Reklama

"Happy Together": PRASA O FILMIE

"Inspirowana powieścią Buenos Aires Affair historia śledzi losy dwóch mężczyzn, Lai Yiu-Fai i Ho Po-Wing, którzy przyjechali do Argentyny jako kochankowie, ale wkrótce się rozstali po serii pozornie trywialnych sprzeczek. Mając wszystkiego dość, zdołowany Lai pracuje w barze, usiłując oszczędzić na powrotny bilet do Hongkongu. Po pewnym czasie nieoczekiwanie wraca Ho i Lei zgadza się, by zamieszkał u niego, ale nie chce powrotu do dawnych relacji. Napięcie między nimi stopniowo narasta. Lei podejmuje pracę w restauracji, gdzie zaprzyjaźnia się z Changiem (Chang Chen). Stopniowo zaczyna odzyskiwać równowagę i realizować swoje życie, zostawiając za sobą rozbitego Ho. Wong twierdzi, że nie chciał by film był opowieścią o gejach. Jego główna siła tkwi w umiejętności przekazania szerokiej widowni intensywności gry i zazdrości istniejącej w związkach międzyludzkich. Nie jest zaskoczeniem, że „Happy Together” zdobył nagrodę za najlepszą reżyserię w Cannes. W pełni wykorzystując umiejętności operatora, Christophera Doyle'a, reżyser zrealizował zdumiewającą, zachwycającą wizualnie ucztę. „Happy Together” jest bardziej poematem niż filmem z konwencjonalną narracją. Czy brzmi to zbyt artystycznie i eksperymentalnie? Nie sądzę. Wong zapewnia, iż każda sekwencja filmu ma wstrzykniętą dostateczną dawkę werwy, by obronić się przed przemądrzałymi analizami. Stosując naturalistyczny dialog, reżyser umożliwił widowni identyfikację z kochankami, niemal łącznie z odczuwanym przez nich cierpieniem. Jest to film zarazem niepokojący i porywający."

Reklama

Helen Van Kruyssen, "Film Review", maj 1998


"Wielkie oczekiwania podążają w ślad za Wong Kar-Waiem, reżyserem „Chungking Express”, który w połączeniu z niezwykłym pokazem akrobacji operatorskiej stanowił subtelne, płynne i zachwycające dzieło. Jednak „Fallen Angels”, jego następny film, był szalony i chaotyczny. W widoczny sposób pragnąc naśladować „Le Samourai” Melville'a, został zrealizowany jak tani videoclip. Następny, chociaż nagrodzony w Cannes za najlepszą reżyserię film „Happy Together” pozostawia pytanie, czy jest tak dobry, jak „Chungking Express”? Odpowiedź brzmi: tak i nie. Film „Happy Together” - adaptacja mało znanej powieści Manuela Puiga The Buenos Aires Affair - jest szczególnie zwrócony na swoją stroną formalną. Początkowo filmowani w czerni i bieli, dwaj bohaterowie - Lai (smutnooki Tony Leung, drugi policjant w „Chungking Express”) i Ho (zawzięty i piękny Leslie Cheung) są zaledwie naszkicowanymi, przesiąkniętymi alkoholem pozerami. Kamera zerka spomiędzy filarów, jakby ich szpiegowała, chociaż obaj i bez tego zachowują się tak, jakby byli obserwowani. Lai lubi przygarbioną pozę naśladującą Humphrey'a Bogarta, Ho otacza się lustrami. Ten przesiąknięty seksualizmem świat znamy już z „Gildy” Charlesa Vidora (1946) i z „Un chant d'amour” Jeana Geneta (1950) - gorący i chłodny zarazem od pożądania. Tamte filmy jednakże są rozmarzone, natomiast „Happy Together” - desperacki (brak pieniędzy zmusza Lai i Ho do zdobywania ich, by przeżyć). Prowadzona z ręki kamera akcentuje ten odwieczny bodziec. Podobnie jak ktoś rzucający kamień w wodę, Wong rozbija swoje obrazy na kawałki, jeden szalony fragment przełamując następnym, powodując ból oczu i głowy. Mniej więcej w połowie film eksploduje kolorem, z jarzącymi się stosami czerwieni truskawek i żółci bananów, przedstawionych tak smakowicie i realnie, jak w barwnej uczcie Jacquesa Demy - Parasolkach z Cherbourga (1964). Mimo to napięcie pozostaje (zmienia się strona zewnętrzna, nie ekranowa rzeczywistość). Wpadający w paranoję Lai boi się zniknięcia Ho i w halucynacyjnej sekwencji obserwujemy Ho wstępującego w niebo i znikającego za falującymi kotarami. Jest to pochwała magicznego realizmu Puiga - postrzegany świat nigdy nie wydawał się mniej stabilny i trwały. Jednakże taka siła i bogactwo techniki trudne są do rozwikłania. Powoduje to, że kilka zrealizowanych w zwolnionym tempie momentów (w taksówce; taniec we wspólnej kuchni) odbieramy z uczuciem błogości, jednocześnie pragnąc, by skończył się ten wyczerpujący związek, a jeśli nie on, to film. Martwy punkt zostaje przełamany pojawieniem się subtelnego Changa. Potrafi on ubrać w słowa to, comy zarejestrowaliśmy tylko połowicznie, a co dotyczy naszych bohaterów - oni nie rozmawiają (z wyjątkiem powtarzanych banalnych oskarżeń) i nie słuchają. W przeciwieństwie do Lai i Ho, Chang jest spostrzegawczy i wrażliwy, zainteresowany otaczającym go światem. Nie ma czasu na powierzchowność. Jak mówi "uszy są lepsze niż oczy - możesz zobaczyć wszystko, słuchając". Chang wnosi do filmu ciepło w stylu „Chungking Express”. I podobnie jak w bohaterach tamtego filmu, jest w nim coś z dobrej wróżki, coś bez wysiłku poetycznego i zdecydowanie pomyślnego. Odbiera przenośnie - zwłaszcza dotyczące bólu serca - dosłownie, nakłaniając Lai do wyrzucenia z siebie swego abstrakcyjnego smutku w przenośny magnetofon, i w efekcie wyszlochania się w mechaniczne urządzenie, marzenie o pozbyciu się bólu staje się rzeczywistością. Chang jest dopiero na skraju seksualnej świadomości, podczas kiedy Lai i Ho są w niej całą duszą. Niemniej jednak Wong unika jakiegokolwiek delikatnego wysławiania "niewinnych" męskich więzi. W jednej ze szczególnie pięknych sekwencji obserwujemy Lai i Changa grających w piłkę nożną z kilkoma młodymi chłopakami w oślepiającym słońcu. W pewnym momencie wychodzimy z cienia i światło staje się tak jaskrawe, że przestajemy cokolwiek widzieć - jak byśmy, podobnie do Lai, potrzebowali nauczenia się korzystania ze zmysłów bez możliwości wizualnych. Pod wieloma względami jednak jest to film mniej zawiły, bardziej konwencjonalny niż „Chungking Express”. Na początku pokazane są nam zdjęcia wodospadu Igazzu - pieniącego się jak koktail mleczno-czekoladowy - opanowany wir, którego spiralnie unoszącą się parę kamera z szacunkiem śledzi. Nie oglądamy wodospadu z punktu widzenia bohaterów, ale odautorsko, co stanowi rodzaj podniosłego przypomnienia, że zagojona natura przetrwa, jeśli ludzie będą w końcu gotowi do tego, by ją zrozumieć. Kiedy pojawia się na scenie Chang, nie ma wątpliwości, że to Lai jest tym, który ocaleje, zaś Ho pozostanie tam, gdzie był. Jest tu zawarty osąd, który wydaje się zbyt łatwy, trochę powierzchowny. „Happy Together” jest z pewnością mniej satysfakcjonujący niż „Chungking Express" - w niektórych partiach za dużo w nim nieładu, w innych - uporządkowania. Mimo to warto jest zobaczyć film o związku homoseksualnym, w którym akcja nie obraca się wokół AIDS lub homofobii. Co ważniejsze, odczucia tu uchwycone utrzymują wprowadzoną jakby od niechcenia, ale silną intensywność. To tak, jakby otrzymać pocztówkę znad krawędzi zamiast listu. Frustrujące, tak - ale bezgranicznie zwodnicze."

Charlotte O'Sullivan, "Sight and Sound", maj 1998


"Oryginalnemu reżyserowi, Wong Kar-wai udało się napełnić nowy puchar starym winem wraz ze zrealizowaniem „Happy Together”, musującym kameralnym opowiadaniem o dwóch pochodzących z Hong Kongu chłopakach przebywających w Argentynie. Film jest delikatny jak bambusowy flet i jest jak dotąd najbardziej spójną i dojrzałą pracą reżysera. Mieszając melancholię epickiego Ashes of Time z elementami videoclipowej i musicalowej struktury „Chungking Express”, Wong zrealizował wyróżniające się dzieło, które powinno zostać dobrze odebrane przez krytykę i bardziej wymagającą publiczność. Jest ono w większym stopniu medytacją nad związkami zachodzącymi między ludźmi, niż filmem o tematyce homoseksualnej. W czasie realizacji Happy Together przechodził jeszcze więcej przemian, niż ma to miejsce zazwyczaj u Wanga. Zdjęcia realizowane w trudnych warunkach trwały cztery miesiące, od września do grudnia 1996 roku. Oryginalna historia została w czasie zdjęć w dużym stopniu zmieniona, zaś bohaterowie i wątki poboczne zostały wyeliminowane po cięciach dokonanych na pierwotnej, trzygodzinnej wersji. W efekcie powstał (za 4,2 miliony dolarów) jeden z najmniej skomplikowanych jak dotychczas filmów Wonga, ograniczający się do skoncentrowania uwagi na trzech bohaterach i stanowiący najbardziej klarowne, prawie pozbawione akcji metafizyczne kino. Najbardziej zaskakujący jest fakt iż to, co było zapowiadane jako film o tematyce homoseksualnej, dotyka tego tematu tylko marginalnie. Chociaż świat, w którym obracają się bohaterowie jest zdecydowanie męski, ponadczasowe uczucia, jakie wywołuje film - strata, żal, miłość, nienawiść, szczęście - zostały przeniesione na uniwersalny, neutralny seksualnie poziom. Wśród wielu zalet, jest to największe osiągnięcie filmu. W posunięciu mającym wyraźnie na celu oderwanie się od elementów seksualnych w dalszym rozwojuakcji, film rozpoczyna się od umiarkowanie gorącej emocjonalnie (i w żadnej mierze dosadnej) sceny łóżkowej między dwoma głównymi bohaterami, poważnym Lai (Tony Leung Chiu-wai) i bardziej beztroskim Ho (Leslie Cheung). Następnie są oni pokazani w scenie klótni, kiedy zgubili drogę do wodospadów Igazzu - spektakularnej, niemal mistycznej scenerii, która pełni rolę przeznaczonej dla duchowej odnowy. Jednak w pewnym nie ukazanym momencie następuje rozstanie pary bohaterów. Lai pracuje jako portier w barze tango w Buenos Aires, zaś Ho jest dziwką. Mimo to chce wrócić do Lai i wreszcie dopina swego, kiedy pojawia się pewnej nocy pobity pod jego drzwiami. W tym momencie film przechodzi z barwy monochromatycznej do koloru (po 25 minutach), ukazując Lai opiekującego się Ho w czasie powrotu do zdrowia, jednak - w interesująco zabawnej sekwencji - odmawiającego powrotu do seksualnego związku. Lai jednakże pragnie uchronić Ho od dalszych kłopotów i utrzymać go w pobliżu siebie, chowa więc przed nim Lai zaprzyjaźnia się z młodym, prostym chłopakiem z Tajwanu, niewinnym idealistą Changem (Chang Chen). Kiedy Chang wyjeżdża do Taipei, Lai ponownie schodzi na skraj załamania, przeżywając tęsknotę za domem i problemy związane z Ho. Cała historia jest ukazana w niejednolitym, ale łatwym do prześledzenia stylu, tworzącym oskarżający portret Argentyny jako rodzaju odwrotnej wersji Hong Kongu, gdzie emocje, normy socjalne i relacje międzyludzkie są przewrócone do góry nogami, bez żadnej siatki zabezpieczającej, która istniała w rodzinnych stronach. W końcowych, realizowanych we wschodniej Azji scenach, powraca silne poczucie bezpieczeństwa i znalezienia się wreszcie w domu, odzwierciedlające uczucia Lai, wzmocnione przez słynną tytułową piosenkę „Turtles” - tak ożywiającą i radosną, jak „California Dreamin” w „Chungking Express”. Dla filmu w tak dużym stopniu opartego na skromnej fabule decydująca jest inscenizacja i Wong mądrze zrezygnował z kapryśnej, osłabiającej energię filmu stylistyki swojego poprzedniego dzieła, „Fallen Angels” na rzecz bardziej relaksującego (chociaż nadal krańcowego) stylu, opierającego się na nastroju płynącym z pełnej znużenia i melancholii muzyki argentyńskiej. Tango „Apasionado Astora Piazzolli” stanowi akompaniament odpowiedni dla wielu stylizacji wizualnych, w których dominuje raczej pastel, niż kolor podstawowy. Role zagrane przez Leunga i Chaunga, największe gwiazdy Hong Kongu, są dobre, z pierwszym grającym w kontraście do chłopięcej osobowości drugiego, i oboma wnoszącymi pewną żartobliwość do odgrywanego związku, która powstrzymuje film od wejścia w politykę seksualną. Tajwański aktor Chang (główna postać w „A Brighter Summer Day” Edwarda Yanga) wnosi coś świeżego rolą nowego przyjaciela Leunga. Główną gwiazdą filmu jednakże jest operator, Christopher Doyle (po raz piąty z Wongiem), którego ostro kontrastowe wizualizacje spełniają wielką rolę w utrzymaniu zainteresowania filmem, kiedy historia albo krąży wokół szczegółów, albo powraca na wcześniejszy grunt. Chociaż istnieją tu pewne podobieństwa do stylu wizualnego „Chungking Express” czy „Fallen Angels”, „Happy Together” ma swoje własne, wyróżniające się spojrzenie. Należy podkreślić, że wielką rzadkość stanowi fakt, kiedy operator i reżyser spełniają równorzędną rolę w ostatecznym wyglądzie filmu. Inni członkowie ekipy technicznej są także znakomici, szczególnie William Chang, który stworzył skromną, ale znakomicie oddającą atmosferę scenografię. Chcąc konsekwentnie zastosować w filmie inne piosenki Franka Zappy, Wong zaplanował pierwotnie wprowadzenie jego wersji „Happy Together”. Jednakże problemy prawne zmusiły reżysera do nagrania piosenki w Hong Kongu. Producenci domagali się bardzo niewielu cięć, dotyczyło to głównie stonowania otwierającej film sceny erotycznej dla niektórych potencjalnych rynków dystrybucyjnych. Chiński tytuł, wzięty z poezji, dosłownie znaczy „Źródło blasku nagle się wyczerpało”.

"Variety", 19 maja 1997


„Happy Ttogether jest bardziej poematem niż filmem z konwencjonalną narracją. Opowiada historię burzliwych rozstań i powrotów pary homoseksualistów, którzy wyjechali z Hongkongu do Argentyny. Jednak nie jest to typowy film gejowski, lecz raczej uniwersalna historia miłosna.”


„Obezwładniający jest klimat emocjonalny tego filmu, przy czym najbardziej intensywne nie są sceny gwałtownych i daremnych kłótni mężczyzn, tylko (…) te momenty, w których kumuluje się napięcie i nagle odsłania się – co najwyżej na kilkanaście sekund - prawda o ludzkich tęsknotach i klęskach. Zawrzeć ją można jedynie w obrazie, nie da jej się do końca zwerbalizować.”

„Film”


„Dzieło jednego z najbardziej utalentowanych reżyserów współczesnego kina… pełne poetyckiego uroku.”

"The Guardian"

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Happy Together
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy