Reklama

"Francuski numer": O PODRÓŻY ŻÓŁTYM MERCEDESEM

Zdjęcia do „Francuskiego numeru” rozpoczęły się we wrześniu 2005 roku. Robertowi Wichrowskiemu – debiutantowi w fabule, udało się zgromadzić znakomitą obsadę. Wśród pasażerów filmowego mercedesa znaleźli się m.in. Karolina Gruszka, Jan Frycz i Jakub Tolak.

Bardzo nośnym pomysłem, dającym komediowy wydźwięk, okazało się stworzenie uzupełniających się i zaskakujących duetów aktorskich. Mamy więc nietypowych gangsterów: Chwastka (Maciej Stuhr), wielbiciela internetu i rozmów na gg, i Leona (Robert Więckiewicz), który widzi świat przez pryzmat filmów amerykańskich. Partnerzy rozmawiając ze sobą kompletnie się nie rozumieją, ponieważ Leon nawiązuje do filmów, których Chwastek nigdy nie oglądał. Skuteczne tropienie mercedesa przerywają im telefony zdenerwowanego bossa, którego krew zalewa, kiedy słyszy jednostajne: „Szefie, wszystko mamy pod kontrolą!”.

Reklama

Stefanowi (Jan Frycz), eurosceptykowi, któremu w życiu nie specjalnie się powiodło, przychodzi stale konfrontować swoje poglądy z synem Jankiem (Jakub Tolak), zaradnym i otwartym na świat studentem. Janek nie zgadza się z przekonaniami ojca, są one bowiem rodem z PRL-u.

Całości dopełniają jeszcze: Murzyn Machu (Yaya Samake), student ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego, który bez trudu odpiera złośliwe uwagi Stefana oraz małomówny (może i dobrze, bo to w końcu mistrz w podnoszeniu ciężarów…) Ormianin Siergiej (Piotr Borowski).

Mocne skontrastowanie postaci, polegające na zabawie konwencjami filmowymi, w tym wypadku na zderzaniu przeciwieństw, bardzo dobrze się w filmie sprawdziło, jednocześnie umożliwiając komediowe popisy aktorskie (m.in. Jan Frycz i Karolina Gruszka).

Karolina Gruszka: – Moja bohaterka, Magda, to dziewczyna, która zachowuje się w dość… niekonwencjonalny sposób. Nie chcę zdradzać szczegółów, by nikomu nie psuć zabawy, ale przyznam się, że ta postać czasem mnie irytowała, tak bardzo była skupiona na swoim celu. Starałam się jednak ją obronić. W końcu ona kieruje się miłością. Chce zwrócić na siebie uwagę chłopaka, w którym jest bardzo zakochana – mówi aktorka, podkreślając, że bardzo cieszy się z możliwości pracy w takim zespole. – Był jeszcze jeden powód, obok zmierzenia się z nowym dla mnie gatunkiem filmowym, dla którego przyjęłam rolę we „Francuskim numerze”: spotkanie z Janem Fryczem. Od dawna marzyłam o tym, by zobaczyć jak on pracuje. Głęboko wierzę w to, że najwięcej można się nauczyć właśnie poprzez podpatrywanie mistrzów przy pracy. To naprawdę niezwykłe doświadczenie – obserwować na planie kogoś, kto jest prawdziwym autorytetem w tym zawodzie. Zobaczyłam stuprocentowe zaangażowanie… z jednoczesnym przymrużeniem oka i odrobiną dystansu wobec aktorstwa. Zdarza mi się traktować nadmiernie serio to, co robię. Wtedy zaś często traci się niezbędną lekkość. Pracując z Janem Fryczem, po raz pierwszy tak wyraźnie dostrzegłam jej wartość – dodaje Karolina Gruszka.

Dla Gruszki jest to pierwsza rola w komedii: – Muszę przyznać, że miałam wielką potrzebę zmierzenia się z czymś nowym – czymś, czego do tej pory nie robiłam. Po Szekspirze na scenie Teatru Narodowego i po „Kochankach z Marony” – dramacie psychologicznym wg prozy Iwaszkiewicza, dostałam do rąk scenariusz komedii. Uświadomiłam sobie, że nigdy jeszcze nie zagrałam roli o komediowym charakterze! Równocześnie postać, którą mi zaproponowano, mocno różniła się od moich dotychczasowych wcieleń: współczesna, dynamiczna, zabawna dziewczyna, i do tego niekoniecznie bez skazy. Duża pokusa dla aktorki.

Bardzo ważnym wątkiem filmu jest opowieść o skomplikowanej relacji między Stefanem i jego synem Jankiem. Według reżysera, wątek ten to starcie socjalnej peerelowskiej rzeczywistości ze stawiającą nowe wyzwania III RP. – W jednej ze scen wygłaszam mniej więcej taki monolog: Mam 50 lat, niczego się w życiu nie dorobiłem, nie mam nawet prawa jazdy, bo nie stać mnie na samochód. Jadę z synem do Paryża, ponieważ mieszkająca tam już od jakiegoś czasu żona znalazła dla mnie jakąś pracę – opowiada Jan Frycz.

Przeciwieństwem Stefana jest jego syn. Janek przyjął zaproszenie matki, ponieważ chce w Paryżu spróbować pożyć inaczej, zanim wróci do Polski i podejmie normalną pracę.

– Odmienny stosunek do nowej rzeczywistości jest powodem wielu konfliktów. Jednak wydarzenia, które mają miejsce podczas podróży, zmuszają granych przez nas bohaterów do bardziej przyjaznego spojrzenia na siebie. Obaj zaczynają traktować się z szacunkiem – mówi Jakub Tolak.

Jan Frycz bardzo ceni sobie pracę z twórcami tego filmu.

– Mam wrażenie – mówi – że z ludźmi, z którymi tutaj się spotkałem: Robertem Wichrowskim, Markiem Rajcą, kolegami aktorami, mówimy podobnym językiem, mamy podobne poczucie humoru i idziemy w jednym kierunku. Nie było nieporozumień wynikających z innej wizji tego, co chcemy opowiedzieć.

Yaya Samake, grający Machu, nigeryjskiego studenta Uniwersytetu Warszawskiego, który otrzymał stypendium na Sorbonie, pochodzi w rzeczywistości z Mali i jest studentem ostatniego roku prawa na Uniwersytecie Warszawskim. – Piszę teraz pracę magisterską z dziedziny prawa międzynarodowego. Do „Francuskiego numeru” trafiłem poprzez casting. Zaproszono mnie, ponieważ wcześniej zagrałem już w serialu „Na Wspólnej” – tłumaczy Yaya Samake, dodając, że w mercedesie, w którym spędzali bardzo dużo czasu, było cholernie ciasno. Szczególnie, kiedy na pokładzie pojawił się jeszcze... pies.

Na miano maskotki filmu zasługuje niewątpliwie uroczy pasażer, który jeszcze w Warszawie „dosiada się” do pozostałych bohaterów. Ma jednak to szczęście, że w przeciwieństwie do gniotących się na tylnym siedzeniu Stefana, Janka i Machu, podróżuje wygodnie z przodu, trzymany na rękach przez Siergieja.

Francuski buldog Stefanek (w rzeczywistości gra go suczka Sonia i jest to jej pierwsza poważna rola filmowa) okazuje się własnością Magdy, która nie zważając na protesty swoich „klientów” – zwłaszcza Stefana oburzonego tym, że pies jest jego imiennikiem – oznajmia, że pupil jedzie z nimi do Paryża.

„Bardzo lubię kino francuskie – opowiada Wichrowski. – Cenię szczególnie takie filmy, jak „Gusta i guściki”, czy „Popatrz na mnie”. Uważam, że ich reżyserka, Agnes Jaoui, jak mało kto potrafi odejść od fabuły i skupić się na opowiadaniu o ludziach. Chciałem, by „Francuski numer” też taki był. Pragnąłem nakręcić film o ludziach, o ich wadach i słabościach, ale przepuszczonych przez delikatny filtr nierealności.

Kiedy opowiadam o moich bohaterach, szukam w nich nie tylko wad, ale też pozytywnych cech. Zależało mi, aby byli to normalni ludzie – tacy, jakich można codziennie spotkać na ulicy. Mam nadzieję, że dzięki temu, nawet jeśli postaci na ekranie będą robić jakieś idiotyczne rzeczy, widz spojrzy na to z sympatią. I jeszcze jedna istotna kwestia: chciałem, aby podróż moich bohaterów stała się dla nich okazją do przełamania różnych uprzedzeń, zwłaszcza tych światopoglądowych. Przecież my, Polacy, będąc w Unii Europejskiej, czujemy się wobec innych krajów jak obywatele drugiej kategorii. Lecz nie przeszkadza nam to patrzeć z wyższością na przybyszów zza wschodniej granicy”.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Francuski numer
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy