Reklama

"Guzikowcy": REŻYSER O FILMIE

Opracowano na podstawie wywiadu, jakiego Petr Zelenka udzielił Janowi Followi z tygodnika Týden (1998).

Jan Follow: Często zarzuca się Guzikowcom karkołomność ich moralnego przesłania. Zgadza się Pan z tym zarzutem?

Petr Zelenka: Uważam się za moralistę i Guzikowców kręciłem właśnie dla tego ich zakończenia. Być może nie udało mi się i historia skończyła się karkołomnie, ale ten wariant wybrałem w montażowni zupełnie celowo. Gdyby nie ten finał, nie mówiło by się o Guzikowcach jak o filmie, ale jak o zbiorze lepszych i gorszych opowieści.

Reklama

Patrzy Pan na swój drugi film już z dystansu. Czy dzisiaj coś by Pan w nim zmienił?

Właściwie nie, najwyżej pewne szczegóły. Starałbym się na przykład lepiej wyreżyserować te dziewczynki w ostatniej noweli. Dostałem także sygnały, że postać psychiatry, którą grał Vladimír Dlouhý, robiła zbyt odpychające wrażenie. Dzisiaj oczywiście postarałbym się uczynić go bardziej ludzkim.

Jakie reakcje widzów najbardziej Pana ucieszyły?

Cieszę się, gdy ludzie sobie o tym filmie opowiadają, a niektóre sceny – głównie z Głupoli – nawet odgrywają w gospodach. Nawiasem mówiąc, robią to całkiem wiarygodnie... Przyjemnie mnie zaskoczyło, że Guzikowcy odnieśli sukces na festiwalu w Rotterdamie. Podobali się komisji konkursowej, której członkowie pochodzą z całego świata: choćby pan z Burkina Faso, który jest szefem największego afrykańskiego festiwalu, albo aktorka z Filipin. Także odzew publiczności świadczył o tym, że egzystencjalny podtekst Guzikowców najwidoczniej funkcjonuje także zagranicą. Wrażenie robiła głównie wstępna opowieść Szczęście Kokury i epizod czwarty Ostatnie porządne pokolenie. Natomiast anegdota Głupole, która cieszy się u nas dużym powodzeniem, wiąże się z humorem specyficznie czeskim.

Guzikowców można określić jako układankę z paradoksów. Czy lubi Pan paradoksy także u innych twórców – choćby w filmach Buñuela albo sztukach Havla?

Ogromnie szanuję Buñuela: w pewnym sensie nawet bardziej niż Woody Allena. On bowiem wszystkie swoje absurdy demonstruje z arystokratyczną nobliwością, podczas gdy Allen tylko czasem porozumiewawczo mruga do widza. U Havla – oprócz konstrukcji jego sztuk – podoba mi się powtarzanie kwestii, jego postacie często mówią jak w jakichś refrenach. Ale w nich się przecież często – choć bezwiednie – uzewnętrzniają prawdziwi ludzie.

Jak Pan wykorzystuje przy reżyserowaniu swoje doświadczenia z muzyką rockową?

Miedzy innymi w ten sposób, że chętnie do swoich filmów zatrudniam piosenkarzy. Robię to dlatego, że mają określony stosunek do publiczności, a zatem mogę być pewny, że nie zaczną małpować przed kamerą. Nie maja też złych aktorskich nawyków.

Guzikowcy ujęli zarówno widzów, jak i krytyków. Ma Pan jakiś przepis, jak nakręcić dobry czeski film?

Jeśli chodzi o temat, niech każdy kręci to, co uważa za ważne. Jeśli chodzi o realizację, nie powinniśmy robić wielkich oczu i powinniśmy trzeźwo ocenić, z czym sobie damy radę. Nawet za czterdzieści milionów żadnego giganta nie da się nakręcić, jak sądzą niektórzy. Myślę, że rozpaczliwie brakuje nam porządnych dramatów psychologicznych o współczesności. Może niektórzy twórcy wstydzą się pisać, żeby się nie ośmieszyć. Położyć nacisk na uczucia – to u nas niezbyt modne. No i mało kto potrafi zrobić to tak dobrze jak Lars von Trier w filmie Przełamując fale.

Pana obrazy często bywają porównywane do twórczości amerykańskich niezależnych reżyserów. Którego z nich Pan ceni i za co?

Choćby braci Coenów – między innymi dlatego, że udało im się zdemitologizować filmową przemoc. Myślę, że właśnie oni – już w swym debiucie Śmiertelnie proste z połowy lat osiemdziesiątych – zapowiedzieli twórczość Quentina Tarantino. Kiedy się przemoc świadomie przerysuje, a film celowo przesadnie ozdabia keczupem, to ze śmierci i z tego keczupu staje się zabawa. A to się właśnie dzieje w ich debiucie, gdzie morderca nie wie, co zrobić z trupem, który ciągle krwawi. Podobna sytuacja się potem pojawiła w Pulp Fiction, gdzie dwóch gangsterów sprząta ten chlew po przypadkowo zabitym Murzynie. Poza tym Coenowie często pracują ze Stevem Buscemim: szanuje go jako aktora, i bardzo lubię film Trees Lounge, który sam wyreżyserował.

Czy sukces Guzikowców skłonił Pana do tego, aby zrewidować któryś z pańskich dotychczasowych poglądów?

Do tej pory czułem się raczej jako outsider w rebelianckim typie. Może to był image, który mi odpowiadał i czułem się w nim przyjemnie. Ale podoba mi się credo, które sformułował kolejny mój ulubieniec, Kurt Vonnegut. „Jesteśmy tym, kogo udajemy i dlatego musimy bardzo uważać, kogo udajemy”. Do tej pory świat postrzegałem będąc raczej na zewnątrz, podczas gdy teraz czuję się do niego bardziej wciągnięty. W Rotterdamie widziałem kolejną komedię Allena „Przejrzeć Harry’ego”, która znów jest znakomita. Ponownie uświadomiłem sobie przy tym, że nie jest ciężko nakręcić pierwszy lub drugi film. Kłopot polega na tym, żeby dobry był i ten dwudziesty.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Guzikowcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy