Reklama

"Godziny": TRZY KOBIETY I TRZY AKTORKI

Jeden dzień z życia kobiety staje się kwintesencją całego jej życia - oto główna myśl, wokół której Cunnigham zbudował powieść. Michael powiedział mi: „Virginia Woolf widziała to w pewien sposób; ja ująłem to po swojemu, a teraz ty, David, idź w swoim kierunku. I było to bardzo szczodre podejście. Wypływające z zaufania. A jeśli jeden autor składa taką propozycję drugiemu, to robisz co w twojej mocy, by tego zaufania nie zawieść”. – mówi David Hare.

Hare również ze Stephenem Daldry nie pracował po raz pierwszy. Pod kierunkiem Daldry’ego debiutował jako aktor we własnej sztuce teatralnej „Via Dolorosa”, którą wystawiono w Teatrze Królewskim w Londynie i przez 4 miesiące grano na Broadway'u. „Daldry jest reżyserem, który posiada niebywałą umiejętność zgłębiania sedna materiału literackiego” - mówi Hare.

Reklama

Stephen Daldry nie znał powieści Michaela Cunninghama w momencie, gdy Scott Rudin zapoznał go z pierwszym szkicem scenariusza Hare'a. „Scenariusz dotarł do mnie, gdy byłem na wakacjach na południu Francji” - mówi. „Moje pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne - miałem w ręku fantastyczny wręcz scenariusz, który dawał ogromną możliwość próby odkrycia „Pani Dalloway”, jednej z najwspanialszych książek wszechczasów”.

Daldry dodaje, że lektura powieści Cunninghama była pasjonująca i chociaż autor dał twórcom filmu wolną rękę w pracach nad jej ekranizacją, pozostali wierni książce. „Michael powiedział, byśmy czuli się wolni dokonując zmian wszędzie tam, gdzie wydadzą się nam właściwe” - mówi Daldry. „Bardzo nam to ułatwiło pracę. W miarę rozwoju scenariusza zorientowaliśmy się, że pozostaliśmy wierni bogactwu świata przedstawionego w pierwowzorze literackim”.

„W filmie bohaterki staczają swe boje każdego dnia, jaki jest im dany, każdego dnia, który zaplanowały sobie same, bądź przyjęły role nadane im przez innych” - wyjaśnia Daldry. „To prawdziwe bohaterstwo i właśnie ono od początku przykuło moją uwagę - ten jeden konkretny dzień, w którym decydują się losy trzech kobiet. A może jest tak każdego dnia. Być może podróż przez życie, walka, heroiczne czyny odbywają się gdzieś w tle, w sypialni, zarówno gdy pieczesz ciasto w kuchni, jak również gdy zdobywasz szczyty czy wygrywasz wojny. Sądzę, że heroizm codzienności życia kobiet jest umniejszany, umieszczany w tle męskiego bohaterstwa. Oczywiście potyczki te są ogromne; równie ważne, jeśli nie ważniejsze”.

Meryl Streep, grająca Clarissę Vaughan, otrzymała powieść Cunninghama w prezencie od przyjaciółki. „Książka wydała mi się bardzo piękna” - mówi. „Gdy mój agent zadzwonił do mnie w sprawie filmu, pierwszą myślą była wątpliwość, czy da się tę książkę przenieść na ekran, czy uda się przełożyć życie wewnętrzne bohaterów na język filmu. Gdy dotarł do mnie scenariusz, nie mogłam wyjść z podziwu”.

„Davidowi Hare udało się - mówi Julianne Moore, grająca Laurę Brown - wyrazić słowami zarówno emocjonalną, jak i strukturalną głębię powieści. Szczerze mówiąc nie wierzyłam, że jest to wykonalne, ale jemu udało się to w pełni”.

Jako wielbicielka powieści Cunninghama Moore dodaje: „Jestem zapaloną czytelniczką beletrystyki i rzadko kiedy coś mnie zaskakuje. Każdy, kto dużo czyta, stopniowo nabiera umiejętności odnajdywania wskazówek, wie, co się wydarzy. „Godziny” jednak wprawiły mnie w zdumienie. Lektura wciągnęła mnie całkowicie. Sprawiła, że poczułam się dwunastolatką odkrywającą świat książki. Michael Cunningham potrafi być tak bezpośredni w sprawach trudnych i bolesnych - pozostawiając jednocześnie nadzieję... Bardzo wzruszyła mnie jego koncepcja przedzierania się przez „godziny” naszego dnia i życia, jej głęboka symbolika - wychwycenie tego, co jest jednocześnie bolesne i cenne w życiu”.

Moore dostrzega podobieństwa pomiędzy swoją bohaterką a Virginią Woolf. „Obie kobiety łączy drążąca je depresja. Jednak podczas gdy Virginia ma świadomość choroby, walczy z nią, Laura przegrywa nie podejmując walki. Nie jest obecna we własnym życiu. Zarówno książka, jak i film zachwyciły mnie ujęciem istoty dnia powszedniego, zwykłego dnia, kolejnego odcinka do pokonania, kolejnych paru godzin, które należy przetrwać. Laura nie spodziewa się wielkich wydarzeń. Przed nią zwyczajny dzień, po którym nastąpi kolejny mu podobny, jest to jednak przedostatni dzień jej życia w danej roli. Jeśli Laura miałaby się określić, to opisałaby siebie jako namiętną czytelniczkę. To element, który zapożyczyłam dla siebie. Dzielę swą skłonność do literatury z Virginią Woolf”.

Dla Moore, matki dwojga małych dzieci, rola Laury nie pozostała bez wpływu na życie osobiste. „Gdy kręciliśmy film, mój syn miał trzy i pół roku. W książce chłopiec jest młodszy, jednak praca na planie z trzylatkiem byłaby praktycznie niemożliwa. Mam pełną świadomość istoty relacji matki i dziecka. Fakt, że chłopiec ten był tak głęboko związany z matką, odczuwał jej depresję i czuł się zagubiony - był dla mnie prawdziwie bolesny. Nie jestem pewna, czy tak głęboko odczuwałabym jego ból, gdybym sama nie była matką. Jednak najtrudniejsze jest to, że jesteśmy w stanie zrozumieć desperacki krok Laury, będący jej jedynym wyborem, dopiero pod koniec książki. Ona wybiera pomiędzy życiem a śmiercią. To kobieta, która nie odnajduje się w małżeństwie. Nie ma pojęcia o swej seksualności; jest potwornie nieszczęśliwa; nie wie nawet, czy chce istnieć w danym życiu - żyje w świecie, o którym czyta, nie bierze zaś udziału w tym, który ją otacza. Jest po prostu zagubiona. Nie widzi możliwości wyboru. Żadnych. To zupełnie inny świat, jakże różny od tego, w którym żyje Clarissa. Ona jest kobietą, która ma dziecko, ponieważ pragnęła je mieć; jest w związku, który sama zbudowała, w swoim życiu dokonuje wyborów. Laura natomiast nie dokonuje ich niemal wcale; ukrywa się w świecie książek”.

Przygotowując się do roli Virginii Woolf w „Godzinach” Nicole Kidman zgłębiła szczegóły jej życia i twórczości. „David Hare i Michale Cunnigham bardzo dużo opowiedzieli mi o Virginii Woolf. Już w trakcie przygotowań do realizacji filmu pokochałam moją bohaterkę. Była kobietą borykającą się ze śmiercią, szaleństwem i miłością. Miała jednocześnie w sobie ogromną radość życia, która sprawiała, że ludzie garnęli się do niej. To naprawdę dało mi do myślenia” – mówi Kidman.

Postać Virgini Woolf wywarła niezwykle silny wpływ na Kidman. „Ciekawe, jak to się dzieje” - mówi Kidman - „że konkretne role przychodzą w chwili, gdy są nam potrzebne. Nie sądzę, bym była w najszczęśliwszym momencie życia, gdy przyszło mi ją zagrać. I okazało się to rodzajem szczególnego catharsis. Jest takie zdanie w scenariuszu o darze, jaki otrzymujemy od zmarłych. Ja otrzymałam dar od Virginii. To jest właśnie niezwykłe w całym tym przedsięwzięciu: w danym momencie życia potrzebowałam Virginii Woolf”.

Wielu osobom obsadzenie Nicole Kidman w roli Woolf może wydać się dziwne, szczególnie z powodu braku fizycznego podobieństwa. „Podobieństwo między Nicole Kidman a Virginią Woolf jest niewielkie” - przyznaje Daldry. „Łączy je jednak rodzaj zwierzęcego magnetyzmu, jaki obie mają w sobie. Zwierzęcego w najlepszym tego słowa znaczeniu, a więc niosącego w sobie niepokój, czujność. Ludzie często dopatrują się podobieństwa Virginii do ptaka. Istnieje coś niepokojącego w Nicole, a z tego, co można wyczytać, również w Virginii. Obie są rasowe, czystej krwi. Ponieważ zaś Nicole nie może wyglądać dokładnie jak Virginia Woolf, staraliśmy się nadać jej twarzy niezwykłość, jaką miała twarz Virginii”.

Kidman miała pewne wątpliwości, czy przyjąć proponowaną rolę. „No cóż, jeśli masz pozwolić, by zniekształcono ci twarz, masz zagrać kogoś, kto cię nie przypomina, a na dodatek, będąc Australijką masz zagrać kobietę będącą ikoną dla Brytyjczyków i feministek, to wystarczy, by pomyśleć, że to ryzykowne. Musiałam zawierzyć osobie, która prowadziła mnie w tej roli. I Stephen przeprowadził mnie przez nią. Pomógł mi nad nią panować.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Godziny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy