Reklama

"Godziny": MUZYKA PHILIPA GLASSA

rytm upływającego czasu

Kompozytor Philip Glass, którego utwory zdają się chwytać esencję upływającego czasu, wyposażył „Godziny” w ciasno tkaną muzyczną tkaninę. „Posłużyłem się muzyką, by połączyć historie, zamiast je dzielić” - wyjaśnia. „Jedną z najciekawszych cech tego filmu z mojego punktu widzenia jest to, że historia przechodzi w kolejną, a naturalne dla tematu muzycznego jest to, że zaczyna się w jednej opowieści, by wpleść się w kolejną. Choć znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że każda opowieść powinna mieć własną muzykę, ja zdecydowałem, że tak nie będzie”.

Reklama

W zamian Glass postanowił powielić styl, jakim Cunningham posłużył się w powieści, a Hare konsekwentnie wykorzystał w scenariuszu i scena po scenie, zbudował continuum poruszające się w czasie i przestrzeni wraz ze splatającymi się ze sobą opowieściami.

„Podjąłem kluczową decyzję, że każdy muzyczny motyw będzie łączył trzy historie,” mówi Glass, „a to okazało się niezwykle przekonującym sposobem, by przedstawić ścieżkę dźwiękową. Tak naprawdę, to nie są przecież odrębne opowieści - każda część opowiada przecież partię tej samej historii. A przekaz emocjonalny jest przecież niezwykle spójny, ponieważ wszystkie trzy bohaterki stają wobec problemu samounicestwienia, przetrwania, stawienia czoła sobie samym. Moim pragnieniem było znalezienie tej samej spójności w muzyce, tak by stała się nicią, którą przeszywa tkaninę trzech epok, by powiązać je w całość”.

W trosce o szczegół. Na drodze do powstania filmu

Spójność strukturalna była ważną kwestią dla wszystkich członków ekipy, wspomina Glass. „Michael Cunningham walczył o nią pisząc powieść, Stephen Daldry zabiegał o nią, jako reżyser, a była również niezbędna dla muzyki. To wspaniałe, że wyobraźnia pisarza może sięgnąć tak daleko w przeszłość, tak głęboko w ludzkie życiorysy i znaleźć powiązania - jest to niezbitym dowodem na siłę sztuki”.

Zdjęcia rozpoczęły się w lutym 2001 w Nowym Jorku od trwającej 2 tygodnie współczesnej sekwencji rozgrywającej się głównie w Greenwich Village. Apartament Clarissy usytuowany był w historycznym budynku przy West 10th Street, obok domu, w którym kiedyś mieszkał Mark Twain. Mieszkanie Richarda znajdowało się w dzielnicy Meat Market.

Po sfilmowaniu scen nowojorskch, ekipa przeniosła się do Miami by nakręcić plany do sekwencji Laury Brown, mającej rozgrywać się w Los Angeles lat 50. ubiegłego wieku. „Szukaliśmy szczególnego rodzaju zabudowań z L.A. lat 50 - tych” - mówi Daldry – „znaleźliśmy jednak lepiej zachowane dzielnice rezydencji z tego okresu na Florydzie. W Los Angeles tereny te uległy modernizacji”.

Ulica Laury mieściła się na hollywoodzkich przedmieściach Miami. Wiele fasad bungalowów i wolnostojących domków przemalowano na pastelowe kolory z lat 50 - tych, dodano samochody z tego okresu. Gdy Laura wchodzi do dużego, starego hotelu, gdzie zamierza spędzić popołudnie z dala od obowiązków domowych, jest to historyczny Biltmore w Coral Gables z lat 20. Ten jeden z największych i najbardziej luksusowych hoteli na Południu Stanów Zjednoczonych gościł tego samego dnia, gdy kręcono ujęcia do filmu byłego prezydenta U.S.A., Billa Clintona i wręcz pękał w szwach od kłębiących się wszędzie agentów Secret Service.

Następnie ekipa przeniosła się do Londynu, gdzie wiele scen kręcono we wnętrzach Pinewood Studios. Filmowym odpowiednikiem domu Virginii i Leonarda Woolf w Richmond stał się stary dom znaleziony na południowych przedmieściach Luton. (Richmond graniczy z lotniskiem Heathrow i hałas tam panujący wykluczył możliwość filmowania w tamtych okolicach.) Daldry miał nadzieję wykorzystać Monks House w Sussex, gdzie Virginia spędziła swe ostatnie dni, ale dom ten został przekształcony w muzeum, co niesie ze sobą szereg ograniczeń.

„Szukaliśmy domów w Sussex” - wyjaśnia - „a kierownik produkcji przyjeżdżała do mnie do domu w Hartfordshire z codzienną porcją zdjęć. Wreszcie powiedziała: „To niebywałe, że ten dom wygląda jak wszystkie inne w Sussex”. Zaczęliśmy o tym rozmawiać i doszliśmy do wniosku, że mój dom może być doskonałym miejscem akcji. I znakomicie mi się w nim pracowało. Ekipa była niezwykle dyskretna. W każdym innym przypadku nie pozwoliłbym ekipie nawet zbliżyć się do mojego domu. A już prawdziwym zbiegiem okoliczności jest fakt, że sfilmowaliśmy mieszkanie Richarda w budynku, w którym również mieszkam, w dzielnicy Meat Market”.

Wczesną wiosną miała zostać zrealizowana scena samobójstwa z udziałem Nicole Kidman. „Miała świadomość - mówi Daldry - że będzie musiała wejść do prawdziwej rzeki z rwącym prądem, a na dodatek zanurzyć się i pozostać pod wodą. A to, mówiąc całkiem poważnie, mogło być niebezpieczne. Ale jeśli chodzi o Nicole, nigdy nie było wątpliwości, że wszystko wykona sama. Nakręcenie tych ujęć zabrało kilka dni, włączając w to sekwencję, w której ciało Virginii wleczone jest przez wartki prąd rzeki po jej dnie. W tych scenach widać Nicole Kidnman”.

Kidman, jak i inni aktorzy była gotowi przyjeżdżać na dodatkowe zdjęcia nawet dla nakręcenia najdrobniejszej sceny. „W pewnym momencie” - wyjaśnia Daldry - „zapragnąłem nakręcić kilka zbliżeń dłoni Virginii, która coś pisze. Wydawało mi się nielogiczne filmować kogoś innego. Nicole była zajęta na planie kolejnego filmu, ale wróciła do Londynu, założyła strój Virginii i nakręciliśmy scenę, w której jej dłoń wędruje po papierze. Ten rodzaj profesjonalizmu i troski ze strony aktorów był niezwykły. Często musieli dokonywać prawdziwego wysiłku, by móc wrócić na plan dla drobnej sceny. „Kidman, która jest leworęczna, nauczyła się dla tej roli pisać prawą ręką, a nawet naśladować wyjątkowy charakter pisma Virginii.

„Praca na planie była wspaniałym doświadczeniem” - mówi Ed Harris, grający Richarda, przyjaciela i byłego kochanka Clarissy. „Odbywała się w bardzo profesjonalnej atmosferze wzajemnego szacunku. Nie było niepotrzebnie kręcących się gapiów. Ten rodzaj zachowania bardzo mi pomógł, bo pracowaliśmy przecież nad złożonym materiałem”.

„Wszyscy byli bardzo skupieni na pracy, jaką wykonywali” - przyznaje Daldry. „Ale była w tym radość, bo praca była bardzo poważna. I to właśnie sprawiło, że było zabawnie, choć na poważnie. To był fantastyczny proces współpracy pomiędzy wszystkimi uczestnikami. Kreatywny wkład tej grupy ludzi był gigantyczny. Cały czas odczuwało się klimat zbiorowego wysiłku. A mając taką ekipę, czegóż chcieć więcej”?

Czy ukończywszy film zakorzeniony w materiale literackim, który być może nie jest znany wszystkim Stephen Daldry nie obawia się, że jego dzieło nie trafi do masowej widowni?

„Mam nadzieję” - mówi reżyser - „że jeśli ktoś nie wie nic o „Pani Dalloway, czy Virginii Woolf, nie umniejszy to przyjemności z odbioru filmu. A ci, którzy powieść znają, wiedzą, że to rodzaj bezcennej mapy i, na co liczę, odczują tę samą przyjemność oglądając film, co my, wykorzystując ją w pracy nad filmem”.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Godziny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy