"Hero": REALIZACJA
Oglądając "Hero", najnowszy film Yimou Zhanga, trudno obronić się przed zdziwieniem, zaciekawieniem a nawet pewną fascynacją. Oto jeden z najwybitniejszych reżyserów współczesnych sięga po gatunek, który kojarzy się przede wszystkim z kinem rozrywkowym: gatunek skonwencjonalizowany w najwyższym stopniu, a jednocześnie krytykowany za epatowanie przemocą i schlebianie najniższym gustom.
To jednak tylko pierwsze wrażenie. "Hero" jest filmem kung-fu sięgającym poziomu, jaki wyznaczył gatunkowi Ang Lee swym wybitnym filmem "Przyczajony tygrys, ukryty smok" - i to zarówno pod względem swego przesłania, jak i poziomu technicznego. To film z wyraźnie zaznaczoną tezą, zrealizowany w określonym momencie historycznym - z jednej strony wpisujący się w najnowsze trendy światowego kina, z drugiej zaś strony odpowiadający politycznym aspiracjom kraju producenta, ChRL.
POLITYKA
To zdaje się budzić największe zdumienie. Yimou Zhang, czołowy twórca kina chińskiego, główny reprezentant tzw. V Generacji pekińskich filmowców (pierwszych absolwentów tamtejszej Szkoły Filmowej po Rewolucji Kulturalnej), mający jeszcze do niedawna opinię dysydenta, którego filmy nie tylko były zakazane w Chinach, ale wręcz jeszcze musiano je przemycać przez granicę, by móc pokazać na najważniejszych światowych festiwalach, decyduje się na realizację filmu, który otwarcie wspiera linię polityczną Komunistycznej Partii Chin. Wszak nie od dziś - zwłaszcza po przyłączeniu Hongkongu i Makau - Pekin dąży do zakończenia procesu zjednoczeniowego, domagając się przyłączenia Tajwanu do Chin kontynentalnych.
"Hero" to zresztą nie pierwszy film na podobny temat, w 1999 roku przyjaciel i współpracownik Yanga, znany reżyser Kaige Chen nakręcił "Cesarza i zabójcę", dotyczący tego samego okresu historycznego i kreślący portret pierwszego cesarza Chin, powszechnie odczytywany jako metaforyczny wizerunek Mao Tsetunga. Mimo swego przesłania "Cesarz i zabójca" został nagrodzony na festiwalu w Cannes za scenografię oraz nominowany do Złotego Globu 2000 w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego.
NOWY GATUNEK W KARIERZE REŻYSERA
Zaskoczenie, jakie przynosi "Hero", również po części wiąże się z osobą reżysera: Yimou Zhang nie nakręcił dotąd filmu, który nie tylko podejmowałby wątki charakterystyczne dla kina kung-fu, ale choć zdradzałby zainteresowanie twórcy tym gatunkiem. Tymczasem "Hero" nie tylko odwołuje się do "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka", rozbudowane sekwencje pojedynków mogą rywalizować z takimi przedsięwzięciami jak choćby "Matrix". Perfekcyjne operowanie efektami specjalnymi przy jednoczesnym wykorzystaniu umiejętności aktorów i kunsztu kaskaderów przynosi zgoła nieoczekiwane efekty. Film skomponowany raptem na sześć postaci tryska energią, którą można by obdzielić co najmniej kilkanaście tradycyjnych produkcji hongkońskich.
Dodatkowym zaskoczeniem jest poprowadzenie scen zbiorowych. Poszczególne sekwencje "Hero" przywodzą na myśl największe osiągnięcia kina azjatyckiego, zwłaszcza filmy Akiry Kurosawy z "Sobowtórem" i "Ranem" na czele. Zhang zaprosił do współpracy nie tylko artystów współpracujących przy realizacji "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" i "Ran". Fundamentalne znaczenie miała decyzja powierzenia zdjęć Christopherowi Doyle. Ten wybitny operator, znanych ze swych zdjęć do filmów Kar-Wai Wonga, potraktował "Hero" jako szczególne wyzwanie. Pomysł reżysera, by każdej sekwencji podporządkować barwną dominantę, doprowadził do perfekcji, co w połączeniu z wyrafinowaną, na poły teatralną formą opowieści daje fascynujące rezultaty.
Yimou Zhang zawsze marzył o realizacji filmu opartego na sztuce walki. To zainteresowanie wyniósł jeszcze z dzieciństwa, kiedy zaczytywał się powieściami wuxia (literatura poświęcona sztuce walki). Jednak jego ambicje nie ograniczyły się do prostej fabuły filmu kung-fu, zazwyczaj opartego na zemście.
"Chciałem" - przyznaje Zhang - "nie tylko opowiedzieć jedną z legend o tym, co działo się w antycznych Chinach, ale i nadać gatunkowi filmowego kung-fu nowy kierunek, uciec od epatowania przemocą. Moi bohaterowie są motywowani pragnieniem zakończenia wojny. Dla autentycznych wojowników taki cel wydaje się ważniejszy niż sztuka fechtunku".
"Hero" stanowi szczególną okazję dla aktorów: to film kung-fu, w którym fabuła ma takie samo znaczenie jak sceny walki. "Zawsze marzyłem o takim filmie" - przyznaje Jet Li. "W mojej ponad dwudziestoletniej karierze filmowej to pierwszy scenariusz, który wzruszył mnie do łez. Wspaniała historia i istotny problem: kogo możemy nazwać bohaterem".
Zhang Ziyi także jest poruszona swoją rolą: "Najczęściej proponowano mi filmy walki, a ja chciałabym spróbować grać sercem, a nie pięścią. "Hero" jest takim filmem, że mogę spróbować i jednego, i drugiego".
"Hero" to debiut Zhanga w kinie akcji: "Najtrudniejsze dla mnie było opisanie ruchu miecza: w książce można to uczynić na wiele sposobów, na ekranie ma się na to sekundę. To prawdziwe wyzwanie. Na szczęście, są tacy mistrzowie jak Tony Ching Siu Tung, który reżyserował sekwencje pojedynków. I tacy aktorzy jak Jet Li, Tony Leung, Maggie Cheung, Zhang Ziyi i Donnie Yen".
Donnie Yen odwzajemnia komplementy reżysera: "Jak na faceta, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z filmem kung-fu, Zhang świetnie wyczuwa niuanse gatunku. A poza tym, cechuje go dążenie do perfekcji".
PRODUKCJA
Zrealizowany kosztem 30 mln dolarów film wyróżnia się nie tylko fabułą, ale i stroną wizualną. "Hero" to trzy wersje jednej opowieści, opowiedziane z różnych punktów widzenia, a każda z nich oznaczona została inną dominantą kolorystyczną - czerwienią, bielą i błękitem.
"Estetyka filmu wyrasta z fabuły" - podkreśla Zhang. "Pomysł użycia kolorów jako wyróżników narodził się dość wcześnie, stąd wygląd dekoracji i kostiumów wynikał wręcz ze scenariusza. Miałem to wszystko przed oczami zanim jeszcze przystąpiłem do rozmów z resztą ekipy".
W poszukiwaniu doskonałości Zhang przewędrował setki kilometrów w poszukiwaniu idealnego tła dla każdej sceny. Wraz z 300-osobową ekipą zjeździli niemal całe Chiny. Szczególnej uwagi wymagała scena pojedynku Luny ze Śnieżynką wśród dębów w Mongolii Wewnętrznej.
"Postawiliśmy wszystko na głowie" - wspomina Yimou Zhang. "Najpierw wysłałem tam człowieka z kamerą video, by zarejestrował, jak zmienia się kolor liści - od zielonego na żółty, potem robiły się złote. My potrzebowaliśmy liście doskonale żółtych, toteż starannie je zebraliśmy i podzieliliśmy na kilka grup. Te najwyższej jakości mogły być rzucane prosto w twarze aktorów i wykorzystane przy zbliżeniach, nieco gorsze - na ich sylwetki, resztę rozsypaliśmy na ziemi. Po każdym ujęciu liście były zbierane i czyszczone, by można było użyć je do dubli".
Ta precyzja na granicy obsesji wymagała kostiumologa klasy Emi Wady, laureatki Oscara za kostiumy do filmu "Ran". Na potrzeby "Hero" Wada opracowała około 30 odcieni barw, które zaaprobował reżyser. Wtedy okazało się, że nie wszystkie barwy da się stworzyć w Pekinie: "Musieliśmy sprowadzać barwniki z Anglii i Japonii i używać określonej wody mineralnej do farbowania materiału, a przecież potrzebowaliśmy kilku tysięcy metrów materiału w różnych odcieniach".
Wada wzorowała się na historycznych kostiumach z Chin, Korei i Japonii: "Moje kostiumy mają antyczny wygląd" - przyznaje Wada. "Ale na potrzeby filmu akcji musiały być lekkie jak kostiumy współczesnych tancerzy baletowych".