Reklama

"I raz i dwa": FRAGMENTY WYWIADU Z EDWARDEM YANGIEM

- W Pana filmach z lat 90. wyraźna jest tendencja do koncentrowania się na doświadczeniach i uczuciach dzieci i młodzieży, natomiast tym razem próbował Pan znaleźć pewną równowagę i pokazać ludzi w różnym wieku, od dziecięcego do średniego. Czy jest jakaś szczególna przyczyna, dla której zdecydował się Pan skoncentrować film na członkach jednej rodziny?

- Myślę, że to, co chciałem pokazać w tym filmie, to fakt, że tak naprawdę nie ma żadnej różnicy w tym, czy jesteś młody czy stary: każdy bowiem mocuje się z życiem, które jest, trwa, niezależnie od wieku. Proces ten się nie zmienia. Każdy zadaje sobie pytanie, czy to, co ma, jest wszystkim, co może być, i każdy zastanawia się, czy mógłby otrzymać drugą szansę.

Reklama

Bohaterowie filmu przeżywają to, o czym wiele myślę. Jeśli szukamy sposobów, aby jeszcze raz zdefiniować swoje życie, wtedy problem zmian, innowacji, staje się centralny: czego jeszcze nie zrobiliśmy? Postawa NJ jest na swój sposób ironiczna. Pracuje on w dziedzinie najnowszych technologii komputerowych i powinien znać wartość ryzyka i być wyczulony na konieczność podejmowania nowych rozwiązań. Ale jeśli chodzi o jego personalne życie, to NJ nie jest zbyt odważny. Dlatego było istotne, aby osoba, która zmusi go poważnego zastanowienia się nad jego życiem, była kimś z zewnątrz, spoza jego codziennych doświadczeń. Taką osobą jest Ota, japoński twórca gier komputerowych. On jest jak muza dla NJ. Albo jak anioł.

- Jak rozwijał Pan bardzo złożoną i zawiłą strukturę filmu?

- Struktura jest zawsze fundamentalna. Znalezienie formy, która pozwala zaprezentować skomplikowane sprawy w sposób relatywnie prosty, jest zawsze wyzwaniem. To jak wznoszenie budynku. Mogłem poruszyć interesujące mnie tematy i pytania, pokazując życie osoby od urodzenia do śmierci. Ale zdecydowałem, że pokazanie rodziny, w której każdy reprezentuje inny wiek, będzie bardziej skuteczne. O takim filmie myślałem już 15 lat temu, ale nigdy nie wyszedł on poza sam pomysł. Teraz już osiągnąłem wiek, w którym mogę stworzyć taki charakter jak NJ. Widziałem już tak wiele, że czuję się z nim swobodnie.

Powinienem tu również dodać, że jestem dłużnikiem Stanleya Kwana. Planował swój film „The Island Tales” w czasie, kiedy ja myślałem o nowym filmie. Kiedy powiedział mi, że śmierć jednego z bohaterów jego filmu zmusza pozostałych do przewartościowania ich życia, przypomniałem sobie swój stary pomysł i zacząłem myśleć, aby do niego wrócić.

- Czy w filmie zawarte są jakieś wątki autobiograficzne? Na przykład jak wiele z młodego Edwarda Yanga zostało zawarte w postaci 8-letniego Yanga-Yanga?

- Myślę, że dla dzieci jest typowe myśleć, że życie nie jest sprawiedliwe. I chyba każde dziecko miało kłopoty z zadaniem rodzicom pytania, czy jest obwiniane za coś, czego nie zrobiło. W filmie pomysł Yang-Yanga, aby fotografować ludzi od tyłu, żeby pokazać im to, czego nie mogą zobaczyć, sugeruje, że jesteśmy zadowoleni z tego, że nie widzimy „drugiej połowy prawdy”. To właśnie w tej połowie mieści się nasza kreatywność.

- W filmie zawarta została zasada kontrastu – na przykład pomiędzy rodziną Jian i ich nowymi sąsiadami, rodziną Jiangs.

- Tak, to bardzo jasna zasada. Rodzina Jiangs jest niepełna. Wydaje się być bardzo kulturalna i obyta, ale ma swoją ciemną stronę. Znajduje się tak naprawdę w tej „niewidzianej” połowie prawdy. Ta rodzina spełnia bardzo istotną rolę w historii filmowej – nasila moralne wątpliwości Ting-Ting, rzuca wyzwanie jej przyrodzonemu przekonaniu, że rzeczy mogą być albo złe, albo dobre.

- Czy ma jakieś znaczenie fakt, że wielu bohaterów ma podwójne imię: Min-Min, Ting-Ting i tak dalej?

- Niekoniecznie. NJ używa inicjałów, ponieważ tak robi większość moich kolegów w biznesie komputerowym, kiedy musi pracować z Amerykanami i innymi ludźmi z zagranicy. Podwójne imiona natomiast użyte są głównie po to, aby podtrzymać prostotę. Chiński tytuł filmu – „Yi, Yi” to potwierdza.

- W Pana filmie grają nowi aktorzy. Czy ma Pan coś przeciwko doświadczonym aktorom?

- Biznes filmowy w Tajwanie jest rozbity i zastały. Nie ma już grupy doświadczonych aktorów, których można zatrudnić. Jeśli wyobrażasz sobie specyficzną postać w filmie, to jest mało prawdopodobne, że znajdziesz aktora, który by do tej koncepcji pasował. Jeśli celem jest autentyczność, to jest koniecznym znalezienie aktora i przyuczenie go. Kelly Lee, która gra rolę nastolatki Ting-Ting, znalazłem podczas warsztatów aktorskich. Sam je zorganizowałem, ponieważ chciałem zobaczyć inną dziewczynę, o której myślałem, że nada się do tej roli. Organizuję takie warsztaty, aby uczyć młodych aktorów – ćwiczenia pozwalają im zdobyć doświadczenie i wiarę we własne siły. Kelly miała wtedy 12 lat i niepokoiłem się, czy nie jest zbyt młoda do roli Ting-Ting, która była przeznaczona dla 15-latki. Ale Kelly była bardzo naturalna. Podobnie stało się z Jonathanem Changiem, który gra Yang-Yanga. Miał tylko 8 lat, a rolę napisałem dla 10-latka. Ale i on był bardzo naturalny. Zrozumiał od razu proces powstawania filmu. Kiedy był na planie, wiedział, gdzie powinna być kamera i potrafił powiedzieć naszemu operatorowi dźwięku - Du, że to albo tamto ujęcie nie było dobre, ponieważ zabrzmiały w nim obce dźwięki.

Z wywiadu przeprowadzonego przez Tony’ego Rayansa, 16 kwietnia 2000 r., Hongkong

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: I raz i dwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy