Reklama

"Good bye, Lenin!": WYWIAD Z PRODUCENTEM

Przypomnieć to, co zapomniane. Rozmowa ze producentem Stefanem Arndtem

Wielkie przemiany polityczne są wyzwaniem dla producenta i doświadczenie uczy, że musi upłynąć nieco czasu zanim kino jest gotowe na nie zareagować. Kiedy poczuł pan, że chce, czy musi zrobić film o upadku Muru?

Stefan Arndt: Tak naprawdę myśleliśmy o tym cały czas. Jeszcze przed powstaniem X FILME, rok po upadku muru, razem z Tomem Tykwerem nakręciliśmy DIE TODLICHE MARIA (DEADLY MARIA) w pustym studio w Adlershof. Niezwykłe przeżycie. Był to chyba najbardziej zwariowany okres w naszym życiu. Ale jednocześnie byliśmy tutaj, w Berlinie, tak blisko wszystkiego. Im więcej widzieliśmy, tym bardziej nabieraliśmy przekonania, że nie da się tego wszystkiego przenieść na ekran. Zmiany zachodziły w niezwykłym tempie. Chciałeś, na przykład, pójść do baru, w którym byłeś tydzień wcześniej - ale baru już nie było. W jego miejsce, czasem piętro wyżej lub niżej, albo nawet pod ziemią, pojawiało się coś dużo bardziej zwariowanego. Po prostu nie dało się tego wszystkiego ogarnąć. Dwa lub trzy lata po zjednoczeniu Niemiec zaczęliśmy zbierać materiały, które miały chwilami wiele wspólnego z tym, co ostatecznie zawarliśmy w naszym filmie. Na przykład historia dwóch strażników granicznych w Saksonii, których zapomniano odwołać, i którzy nadal są przekonani, że żyją w NRD. Albo opowieść o mieszkańcach pewnej wsi, którzy doszli do wniosku, że historia nie potoczyła się po ich myśli, więc postanowili wybudować wokół siebie mur i żyć jak w dawnej NRD. Mieliśmy wiele takich historii.

Reklama

Ale żadna z nich nie została przeniesiona na ekran?

S.A.: Też mnie to dziwi. Bo niemal wszystkie były tego warte. Jednak żadna z nich nie dawała nam przekonania, że to jest właśnie TO, że właśnie ta historia odda w pełni nasze odczucia dotyczące wydarzeń tamtych lat. Wtedy pojawił się Bernd Lichtenberg ze swoim pięciostronicowym streszczeniem. Doskonale pamiętam, jak rozmawiałem z nim i Wolfgangiem Beckerem na temat tego materiału. Nagle poczuliśmy całą energię zawartą

w tej historii, zrozumieliśmy, że właśnie tak to chcieliśmy opowiedzieć. Im dłużej pracowaliśmy nad filmem, tym bardziej oczywiste stawało się, że bardzo potrzebowaliśmy tych dziesięciu lat. Tak jak w Stanach, najważniejsze filmy o wojnie w Wietnamie powstały długo po jej zakończeniu. Nasza historia łączy w sobie dwa elementy: z jednej strony jest tam wiele z historii NRD, z drugiej - to poruszająca opowieść o pewnej rodzinie. Oba elementy są ściśle ze sobą powiązane. Jest tu wiele aspektów zjednoczenia, które są dla mnie ważne osobiście. W idiotyczny sposób my, Niemcy Zachodni, wiele rzeczy po prostu wrzuciliśmy do Niemiec Wschodnich, począwszy od zmian w konstytucji, po bogaty program opieki socjalnej nad samotnymi matkami. Od odnawialnych źródeł energii po sposób, w jaki traktujemy siebie nawzajem jako społeczeństwa. Niemcy Zachodnie mogły zyskać dużo więcej na zjednoczeniu. Za te wszystkie miliony mogliśmy dostać coś pozytywnego. Tymczasem wydaliśmy mnóstwo pieniędzy i nie wzięliśmy nic w zamian. O tym także jest ten film.

Jak rozumiem, chodziło nie tylko o wypowiedź polityczną, zabarwioną nostalgią, czy sarkazmem, ale raczej o stworzenie dzieła, jakie mogło powstać tylko w świecie filmu.

S.A.: Oczywiście. W przeciwnym razie nie zawracalibyśmy sobie głowy robieniem filmów, w końcu najdroższym rodzajem sztuki. Która jest przecież ciężką pracą. Chodzi przecież o to, by wyzwolić w ludziach określone emocje. Ciągle się zastanawialiśmy się, w jaki sposób możemy to osiągnąć. Jakie prawa rządzą tą rodziną? Współpraca z Wolfgangiem Beckerem zmusza nas nie tylko do szczegółowego opracowania relacji zachodzących w rodzinie Alexa, ale też do zastanowienia się, czym w ogóle jest rodzina. Równolegle myśleliśmy nad doborem materiałów archiwalnych. I na koniec: jak najlepiej połączyć uczucia z historią. Tu nie było miejsca na przypadek. Przygotowanie filmu to długi proces, wszystko musiało być bardzo starannie przemyślane.

Ciekawe, że wielu dorosłych ludzi wydaje się niewiele pamiętać z wydarzeń tamtego okresu.

S.A.: Kiedy już kończyliśmy zdjęcia, zaczęliśmy rozmawiać i nagle zdaliśmy sobie sprawę, że to film o "zapomnianym roku". Właśnie tego chciałbym dowiedzieć się od publiczności: czy ludzie rzeczywiście wymazali ten okres z pamięci, a jeśli tak, to dlaczego. Czy sytuacja ich przerosła? Zwłaszcza w stabilnych Niemczech Zachodnich, z naszą solidną marką, ścisłym związkiem z NATO. Niespodziewanie wszystko się rozpadło. Nagle okazało się, że dwa plus dwa to jeden. Z jednej strony zaszło niewiarygodnie wiele zmian, z drugiej jednak, stres, który temu wszystkiemu towarzyszył, osiągnął taki poziom, że ludzie nie byli w stanie przyjąć nic więcej. Skupili się na swoim życiu, na tym, co ich bezpośrednio dotyczyło. I w efekcie zapomnieli, co się kiedy zdarzyło. Kiedy były jakieś wybory? Kiedy faktycznie doszło do unii monetarnej? Nikt już tego nie pamięta. Myślę, że to bardzo ciekawe zjawisko.

Ludzie będą chcieli przypomnieć sobie to, o czym zapomnieli.

S.A.: Duża część widowni z pewnością nie będzie nic pamiętać, bo to ludzie zbyt młodzi. Z drugiej strony większość z nas wiele pamięta z tego okresu. We mnie osobiście scena w banku, w której Alex i Anita chcą wymienić pieniądze, przywołuje wiele wspomnień. Powraca ta koszmarna noc, kiedy nagle przeraziłem się tym, co stanie się z Niemcami, co będzie po zjednoczeniu. Jechałem przez Alexanderplatz i nagle, o północy, zobaczyłem pięć tysięcy ludzi przed Deutsche Bank - wszyscy chcieli natychmiast wymienić pieniądze. Tłum napierał na okna i zaraz pokazali to w wiadomościach. Dla mnie było to przerażające i nagle uświadomiłem sobie, że tak będzie wyglądać kolejne dziesięć lat. Zrozumiałem, że ta wspaniała energia, która wyzwoliła się na początku przemian zostanie zaprzepaszczona. Że wszystko zostanie zniszczone przez spekulantów.

Mimo to zjednoczenie jest pokazane jako wspaniały moment.

S.A.: I to jest właśnie w tym filmie niezwykłe. Wolfgang Becker potrafił wszystko pokazać w bardzo poruszający sposób. Na przykład scena przyjęcia urodzinowego - tam naprawdę emocje sięgają zenitu.

Czy już na etapie czytania streszczenia filmu wiedział pan, że to Wolfgang Becker będzie jego reżyserem?

S.A.: Wolfgang Becker to najwłaściwsza osoba do tego filmu. Od razu było jasne, że będziemy go robić razem. Wolfgang Becker i Bernd Lichtenberg tworzą wspaniały duet. Na pewno nie było im łatwo tak długo pracować nad scenariuszem, ale ich wysiłek z pewnością się opłacił. Film jest bardzo wyważony.

Film powstał dziesięć lat po wydarzeniach, które przedstawia. Nic już nie pozostało z tamtego świata. Jak sobie z tym radziliście?

S.A: To ciekawe, że znacznie łatwiej opowiada się w filmie historię, która zdarzyła się dwieście lat temu, niż tę sprzed lat dziesięciu. Tutaj każdy jest ekspertem, bo przecież wszystko zdarzyło się tak niedawno. Ale tak naprawdę 90% ludzi niezbyt dobrze pamięta jak naprawdę wtedy było. Niektórym pewne rzeczy się mylą, albo też lepiej pamiętają swoje emocje, nie fakty. Bardzo chciałbym nakręcić film, którego akcja rozgrywa się 300 lat temu. Mógłbym wtedy bez obaw pokazać moją wizję ówczesnego świata. Natomiast w naszym filmie wszystko musiało być w 100% zgodne z rzeczywistością, a w Niemczech szczególnie nie jest to łatwe. Zwłaszcza, że przez ostatnie dwadzieścia lat nie poruszano takich tematów w niemieckim kinie. Nie istniał żaden punkt odniesienia, żaden wzorzec - to był prawdziwy horror, od początku do końca. My, Niemcy, starannie unikaliśmy takich tematów, jeśli powstawały jakieś filmy historyczne, to ich fabuła była bardzo wąska. Postanowiliśmy zatem, że tym razem będzie inaczej. Chcieliśmy zrobić prawdziwy film o zjednoczeniu. Każdy szczegół musiał być przemyślany. Wszystko miało wyglądać tak, jak to wtedy było. Zarówno zachowanie i reakcje aktorów, jak i wszystko wokół nich. Mówiąc delikatnie, nie było to łatwe. Z różnych względów. Na pewno pracowalibyśmy spokojniej, gdybyśmy mieli nieco więcej czasu i pieniędzy.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Good bye, Lenin!
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy