Reklama

"Holy Motors": MEDIA O FILMIE

"W postmodernistycznej rzeczywistości Holy Motors wszystko uchodzi na sucho. Można bez obaw zarówno odgryzać ludziom palce, jak i lizać zroszonymi krwią wargami ponętne pachy pięknej modelki, na łożu śmierci wydawać ostatnie tchnienie, by za chwilę uprawiać seks z najbardziej wygimnastykowaną kobietą świata... A wszystko to odbywa się wśród niewyobrażalnej liczby - nie tylko filmowych - nawiązań, cytatów i inspiracji. Gatunki, style oraz motywy przenikają się tu tak mocno, że niemożliwością okazuje się stwierdzenie, co jest autorskim pomysłem, a co sprytnym odwołaniem. Uwznioślanie piękna i epatowanie brzydotą już dawno nie było sobie tak bliskie."

Reklama

(Krystian Zając, INTERIA.PL)

"Moteur! - tłumaczył we Wrocławiu Carax - na planie filmowym we Francji oznacza: "akcja!". "Holy Motors" to w pewnym sensie imponująca próba złapania owego ruchu, uchwycenia "dziania się" w stanie czystym. Razem z głównym bohaterem przechodzimy z filmu do filmu, z horroru do melodramatu, z rodzinnej psychodramy do komedii. Ale czy "Monsieur Oscar" (Denis Lavant), jak tytułuje go wiekowa szoferka (EdithScob), jest aktorem, czy może raczej "everymanem", który zmienia przebrania, role, jakby potrafił żyć jedynie życiem niby-własnym? (...) Rację ma Carax, kiedy twierdzi, że jego film jest w gruncie rzeczy prosty i zrozumiały nawet dla dziecka. Szaleństwo tkwi w wyjściowym pomyśle. Realizacja okazuje się jednak - mimo wielu odniesień (nawet do animowanych Aut!) - zdumiewająco klarowna, perfekcyjnie przemyślana, zabawna, ale też w uwodzicielski sposób wzruszająca.

(Paweł T. Felis, "Gazeta Wyborcza")

"Publiczność Leosa Caraxa zanurza się w sen na dwa sposoby. Ulega iluzji jego obrazów, których następstwo bardziej niż logiką rządzi się prawem sennych skojarzeń. Dostępuje w ten sposób zaszczytu (i wielkiej przyjemności) wstępu na teren prywatnej strefy doświadczeń i marzeń artysty. Dla reżysera Złej krwi (1986) kino to repozytorium wyobraźni - osobistej i zbiorowej - które nieustannie zasila i z którego czerpie do woli i wedle własnych potrzeb. Lądują w nim wizerunki, ślady, dźwięki i powidoki wszystkiego, co człowiek (a przed nim i po nim zarazem cała ludzkość) kiedykolwiek miał przed oczami: nade wszystko przed oczami wpatrzonymi w migający ekran."

(Ewa Szponar, "Ekrany")

"Jednocześnie konkretny w inscenizacji i surrealistyczny w treści, obłąkany wodewil Caraxa jest czymś w rodzaju teatru jednego aktora przepisanego w wielkie filmowe uniwersum z pogranicza eXistenZ i Borata. (...) Lavant jest chodzącą beczką aktorskiego prochu: nie boi się niczego. W Holy Motors jego zmiennokształtność jest kluczem do całego konceptu, a przy tym ani razu nie ulega fetyszyzacji. (...) Hołd dla aktorstwa, a zarazem pełna lęku przepowiednia tryumfu cyfry nad celuloidem (z Michelem Piccolim jako wcieleniem minionej epoki tego ostatniego), Holy Motors jest tyleż nieprzewidywalne, co zdyscyplinowane - mistrzowsko zawieszone między opowiadaniem jednej historii a rozszczepieniem jej na dwanaście wiązek. Do licha; film, który potrafi nawiązać jednocześnie do Pixarowych "Aut" i do niemego dziadka serialu w postaci Feuillada zasługiwałby na uwagę nawet, gdyby nie był - jak ten - majstersztykiem reżyserii, aktorstwa i inscenizacji."

(Michał Oleszczyk, dwutygodnik.com)

"O czym to jest? kontra Fenomenalny pomysł!. Efektowna bzdura kontra Rewelacja!. Po projekcji Holy Motors w kuluarach słyszało się tylko skrajne opinie. Nic w tym dziwnego. To śmiały wizualnie, surrealistyczny film, superprodukcja, o jakiej marzy nowohoryzontowa publiczność; bo dzieło to niejednoznaczne, zmysłowe, niepozostawiające miejsca na obojętność. (...) Brak temu filmowi fabularnej jednolitości, a kończy się wręcz absurdalnie, słowem - krytyka pod hasłem "efektowna bzdura" byłaby nawet zrozumiała, gdyby to wszystko nie było tak pięknie nakręcone i gdyby nie składało się w tak hipnotyczną całość. W Holy Motors trzeba się po prostu zakochać. Sprawdźcie, czy was to czeka, czy dołączycie do grona rozczarowanych."

(Marek Zygmunt, "Krytyka Polityczna")

"W wielkim stylu przypomniał się Leos Carax, jeden z twórców francuskiego neobaroku - nurtu dominującego nad Sekwaną w latach 80., odchodzącego od intelektualizmu Nowej Fali, stawiającego na obraz i spektakl. Carax nakręcił trzy fundamentalne dla tego nurtu filmy: Chłopiec spotyka dziewczynę (1984), Zła krew (1986) i Kochankowie z Pont-Neuf (1991). Potem jego kariera straciła impet. Najnowszy, Holy Motors, nakręcony wspólnie z występującym we wszystkich trzech filmach reżysera z lat 80. Denisem Lavantem, jest triumfalnym powrotem tego autora do kina. Wbrew zapewnieniom samego reżysera ("Nie oglądam już filmów", "Nie chodzę do kina od lat 80.") Holy Motors to wielki, nostalgiczny hołd dla X muzy, znikającego medium, o którego przyszłość w cyfrowym świecie Carax wyraźnie się obawia."

(Jakub Majmurek, "Krytyka Polityczna)

"Holy Motors (...) powinien spodobać się także publiczności dużo szerszej niż wrocławska, gdyż całe to wariactwo tworzy układ perfekcyjny pod względem dramaturgii. Kolejne sceny niesamowicie wciągają i pobudzają ciekawość. Ważne jest również to, że mimo całej swojej oryginalności, film dość mocno ociera się o skonwencjonalizowane kino gatunkowe. Każde "wyjście" Oscara ma bowiem swoją odmienną stylistykę - od charakterystycznych dla horroru i kina gangsterskiego po melodramat w czystej postaci. Efekt: solidna dezorientacja widza połączona z czystą przyjemnością oglądania. Mocno ociera się o perfekcję."

(Patrycja Rojek, esensja.pl)

"Choć wyjaśnienie tego absurdalnego filmu po seansie może być fajną, acz lekko zwodniczą, zabawą, błyskotka Caraxa nie troszczy się specjalnie o swój intelektualny wymiar. Proponuje zanurzenie w surrealistyczny świat, zmysłowe, estetyczne przeżycie. Namawia do poddania się barokowemu chaosowi na ekranie, bez uporczywego dzielenia światów na ten pozornie rzeczywisty i ten kompletnie irracjonalny, skrajnie piękny i obleśnie brzydki, elegancki i nonszalancki. Mimochodem, wychodzi z tego wielki hołd dla aktorskich umiejętności Lavanta. On, niczym kameleon, przeobraża się z roli w rolę, podczas, gdy Carax goni za jego przemianami, płynnie przechodzi z konwencji w konwencję. Jeśli szukać w kinie ostatnich lat podobnego szaleńca czerpiącego pełnymi garściami z cudu niedopasowania, to chyba zdarzył się tylko jeden: Baz Luhrman i jego Moulin Rouge. Carax w podobnie zuchwały, wybujały, fotogeniczny, rytmiczny, frenetyczny, dynamiczny i energiczny sposób wodzi widza za nos."

(Urszula Lipińska, stopklatka.pl)

"W rzeczywistości, gdy odrzuci się i zdezawuuje interpretacje związane z kinem, które wydają się tak oczywiste, Holy Motors stają się może nawet bardziej intrygujące jako porywający sen o doświadczeniu czegoś więcej niż pełni jednego ludzkiego życia. O zanurzeniu się w bezmiarze możliwości, możliwości w każdym stylu i smaku, od Bergmana, poprzez Wachowskich, Loacha i Cronenberga aż do Bu?uela (ostatecznie jest to jednak sen reżysera filmowego). Bez konsekwencji, bo nawet śmierć jest tutaj czymś umownym i opcjonalnym, ale i bez głębi, bo nawet najlepszy aktor Metody nie będzie sobie zawracał głowy tym, by jego postać była kompletna jako człowiek. Pan Oskar jest każdym i Pan Oskar jest nikim - taka jest bowiem cena za nieograniczoną autokreację.

Ta pokusa, to łaskotanie, by choć na moment wyrzec się swojej tożsamości i wydać się napotkanej osobie kimś innym - każdy zapewne kiedyś tego doświadczył, choćby we śnie. To początek drogi, której końcem jest rozpłynięcie się w wielości czyli w nicości, w powodzi własnych symulakrów. Po cóż właściwie poświęcać czas na mozolne dojrzewanie i kształtowanie swej tożsamości? Po co korzystać z szansy na stworzenie jednego, pełnego dzieła sztuki - swego życia - i ryzykować, że w chwili śmierci przeleci nam przed oczyma film klasy B?"

(Agata Malinowska, filmaster.pl)

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Holy Motors
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy