Reklama

"Full Frontal. Wszystko na wierzchu": NA DRODZE DO POWSTANIA FILMU

Reżyser Steven Soderbergh i scenarzystka Coleman Hough są przyjaciółmi od wczesnych lat 90. Coleman przysyła mu teksty monodramów swego autorstwa, które wykonuje na różnych nowojorskich scenach i warsztatach teatralnych.

"Latem 2000 roku" - wspomina pisarka - "spisałam rozmowę, jaką odbyłam z przyjaciółką na temat przyjęcia z okazji jej 40. urodzin. Byłam na tym przyjęciu. Kupiłam przyjaciółce prezent, który zupełnie nie przypadł jej do gustu. Powiedziała mi o tym jednak dopiero rok później. To było takie dziwaczne, że nie mogąc tego pojąć, postanowiłam o tym napisać.

Reklama

Następnie napisałam kolejną scenę rozgrywającą się pomiędzy tymi samymi kobietami, opartą na kolejnej rozmowie z przyjaciółką, która poznała faceta przez Internet i na spotkanie z nim kupiła nową bieliznę. Na lekcjach gry aktorskiej te scenki zrobiły furorę, więc dopisałam dwie kolejne, tym razem dla mężczyzn. Potem pokazałam je memu przyjacielowi, który jest reżyserem teatralnym i w rezultacie moja historia rozrosła się do trzech historyjek dla kobiet i trzech dla mężczyzn. Pokazałam je Stevenowi. Reżyser zaproponował realizację filmu, który powstałby według scenariusza opartego o te właśnie historie".

Soderbergha zaintrygował sposób, w jaki scenarzystka przedstawia swoje postaci". Reżyser mówi: "Hough stosuje metodę prezentacji bohaterów poprzez dialog. Ma niewątpliwy dar pisania dialogów wziętych z życia, przepełnionych urwanymi zdaniami, historiami nie posiadającymi puenty, których walorem jest brak uporządkowania - a więc cecha naturalnych rozmów. Gdy oglądamy większość filmów, również tych, których jestem autorem, wszyscy mówią w nich w sposób niezwykle uporządkowany. A przecież nie tak wyglądają nasze rozmowy".

Hough wspomina, jak przesiadywała z Soderberghiem i po prostu rozplanowywała dziewięć 10-minutowych scenek, w oparciu o które powstał pierwszy szkic. "Steven zadzwonił, by przekazać kilka uwag, a wówczas przesłałam mu drugą wersję, do której zaczął wprowadzać swoje poprawki. Jego historia nie różniła się bardzo od mojej, miała jednak pewną klamrę spinającą całość i książkowe zakończenie. Następnie Steven wymyślił szereg intrygujących rozwiązań"

Soderbergh mówi: "Wypracowaliśmy strukturę w oparciu o liczbę postaci, jakie miały znaleźć się w naszej historii. Były to postaci wspólne dla każdej sceny, ale główny pomysł zasadzał się na tym, by scenki nie miały więcej niż dwóch bohaterów - z wyjątkiem finału, w którym łączą się wszystkie wątki. Podobną metodę stosował Fellini. Często knuł intrygę, by zebrać wszystkich bohaterów w jednej czasoprzestrzeni pod koniec filmu. Takie rozwiązanie zawsze uważałem za bardzo ciekawe. Postanowiliśmy zastosować je w praktyce. Umieszczenie postaci w ograniczonej przestrzeni zawsze powoduje ciekawy rozwój akcji. Bohaterowie wchodzą w interakcje. Już na wstępie, wraz z Coleman postanowiliśmy, że celem wszystkich bohaterów będzie znalezienie się na przyjęciu urodzinowym, na które zostali zaproszeni. Niektórym się to udaje, innym nie, ale ma to być ich zamiarem".

"Bałam się pracy ze Stevenem" - mówi Hough. "Ma zawsze niezwykle precyzyjną wizję tego, co robi. Jest mistrzem struktury. Przy okazji wiele nauczyłam się o procesie pisania i realizacji filmu. Historia nie była od początku tak wielowarstwowa, jak jej wersja finalna. Przeszła ewolucję. Bez wątpienia pozostała wierna pierwowzorowi - a więc opowieści o nieustannie podejmowanych przez ludzi próbach porozumienia się. Tylko i wyłącznie próbach. Tak bardzo tęsknimy za porozumieniem. Jego brak nieustannie nas rozczarowuje. Czekamy na coś, co ma się wydarzyć, a przecież to się właśnie dzieje – tu i teraz".

Zdaniem Soderbergha "każdy próbuje nawiązać kontakt z drugim człowiekiem. Każdy robi to w inny sposób. Szuka kontaktu, ale zachowuje się w sposób, który ten kontakt uniemożliwia".

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy