"Gorzkie mleko": ROZMOWA Z REŻYSERKĄ
Euforia Claudii Llosy po Berlinale już minęła, ale śpiew w języku keczua Magaly Solier nie zostanie w Niemczech zapomniany. Po zdobyciu Złotego Niedźwiedzia za swój film Gorzkie mleko, reżyserka nie przestaje przyzwyczajać się do sukcesu osiągniętego na jednym z najważniejszych festiwali filmowych na świecie.
Claudia Llosa przyznaje, że czasami ma wrażenie, że to dotyczy kogoś innego. Zdaje sobie sprawę, że bardzo trudno będzie jej jeszcze raz osiągnąć taki sukces i doświadczyć czegoś podobnego w swojej karierze. Jednak mimo podjęcia drażliwego tematu dotyczącego przeszłości jej kraju, terroryzmu, jej związki z kinem nie są polityczne, ale wyłącznie emocjonalne.
Zadam Ci pytanie, które pewnie zadawano Ci aż do znudzenia, ale teraz będziesz mogła odpowiedzieć bez euforii i nerwów. Co to znaczy zdobyć Złotego Niedźwiedzia?
- To uczucie nie do opisania. Z jednej strony jestem świadoma tego, co się stało i tego, ile korzyści przyniesie nam sukces filmu, i to mnie cieszy, ale z drugiej strony wydaje mi się, że wszystko to przytrafiło się innej osobie. Prawdę mówiąc, trochę mnie to przerasta. Czasami myślę, że nie jestem tą osobą, która wypowiada się przed kamerami. Myślę, że trudno będzie powtórzyć jeszcze raz taki moment w mojej karierze. Jednym słowem, jest to coś surrealistycznego.
Kiedy skończyłaś Madeinusę, w jednym z wywiadów powiedziałaś, że Twój następny film skłoni do dyskusji. No i właśnie skłonił, co więcej otrzymałaś za niego Złotego Niedźwiedzia.
- Po Madeinusie powiedziałam, że mam nadzieję, że mój następny film nie przejdzie niezauważony, że poruszy ludzi. Jednak nigdy nie przypuszczałam, że wydarzy się coś takiego.
Jak czułaś się w Berlinie?
- Bardzo trudno opisać wszystko, co tam przeżyłam, to była mieszanka różnych wrażeń i doświadczeń. Targały mną emocje i niepokój. To wszystko było niesamowite. Z jednej strony pokazujesz swój film i bronisz go, ale też towarzyszy ci dużo emocji, bo po raz pierwszy film wychodzi spod twoich skrzydeł, spod twojej opieki. To jest moment, kiedy film przestaje być twój i zaczyna należeć do widzów.
Skąd bierze się sukces Twojego filmu?
- Bardzo trudno być jednocześnie sędzią i stroną. W ogóle wydaje mi się dziwne, że, że ja sama mówię o sukcesie mojego filmu. Postrzegam go bardzo osobiście. Kiedy mówię o Gorzkim mleku, mówię o świecie stworzonym przeze mnie. Bardzo cieszę się z odbioru mojego filmu. Wiem, że widzowie, nawet z bardzo odmiennych kultur wchodzili w jego świat. Rozumieją przekaz i to jest dla mnie największa nagroda, cenniejsza niż Złoty Niedźwiedź.
W Madeinusie przedstawiłaś fikcyjne zwyczaje, Gorzkie mleko to film, którego historia wywodzi się z tradycyjnego mitu, ale odnosi się do wydarzeń rzeczywistych. Skąd to zainteresowanie tematyką andyjską?
- Myślę, że jest to moje naturalne przywiązanie, coś co się pojawiło i po prostu jest. Interesuje mnie, pasjonuje i wzrusza wiele rzeczy: idiosynkrazja, szeroko pojęta kultura, wierzenia, nie tylko andyjskie, ale takie, które wywodzą się ze społeczeństw zachowujących swoje tradycje. Właśnie to jest punktem wyjścia do mojej pracy.
Pracujesz z aktorami mało znanymi i bez doświadczenia filmowego. Skąd się to bierze? Z kalkulacji? Z chęci spotkania nowych ludzi?
- To zależy od historii i filmu. Są historie, które wymagają specjalnej komunikacji widza z filmem. Zarówno w Madeinusie, jak i w Gorzkim mleku, chciałam, by publiczność odbierała ich jakby byli nimi samymi. Znana twarz lub sławny aktor na to nie pozwalają.
O Madeinusie napisano wiele recenzji, nie wszystkie jednak były pozytywne.
- Nie zwracam na to uwagi. Do swojej pracy zawsze podchodzę z wielkim zaangażowaniem i oddaniem. Wydaje mi się, że od chwili, gdy przedstawia się film publiczności, przestaje być twój i zaczyna należeć do wszystkich. Każdy więc interpretuje go na swój sposób, tak jak czuje. I już nic nie można z tym zrobić.
Magaly Solier powiedziała, że ładunek emocjonalny tej historii był tak ogromny, że czasami siadałyście razem i płakałyście.
- To było coś wyjątkowego. Lubię pracować z ludźmi zachowującymi się naturalnie i Magaly taka jest. Dbam w dość dużym stopniu o proces tworzenia postaci. To sprawia, że identyfikujesz się z bohaterem i zbliżasz się do niego. Oczywiście nie zawsze tak było, ale to ważne, żeby aktor zanurzył się w postać i Magaly jest w tym niebywała. Bardzo intensywnie przeżywa swoją rolę i stąd wypływa wszystko.
Od początku wiedziałaś, że Magaly Solier zagra w Gorzkim mleku?
- Kiedy skończyłam Madeinusę, czułam, że powinnyśmy kontynuować naszą współpracę. Wiele razem odkryłyśmy, istniała między nami jakaś niewidzialna więź. Podobał mi się też profesjonalizm Magaly i jej podejście do pracy na planie. Jestem przekonana, że tempo pracy nad tym filmem było szybsze właśnie dzięki Magaly.
Pewnie często spotykasz się z pytaniem - czy przy kolejnym projekcie będziesz również pracować z Magaly Solier?
- Jest za wcześnie, by o tym mówić.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że chciałabyś byś rozpoznawana jako reżyserka peruwiańska. Czy temat narodowy jest dla ciebie ważny?
- Chcę być identyfikowana z Peru, bo stamtąd jestem, tam są moje korzenie. Oczywiście w dużym stopniu będzie to zależało od rozmiarów i kierunku mojej kariery. Są reżyserzy, których filmy znamy, ale nie wiemy, jakiej są narodowości lub jest nam to obojętne. Jednak chciałabym, żeby rozpoznawano mnie jako Peruwiankę.
Co będziesz robić teraz?
- Teraz spędzę czas z rodziną i przyjaciółmi, za czym tak bardzo tęskniłam.
Martín Acosta González
---------------------------------
Syndrom "gorzkiego mleka" jest wszędzie
Magaly Solier, filmowa Fausta, opowiada o swojej trudnej roli.
Kiedy Claudia Llosa zawołała na scenę ekipę, by wspólnie odebrać Złotego Niedźwiedzia za najlepszy film tegorocznego Berlinale, aktorka grająca główną rolę Magaly Solier, wykorzystała okazję, by zaśpiewać w języku keczua. Wiem, że Peru mnie teraz ogląda - tłumaczyła. Na Berlinale są tłumacze nawet języka perskiego, ale keczua przewyższył wysiłki logistyczne niemieckich organizatorów. Tak więc nikt w Berlinie nie zrozumiał tego, co powiedziała Magaly, ale wszystkim spodobała się jej piosenka. Solier, urodzona 22 lata temu w Huanta, 40 kilometrów od Ayacucho, pracowała już przy debiutanckim filmie Llosy Madeinusa.
Wcielenie się w rolę kobiety, która przeszła tak wiele, z pewnością nie było dla pani czystą przyjemnością...
- Rzeczywiście było ciężko. Nie dojadałam, aby wczuć się lepiej w moją bohaterkę. By uchwycić Faustę i ją odnaleźć, musiałam przeobrazić się w profesjonalną aktorkę. Źle spałam, a kiedy świtało, leżałam wpatrując się w sufit. Musiałam poczuć strach i głód. Pewnej nocy wyszłam z domu w Ayacucho, zupełnie sama, boso, w całkowitej ciemności i ciszy, by przejść się w samotności. Chciałam poczuć ból i strach, bo właśnie to czuje Fausta. Aż w końcu udało mi się odnaleźć tę postać. Później łatwiej było mi ją zagrać, bo byłam nią w każdej scenie.
W pierwszej scenie filmu matka Fausty śpiewa opowiadając o swoim okropnym gwałcie... Ta scena jest bardzo dziwna. Wydaje się pani prawdopodobne, aby jakaś staruszka śpiewała, aby przezwyciężyć swój ból?
- To była bardzo drobiazgowa praca przypominająca łamigłówkę. Matka Fausty śpiewa, bo jest całkowicie oschła. Wszystkie łzy, które wylała, aby pokonać swoją tragedię, stworzyły pewien rodzaj mantry i to właśnie sprawia, że Fausta czuje się jeszcze bardziej zagubiona w tym labiryncie. Dlatego mówi: "zaśpiewaj mi!, zaśpiewaj mi! - już nic nie pamiętam, moja pamięć już wyschła..."
Czy publiczność latynoska zrozumie ten film lepiej niż północnoeuropejska?
- Cały świat może zrozumieć ten film, bo przecież wszędzie zdarza się "gorzkie mleko"... Wszyscy przeżyliśmy kiedyś jakąś tragedię.