Reklama

"Gigante": WYWIAD Z ERNESTO MUNIZ

DOSIĘGNĄĆ WIELKOŚCI

Ernesto Muniz

Gigante - debiut fabularny Adriána Binieza - otwiera BAFICI (Festiwal Kina Niezależnego w Buenos Aires). Film spotkał się nie tylko z entuzjatyczną reakcją publiczności, ale i ciepłym przyjęciem mediów. Korzystając z kilku dni spędzonych w rodzinnym mieście, reżyser odwiedził swoją rodzinę i przyjaciół z Lanús. Spokojny, szczęśliwy po otrzymanych nagród w Berlinie, reżyser uczestniczył w ceremonii bardziej w roli widza niż głównego bohatera.

- W ciągu trzech miesięcy przemieniłeś się z "el garza" w Adriána Binieza. Jak to się stało? Czy zmieniło Cię to jakoś?

Reklama

- Moi przyjaciele z Lanús nie zdawali sobie sprawy, że to właśnie ja zdobyłem nagrody dopóki nie zobaczyli zdjęć. Ta sytuacja jest dla mnie dziwna, bo nikt nigdy nie nazywał mnie Adrianem, więc nawet nie reaguję na swoje imię zaczepiony na ulicy. Wielkie zainteresowanie mediów moją osobą jest dla mnie czymś zupełnie nowym, ale akceptuję to.

- Pamiętam naszą rozmowę sprzed kilku miesięcy kiedy powiedziałeś, że produkcja Gigante rozwija się bardzo dobrze, ale niemożliwe jest dokończenie filmu w najbliższej przyszłości.

- Gdyby nie termin 20 grudnia wyznaczony przez organizatorów festiwalu w Berlinie, zapewne nie skończyłbym pracy do dziś. Był to dla nas pozytywny impuls do skoncentrowania się i przyspieszenia tempa realizacji. Przypuszczam, że bez tej motywacji znajdowałbym się teraz na etapie opracowywania dźwięku i montażu. Przedstawiliśmy film zaledwie dwa dni przed jego festiwalową premierą. Wcześniej spędziliśmy mnóstwo czasu w całkowitym zamknięciu w Holandii pracując codziennie do upadłego. Przygotowaliśmy wersję cyfrową, która była dość dobra, ale mimo wszystko dużo brakowało do poziomu formatu 35 mm.

- Kiedy zobaczyłeś film po raz pierwszy na dużym ekranie, zaspokoił Twoje oczekiwania?

- Tak, chociaż jestem bardzo drobiazgowy. Dlatego dobrze się stało, że już niewiele mogę zmienić, bo wpadłbym wtedy w niekończące się poprawki.

- Dlaczego Gigante nie brał udział w konkursie BAFICI?

- Myślę, że wiąże się to z miejscem narodzin filmu - BAL (Buenos Aires Laboratorio - jest organizacją zajmującą się projektami filmowymi na pierwszym etapie ich tworzenia oferując wsparcie finansowe - przyp. red.).

- Gdzie Gigante będzie jeszcze pokazywany?

- W Niemczech, Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Francji, Szwecji, Danii, Norwegii, USA, Kanadzie, Brazylii, Korei, byłej Jugosławii i Polsce. Dla mnie niezwykłe jest to, iż film nakręcony przez grupę przyjaciół z Montevideo może zainteresować kogoś z Korei. To naprawdę coś magicznego.

- W którymś z wywiadów powiedziałeś, że w kinie argentyńskiemu brakuje humoru. Kiedy rozmawiałem z argentyńską reżyserką Julią Solomonoff (El ultimo verano en la boyita) potwierdziła Twoją opinię. Czy nadal tak uważasz?

- Zdarzają się wyjątki, ale generalnie sytuacja się nie zmieniła. Jeśli wykorzystasz też humor jako środek wyrazu nadajesz filmowi zupełnie nowy, szerszy aspekt. W sztuce zawsze istnieje humor, od ironii do sarkazmu, zawsze jest obecny, ale niestety nie w filmie argentyńskim i nie potrafię odpowiedzieć dlaczego.

- Po przyznaniu nagrody na Berlinale rozpoczęły się dyskusje nad narodowością, którą film reprezentuje: argentyńska czy urugwajska. Jaka jest Twoja opinia na ten temat?

- Po prostu z regionu Rio de la Plata (śmiech). To rozróżnienie nie istnieje. Film jest urugwajski, reżyserem jest Argentyńczyk. To wszystko. Pomysł powstał w Urugwaju, z myślą o urugwajskiej rzeczywistości: la Aguada, la Rambla, 18 de Julio.

- Jesteś przygotowany na krytykę?

- Tak, czytam wszystkie krytyki. Jeśli ocena jest negatywa, trudno po prostu to taka jest i nie wracam już do tego.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Gigante
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy