprezując w rytm popularnej muzyki z lat 1989 - 90: Talking Heads „Houses In Motion”, C+C Music Factory „Gonna Make You Sweat”, Naughty By Nature „OPP”, Social Distortion „Ball & Chain” oraz Public Enemy „Fight the Power”. Na ścieżce dźwiękowej filmu pojawia się także kilka mrocznie zabawnych odnośników - ponadczasowy przebój Bobby’ego McFerrina „Don’t Worry Be Happy”, który słychać w chwili gdy Swofford przybywa do obozu Pendleton oraz utwór Stevie’go Wondera „You Are the Sunshine of My Life”, który na polecenie sierżanta Sykesa, Swoff ma wykonać... ustami, kiedy pojawia się na przesłuchaniu na trębacza bez instrumentu.

Film Jarhead powstał ostatecznie jako film opowiedziany przez marines, a nie film o marines. Anthony Swofford tak to podsumowuje, „Życie szeregowego żołnierza różni się zasadniczo od wyobrażeń szerokiej publiczności. Jest mieszanką nudy, ekscytacji, strachu, tęsknoty, smutku... W życiu każdego rekruta ważne są takie rzeczy jak przyjaciele pomagający pisać listy miłosne, potrzeba posiadania słuchaczy. Jeden z moich przyjaciół 20 razy wysłuchał opowiadanej przeze mnie historii, ponieważ wiedział, jak ważna jest dla mnie możliwość jej opowiedzenia. Widzowie mogą się dowiedzieć, że żołnierze to także zwykli młodzi ludzie - troskliwi, wrażliwi, ale także twardzi i nieokrzesani. Oczywiste jest, ze mają swoje wady... ale wykonują dobrą robotę dla nas wszystkich.”

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Jarhead: żołnierz piechoty morskiej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy