Reklama

"Goście w Ameryce": O PRODUKCJI

Historia amerykańskiej wersji francuskiego klasyka „Goście, goście” zaczęła się w chwili, kiedy John Hughes i Ricardo Mestres przyjechali do Paryża, by spotkać się z twórcami najbardziej kasowej komedii francuskiej. Pierwowzór powtarza znajomy wątek człowieka zmuszonego do poruszania się w obcym sobie środowisku - oto średniowieczny rycerz i jego wierny giermek zostają przeniesieni w czasie do współczesnej Francji. Ich perypetie z takimi zdobyczami cywilizacyjnymi, jak samochody, prąd elektryczny czy kanalizacja inspirują niezapomniany ciąg skeczów stanowiący podstawę opowieści o sadze rodzinnej, która stała się kasowym fenomenem w Europie i Azji.

Reklama

Francuscy twórcy - scenarzysta i aktor Christian Clavier, Jean Reno, scenarzysta i reżyser Jean-Marie Gaubert (pod tym pseudonimem ukrywa się Jean-Marie Poiré) oraz producent Patrice Ledoux - zaakceptowali pomysł amerykańskiego remake’u filmu. Oczywiście, znali francuskie filmy, które niejednokrotnie wykorzystywano w Hollywood jako źródło inspiracji do kasowych przebojów. Tym razem jednak miało być inaczej, bowiem Amerykanie chcieli, aby Reno i Clavier powtórzyli swoje role średniowiecznych Francuzów obok obsady złożonej z Amerykanów. John Hughes, Clavier i Gaubert-Poiré połączyli siły, tworząc zabawny lecz pełny emocji scenariusz, który Gaubert mógłby wyreżyserować w Ameryce.

Nowa fabuła postawiła przed autorami kilka interesujących pytań. Co by się stało, gdyby rycerz i jego sługa przemieścili się nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni? Jak daliby sobie radę we współczesnym amerykańskim mieście jako mimowolni emigranci? Jak te okoliczności wpłynęłyby na dobrze już uformowane postacie? Na przykład, grany przez Claviera wierny sługa André le Pate poznałby znaczenie takie pojęć jak wolność i równość...

Producent Ricardo Mestres jest przekonany, że jedynie Gaubert mógł wyreżyserować nowy film: „Jak na Francuza, Jean-Marie jest reżyserem niezwykłym. W jego filmach można dostrzec więcej kina amerykańskiego niż francuskiego. Ma wyczucie i dobrze zna zarówno nasze filmy, jak i całą naszą kulturę. Zna Amerykę i wie, czego oczekuje amerykańska publiczność. Oczywiście, nie przestaje być Francuzem i reprezentuje punkt widzenia człowieka z zewnątrz, a jako outsider potrafi pokazać nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Podjęcie się realizacji remake’u na takich warunkach było dla niego czymś odświeżającym. I jeszcze jedno. Jean-Marie często odwiedza Amerykę i na własnej skórze przekonał się, jak odmienna jest nasza kultura od europejskiej”.

„Jean-Marie jest najbardziej znanym reżyserem komediowym we Francji” - wyjaśnia producent francuski Patrice Ledoux. - „O filmach poważnych napisano już tomy. O komedii nie pisze się prawie wcale. Najważniejszy założeniem jest, by reżyser sam śmiał się i bawił tym, co robi. Komedia jest trudna i prosta zarazem: albo się śmiejesz, albo nie, jest zabawna bądź nie. Największa trudność to wyreżyserować komedię tak, aby była śmieszna. To prawdziwe wyzwanie, a Jean-Marie jest w tym naprawdę dobry”.

Kiedy zaczęto pisanie scenariusza, nie myślano o Gaubercie jako o reżyserze filmu. W miarę rozwoju scenariusza, gdy zaczęło przybywać nowych scen, miejsc i postaci, Hughes zasugerował, by to właśnie Gaubert jeszcze raz reżyserował Reno i Claviera. Mimo początkowych wątpliwości, Gaubert wyraził zgodę.

„Robienie filmu w Ameryce to dla Francuza prawdziwa przygoda” - mówi reżyser z błyskiem w oku. - „Pomysł Johna Hughesa, by Francuzów zagrali Francuzi, bardzo mi się spodobał, toteż zacząłem kombinować, jak tych średniowiecznych facetów przerzucić do Ameryki”.

Ostatecznie stanęło na tym, że średniowieczne łoże hrabiego Thibaulta wylądowało na wystawie w chicagowskim muzeum. „To uprawdopodobniło cały film” - mówi Gaubert. - „A poza tym, jest bardziej interesująco niż w oryginale: po prostu, kontrast między średniowieczem i współczesnym Chicago jest jeszcze większy. To konfrontacja dwóch krańcowo odmiennych światów”.

Jako prawdziwi Europejczycy obsadzeni w amerykańskim filmie, Reno i Clavier byli jak najbardziej autentyczni w rolach zagubionych Francuzów. Podobnie, jak ich postacie, aktorzy odczuli egzotyczny dla nich świat Ameryki.

Reno gra mężnego, romantycznego i mądrego francuskiego szlachcica Thibaulta, hrabiego Malfete i Papincourt, księcia Anju, barona Orleanu i pana na Libourne!

„Mimo że w Europie nakręcił wiele komedii, Jean Reno w Ameryce znany jest przede wszystkim jako czarny charakter” - mówi Gaubert. - „Prywatnie jednak Reno jest sympatycznym człowiekiem o ujmującym charakterze. Sądzę, że publiczność amerykańska będzie zaskoczona komediowym obliczem jego talentu. Jest uprzejmy, elegancki i nieco staromodny. Jako Hiszpan, wysoko nosi głowę, niemal po królewsku. Pierwszy scenariusz „Gości, gości” napisaliśmy z Clavierem właśnie z myślą o Jeanie. Jego bohater ma silne poczucie honoru i godności, dokładnie jak on”.

„Jean zawsze był dumny, elegancki i wysportowany, co znajduje duchowe i fizyczne odbicie w jego postaci” - dodaje Ledoux.

Reno także był zadowolony z nowego scenariusza: „To dwie równoległe historie - relacje między rycerzem Thibaultem i jego sługą André, a także między Thibaultem i jego praprapra...wnuczką Julią. Reakcje wobec André są charakterystyczne dla XII wieku: to mój sługa, mój wierny pies. Ale stosunek szlachcica do swego giermka zmienia się w miarę rozwoju akcji. André odkrywa miłość, doznanie całkowicie dla niego nowe, a także wolność i równość. Relacje między mną i moim sługą stają się interesujące, bowiem muszę zaakceptować André jako osobę wolną i równą wobec mnie”.

Zdaniem Reno, wątek obcych na obcej ziemi jest równie ciekawy: „Obserwowałem reakcje ekipy na planie, to dla nich świeża koncepcja”.

Gaubert potwierdza: „Amerykanie pękali ze śmiechu, kiedy Reno wydawał te swoje dzikie wrzaski. Dla nas to był specjalny test, ponieważ ekipa jest kimś w rodzaju pierwszej publiczności, a jest to w dodatku dość liczne grono ludzi, którzy niejedno już widzieli. Ale kiedy zobaczyłem, że kamera chwieje się, bo operator nie może powstrzymać śmiechu, wiedziałem, że jest dobrze”.

„Jean-Marie jest osobą kreatywną bez względu na warunki pracy” - dodaje Reno. - „Pracował z dwójką aktorów, których dobrze zna, wiedział, że mam do niego pełne zaufanie (nakręciliśmy już razem cztery filmy). Miał też fantastyczną ekipę, co dla komedii jest niezmiernie ważne. Śmiech ekipy był dla nas jak złoto dla biedaka”.

Francuski gwiazdor Christian Clavier jest współautorem scenariusza i wykonawcą roli André le Pate, służącego Thibaulta. „Mój bohater jest chłopem, który w XII wieku był traktowany okropnie” - wyjaśnia Clavier. - „Przeniesiony do współczesności odkrywa nowy świat, gdzie może cieszyć się wolnością, a w tym kraju, Ameryce, na dodatek prowadzić godziwe życie. Jest jakby emigrantem, co wydaje się bardzo amerykańskim pomysłem”.

„Ten film odwołuje się do naszych korzeni” - dodaje Ledoux. - „Wszyscy skądś się wywodzimy, a w Europie - z wieków średnich. Kiedy bohater Christiana przechodzi do naszych czasów, odkrywa, że może być człowiekiem wolnym, co stanowi dla niego duże zaskoczenie”.

Clavier również był zadowolony z możliwości ponownego spotkania z Reno: „Nakręciliśmy cztery filmy z Jeanem. Jesteśmy przyjaciółmi i dobrze się nam ze sobą pracuje, rozumiemy się niemal bez słów. To moja pierwsza podróż do Ameryki w celach zawodowych. Kiedy wyjeżdżaliśmy, Jean dał mi wiele dobrych rad, do których się zastosowałem, bowiem on jest tu znany. Również Gerard Depardieu udzielił mi pewnej rady, powiedział: Spróbuj ich rozbawić!”

Gaubert jest przekonany, że Clavier świetnie to potrafi: „Clavier to klaun, ma w sobie tyle energii. To wielki aktor w typie Petera Sellersa. Sellers zrobił karierę w Ameryce, bowiem był geniuszem. Christian ma genialne warunki do swej roli i jest naprawdę znakomitym aktorem”.

Amerykańska aktorka Christina Applegate została wybrana do podwójnej roli współczesnej Julii Malfete i dwunastowiecznej księżniczki Rozalindy.

„Jean-Marie chciał do tej roli kogoś, kto byłby jednocześnie atrakcyjny i zabawny” - przypomina sobie Ledoux. - „To trudne zadanie. O osoby atrakcyjne łatwo, o zabawne również, ale trudno znaleźć taką, która świadomie łączy obie te cechy”.

„Wybraliśmy Christinę, ponieważ jest bardzo atrakcyjna i ma mnóstwo fantazji” - mówi Gaubert. - „A w dodatku to niezwykle utalentowana aktorka komediowa. I ma wyczucie subtelnego humoru. Ma też w sobie szczyptę szaleństwa, co jest potrzebne, by uwierzyć w tę historię”.

„Christina Applegate jest typową amerykańską dziewczyną z sąsiedztwa” - dodaje Mestres. - „Wyraża nasz punkt widzenia na współczesność w historii, która konfrontuje różne światy i kultury. Jako Julia musi być klasyczną Amerykanką, na której drodze staje dwóch obcych przybyszów. Jest doskonałą aktorką, świetnie współdziała na planie z Jeanem i Christianem”. Applegate przyznaje, że zainteresowało ją kilka aspektów scenariusza: „Przede wszystkim wątek romantyczny. To żadna romantyczna miłość, ale poczucie więzi rodzinnej. Jako aktorzy możemy być zabawni, lecz ukazanie przesłania uczuciowego jest już trudniejszą sprawą. Scenariusz podejmuje także kwestię wolności w dzisiejszym rozumieniu tego pojęcia, to sprawa poszukiwania tożsamości, więzi z samym sobą. Podoba mi się ten sposób dochodzenia do siebie, sposób w jaki Thibault, grany przez Jeana Reno, wchodzi w jej życie i pozwala jej się odnaleźć. Jean to jeden z najwspanialszych mężczyzn, z jakimi pracowałam w swoim życiu. Jest bardzo serdeczny, ciepły i oddany innym - taki jak grana przez niego rola wobec Julii. On daje siłę temu filmowi. Thibault jest bohaterem, ponieważ Jean jest takim, a nie innym człowiekiem. Jest nadzwyczajny i zawsze szczęśliwy”.

Także Reno nie ukrywa podziwu dla swej partnerki: „Christina zawsze była w doskonałym nastroju, to bardzo miła osoba, utalentowana i kreatywna. Przychodzi na plan z mnóstwem pomysłów”.

W kluczowej scenie Thibault uczy Julię fechtunku: „To metafora jej siły. On uczy ją, jak stawiać na swoim i jak wykorzystać drzemiące w niej możliwości, możliwości płynące z duszy i z rodzinnych więzi” - wyjaśnia Applegate.

„Ucząc się posługiwania mieczem, dziewczyna odkrywa swoje wnętrze” - dopowiada Reno. - „Dowiaduje się, że nawet czyniąc tak proste sprawy można dokonać wielkich rzeczy. To kluczowa scena dla postaci Julii”.

Applegate dostrzega pokrewieństwo między Julią i André: „To dwoje ludzi, którzy są uwikłani w toksyczne związki. André pozostaje w układzie, który nakazuje mu czuć się małym, układ Julii polega na tym, by poczuła się mała. Ale tych dwoje odzyskuje swoją tożsamość, poczuje pełną niezależność. Uwielbiam pracować z Christianem, daje tak wiele i tak łatwo się z nim gra. Zna swoją postać na wylot, to on jest główną siłą komiczną tego filmu, całą reszta próbuje się do niego dostosować. Na planie bawiłam się świetnie”.

Takze praca z Jean-Marie Gaubertem była dla Applegate źródłem satysfakcji: „To typowy Francuz w najlepszym znaczeniu tego słowa. Podziwiam sposób, w jaki buduje daną scenę, dając nam zarazem wiele swobody”.

Szemranego narzeczonego Julii, Huntera, zagrał amerykański aktor Matthew Ross. „Hunter ma skłonność do manipulacji, drobnych intryg i zawsze myśli o zarobku. Łatwo zagrać taką postać” - uśmiecha się Ross. - „Bardzo przypomina każdego aktora, zwłaszcza kiedy kłamie Julii jak najęty. Było z tym sporo zabawy, bowiem on musiał nie tylko przekonać ją, ale i przekonać publiczność, że ją przekonał. Hunter jest kimś w rodzaju widowni: znalazł się tu po to, by reagować na wariactwa, jakie będzie wyczyniać dwójka obcych przyprowadzonych do domu przez Julię”.

Gaubert uważa, że Ross wniósł coś ekstra do swojej roli: „Matt to jedyny aktor, jakiego znam, który potrafi zagrać czarny charakter z poczuciem humoru. Już na zdjęciach próbnych był czarujący, a bandyta, który zdoła cię oczarować, jest najbardziej niebezpieczny”.

Filmowcy musieli znaleźć aktorkę, która mogłaby wcielić się w postać obcesowej i przebiegłej Angelique, i która jednocześnie pasowałaby do założeń, jakie legły u podstaw realizacji. Jean-Marie Gaubert wybrał Tarę Reid: „To piękna, mocno stąpająca po ziemi kobieta. Angelique nie ma zbyt wiele pieniędzy i była źle traktowana. Ale dziś czasy się zmieniły, także dla biedaków - ma samochód, ma co jeść i nie należy do nikogo. W trakcie zdjęć próbnych Tara była niesłychanie zabawna, wyglądała jak hipiska. Angelique uczy André wolności takiej, jaką rozumie ją demokracja, a jego majątek pozwala jej odzyskać wolność w dokonywaniu życiowych wyborów.

„Jedną z kluczowych kwestii wersji amerykańskiej jest cena, jaką André musi zapłacić za uzyskanie autentycznej wolności” - wyjaśnia Clavier. - „Spotyka Angelique, która uczy go, jak sięgnąć po swoją niezależność, staje się jego głosem. On jest rozbitkiem ze średniowiecza, który patrzy na nią, jak na księżniczkę. Ona zaś pomaga mu spojrzeć na Amerykę, jak na wolny kraj, gdzie odmieni się jego los, gdzie spotka swoje przeznaczenie. To było dla mniej najciekawsze, bowiem oznaczało to nowe rysy w postaci, z którą zżyłem się od lat. W tym filmie André zmienia się, staje się emigrantem, częścią amerykańskiej historii. Ale ceną wolności jest wyrzeczenie się swoich korzeni”.

Bridgette Wilson-Samprass gra Amber, kochankę Huntera, narzeczonego Julii: „Amber macza palce w całym złu, jakie ma miejsce w tej historii” - mówi Wilson-Sampras. „Hunter i Amber są równie chciwi, jedno opuści drugie, kiedy tylko spotka kogoś bardziej bogatego. Tak naprawdę nie łączy ich miłość, a jedynie wspólnota interesu, więc wzajemnie podsycają swoją chciwość, choćby krzywdząc Julię. Choć z drugiej strony, sposób w jaki Amber kokietuje Huntera, jak obnaża swoją głupotę, daje jej jakiś ludzki rys”.

„Bridgette jest uroczą łajdaczką” - uważa Jean-Marie Gaubert. - „Ma dużo wdzięku i urody, a przy tym potrafi być zabawna. Wie, jak zagrać czarny charakter na granicy karykatury”.

Angielski aktor Malcolm McDowell wcielił się w pełnego dobrych chęci zwariowanego czarnoksiężnika, który jest odpowiedzialny za podróż w czasie naszych bohaterów - w odwrotnym kierunku. Zdaniem producentów pojawienie się McDowella na planie wiele wniosło do filmu.

„Mój bohater jest bardzo angielski - w przeciwieństwie do Francuzów i Amerykanów” - mówi McDowell z uśmiechem. - „Gram go grubą kreską, nie dbając o niuanse. Kiedy trafia do współczesności jest zachwycony, podoba mu się tu, choć nieco go to przeraża. Jak wszyscy, którzy zajmują się magią czy nauką, czuje się uwiedziony przez postęp. Zresztą, wszyscy mamy obsesję na punkcie podróży w czasie i nieśmiertelności. Albo chcemy wiedzieć, co będzie na Ziemi za tysiąc lat, albo świadomie przed tą wiedzą uciekamy. Ja chciałbym wiedzieć, czy będzie równie fascynująco. Dlatego jestem zadowolony, że mogłem przebyć 600 lat choćby na ekranie. Zwłaszcza w historii tak ironicznej i zabawnej jak ta”.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Goście w Ameryce
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy