Reklama

"Helikopter w ogniu": ZADANIE

3 października 1993: zadanie

Zadanie mogłoby się wydawać stosunkowo proste, oczywiście jeśli cokolwiek, dziejącego się na wojnie, można określić tym terminem. Misja polegała na szybkim opanowaniu budynku w centrum Mogadiszu, a następnie na pojmaniu dwóch zastępców i innych ważnych członków bandy brutalnego watażki Mohameda Farraha Aidida, przywódcy klanu Habr Gidr, zdecydowanego utrzymać swoją władzę nad popadającym w anarchię krajem, nawet za cenę morzenia głodem i zabijania swych współbraci. Żołnierze amerykańscy przebywali w Somalii w ramach międzynarodowych sił pokojowych, działających pod egidą ONZ. Ich zadaniem było zapewnienie pokoju i zapobieżenie masowemu głodowi, który zagrażał ludności, zamieszkującej to wschodnioafrykańskie państwo. Do chwili przybycia sił pokojowych w Somalii zginęło ponad 300 000 ludzi – część umarła z głodu, część zginęła, ponieważ lokalni kacykowie, tacy jak Aidid, gromadzili żywność dostarczaną przez ONZ i zabijali Somalijczyków, próbujących zbierać paczki z żywnością. Na wysiłki żołnierzy z misji międzynarodowej, klan Habr Gidr odpowiedział wciągnięciem w zasadzkę 24 żołnierzy pakistańskich, służących w kontyngencie pokojowym. Znaleziono ich martwych i dosłownie wypatroszonych.

Reklama

Dowództwo sił amerykańskich miało nadzieję, że pozbawienie Aidida jego dwóch zastępców osłabi jego pozycję, a jego wpływy ulegną stopniowemu zmniejszeniu. W celu realizacji tego planu, pod dowództwem generała Williama F. Garrisona opracowano misję, która miała na celu schwytanie przywódców klanu, zebranych w domu, w pobliżu hotelu Olympic, mieszczącego się na przedmieściach Mogadiszu, w pobliżu drogi Hawlwadig. Założenia misji mówiły o 75 rangersach, zgrupowanych w 4 śmigłowcach, którzy dokonają desantu powietrznego, opuszczając się po linach na wyznaczony cel. Ich zadanie miało polegać na ochronie około 40 żołnierzy jednostki specjalnej Delta, którzy mieli opanować budynek, pojmać wyznaczonych ludzi, a następnie doprowadzić ich do konwoju, liczącego dwanaście samochodów terenowych marki Hummer. Konwój miał nadjechać drogą Hawlwadig i zabrać jeńców do bazy amerykańskiej, mieszczącej się mniej więcej 3 mile poza miastem, w pobliżu wybrzeża Oceanu Indyjskiego.

Początek misji wyznaczono na godzinę 15:42, miała trwać od 45 do 60 minut. Noktowizjery i wyposażenie specjalne pozostawiono w bazie, nie sądzono, że sprzęt tego rodzaju może okazać się przydatny. Misja przybrała jednak nieoczekiwany obrót, gdy zestrzelono najpierw śmigłowiec Black Hawk Super Six One, a 20 minut później Super Six Four. Misja szturmowa zamieniła się w ratunkową. Miasto przypominało gniazdo wściekłych os, żołnierze znajdujący się na ziemi znaleźli się pod ciężkim ostrzałem dobrze uzbrojonych cywilnych Somalijczyków. Bitwa, jaka wywiązała się w rezultacie zestrzelenia śmigłowców, trwała przez całą noc i ranek dnia następnego, w jej wyniku zginęło 18 Amerykanów, a 73 odniosło rany. Straty Somalijczyków, zaciekle atakujących pozycje Amerykanów, uważanych przez nich za wrogów i najeźdźców, nie są dokładnie znane, lecz musiały być olbrzymie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Helikopter w ogniu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy