"Elvis w trasie": KRÓL ROCK'N'ROLLA
Elvis Presley jako wykonawca rock'n'rolla nie miał sobie równych. Jego klasyczne nagrania z lat pięćdziesiątych to ciągle niedościgniony wzór wszystkich tych emocji, jakie przyniósł i niesie ze sobą do dziś rock. A echem jego dokonań nadal pobrzmiewa muzyka artystów tak różnych, jak U2, Danzig czy Depeche Mode. Nie mówiąc o rockowej młodzieży - z Kings Of Leon na czele.
Bardzo łatwo sprowadzić karierę Presleya do schematu: świetny rock'n'rollowy start w latach pięćdziesiątych, a potem już tylko występy w lepszych i gorszych komediach muzycznych, pełnych zgrabnych, urokliwych przebojów, pozbawionych wszakże magii i energii hitów z okresu debiutu. Nie będzie to jednak osąd sprawiedliwy.
Elvisowi, jak każdemu wybitnemu artyście, zdarzały się decyzje nie do końca przemyślane, ale nigdy nie utracił charyzmy i klasy, a w latach późniejszych śpiewał nawet lepiej niż w okresie młodzieńczym. Potwierdza to film Elvis w trasie, dokumentujący tournée, które bez wątpienia było artystycznym triumfem i które sprawiło, że Elvis znowu objawił się światu jako niekwestionowany król rock'n'rolla. Nadal zabójczo przystojny, z burzą rozwianych włosów, w otoczeniu świetnych muzyków, w tym gitarzysty Jamesa Burtona (jego umiejętności wysoko oceniał John Lennon), pianisty Glena D. Hardina czy basisty Jerry'ego Scheffa.
Mimo trzydziestu kilku lat na karku nadal pełen młodzieńczej werwy. Wyluzowany, tryskający humorem. I całkowicie oddany rock'n'rollowi. Nie Elvis aktor, a Elvis chłopak z Południa, dla którego śpiewanie było jedyną szansą ucieczki od biedy. Elvis świadom roli, jaką odegrał w historii muzyki popularnej, a zarazem Elvis skromny, potrafiący śmiać się z samego siebie. I umiejący wytworzyć na scenie niesamowitą atmosferę, mającą w sobie zarazem aurę niezwykłego wydarzenia, jak i intymny nastrój prywatnego spotkania z przyjaciółmi.