"Delta": WYWIAD Z REŻYSEREM
Kornél Mundruczó urodził się na Węgrzech w 1975 r. Studiował w Węgierskim Instytucie Filmu i Teatru. Zaraz po ukończeniu studiów wyreżyserował krótki metraż Afta, który zdobył liczne nagrody międzynarodowe. Pleasant Days - jego debiut długometrażowy - został uhonorowany Srebrnym Lampartem w Locarno w 2002 r. w kategorii "Najlepszy pierwszy lub drugi film". Jego drugi obraz, Johanna - filmowo-operowa adaptacja historii Joanny d'Arc - był prezentowany w sekcji "Un Certain Regard" w Cannes w 2005 r. Delta to trzeci film Mundruczó.
"Delta" opowiada o romansie pomiędzy bratem i siostrą, a więc o czymś, co jest powszechnie uznawane za tabu. Dlaczego zdecydowałeś się podjąć ten temat?
Miłość pomiędzy rodzeństwem jest pierwotna i nieodparta w swojej esencji - chociaż może być wbrew naturze - ponieważ reprezentuje możliwość zjednoczenia z samym sobą. Pragniemy tego, a jednak wzdrygamy się na samą myśl o tym. To jest nie tylko bezdyskusyjnie głębokie i prawdziwe, ale również niemożliwe i pozbawione wszelkich perspektyw. Zamiast opowiadać bezpośrednio o dewiacji seksualnej, chciałem zająć się tematem wolności. Wolności, która pozwala jednostce przekroczyć normę. To nie kazirodztwo jest w centrum tej historii, ale odwaga potrzebna do zaakceptowania naturalnego pożądania, nawet jeśli łamie ono tabu i konwencje. Film przywołuje tę odwagę do działania zgodnie z własnym poczuciem słuszności. Mówi również o żarliwej nienawiści,
którą ta odwaga wzbudza. To, czego nie można tolerować, to przekonanie niektórych ludzi,
że mają prawo do prześladowania tych, którzy nie pasują do normy: według mnie to ich brak tolerancji nie powinien być akceptowany.
Twoich bohaterów można by nazwać seksualnymi dewiantami, ponieważ żyją poza zasadami
konwencjonalnej moralności, ale mimo wszystko wciąż są "dobrymi" ludźmi...
"Dobroć" naszych bohaterów przekracza podstawowe zagadnienia i konwencje społeczne. To nie jest pytanie o moralność, tu chodzi o wolność. Nie można ich osądzać z moralnego punktu widzenia. Nasi bohaterowie to ludzie autentyczni, którzy żyją swoją własną prawdą, podążając wyłącznie za swoimi najgłębszymi uczuciami, nawet gdy oznacza to, że muszą naruszyć przyjęte obyczaje. Ale nie są buntownikami, nie łamią prawa i nie uciekają się do przemocy.
Podejmujesz jeszcze jeden odwieczny temat: tęsknotę za Arkadią, za prostym życiem blisko
natury...
Element powrotu do natury nie ma na celu przywołania naiwnej, romantycznej tęsknoty za Arkadią. Bliższe są mi przekonania Jeana-Jacques'a Rousseau, że człowiek jest zawsze dobry, gdy pozostaje w stanie natury, natomiast społeczeństwo go deprawuje. Bar w miasteczku nie należy do świata dwójki moich bohaterów, a budowa własnego domu na środku rzeki ma im umożliwić samotną egzystencję w świecie, który jest ich i tylko ich. Ponieważ miłość między nimi jest tak szczera, prawdziwa i czysta, wierzą, że będą wyjątkiem od reguły. Ale tak jak społeczeństwo nie toleruje niezależność i wolności jednostki, tak natura nie pozwala płynąć jej pod prąd. Z drugiej strony, prawdą jest, że natura człowieka jest bardziej "konserwatywna" niż natura w ogóle i właśnie dlatego los naszych bohaterów wydaje się przesądzony. Ważne, co nas doprowadziło do takich wniosków. Kiedy zaraz po tym, jak zaczęliśmy kręcić, zmarł pierwszy główny aktor, musieliśmy się zatrzymać i przemyśleć raz jeszcze scenariusz, zastanowić się o czym tak naprawdę ma być ten film. Zrozumieliśmy, że jest sposób na opowiedzenie naszej historii zarazem prostszy i bardziej skomplikowany.
Wróćmy do kwestii fundamentalnych: o czym opowiada Delta?
O mężczyźnie i o kobiecie, którzy się kochają, ale ich miłość jest miłością zakazaną, a ludzka natura niszczy wszystko, co jest osobliwe, szczególne, indywidualne. Jeśli decydujesz się iść w kierunku innym niż masy, podejmujesz ryzyko, że zostaniesz zatrzymany w pół drogi. To było bardzo interesujące - badać strukturę narracyjną tak prostą, a zarazem tak trudną w realizacji. Kiedy masz do czynienia ze sprawą bardziej skomplikowaną, bardziej pokręconą, łatwiej jest ukryć wszelkie potencjalne błędy.
Historia rozgrywa się w delcie Dunaju, w Rumunii. Dlaczego wybrałeś właśnie tę okolicę?
Zobaczyłem ten region po raz pierwszy na wycieczce w 2003 r. i bardzo mnie poruszyły lokalne krajobrazy. Odniosłem wrażenie, że ta dzika i niezmienna ziemia niczyja oferuje ogromny potencjał niespodziewanych, ukrytych dramatów. Już wtedy wiedziałem, że w jakiś sposób Delta mnie inspiruje i że chcę zrobić tam film. Jednak realia geograficzne i społeczne regionu nie są tematem mojego filmu. Wybrałem to miejsce, bo wydaje się istnieć poza czasem i ma w sobie coś archaicznego. To wspaniała ziemia zamieszkana przez niezwykłych ludzi. Chociaż żyją oni tu i teraz, ich świat pozostaje wydzielony, zapomniany. Budowanie domu w takim miejscu jest jednocześnie aktem rzeczywistym i symbolicznym. Nie chciałem zbyt wyraźnie włączać krajobrazu do narracji, nie było takiej potrzeby, jest on bardzo silny sam z siebie i w sposób naturalny odgrywa rolę zasadniczą w filmie.
Orsi Tóth po raz kolejny niesamowicie zagrała. Wcielała się w główne role niemal we wszystkich twoich filmach i zdobyła wiele nagród. Jak byś ją opisał jako aktorkę i co według ciebie wniosła do swojej postaci w "Delcie"?
Na ekranie Orsi sprawia wrażenie bezbronnej istoty, czystej i wrażliwej, a przez to bardzo podatnej na zranienie. Jednak ona nie jest tylko figurą ikoniczną, kinową projekcją; to także piękna kobieta. W Delcie próbowaliśmy pozostawić na boku jej aspekt abstrakcyjny i wydobyć z niej prawdziwego człowieka z krwi i kości. Nie jest już dziewczyną, lecz kobietą, która ma swoje tajemnice i pragnienia. Chciałem opuścić świat Johanny, który był - dla mnie - przygodą ze stylizacją.
Główny aktor, Félix Lajkó jest przede wszystkim kompozytorem i twórcą muzyki do "Delty". Jak to się stało, że tak rewelacyjnie poradził sobie z tą rolą?
Po śmierci Lajosa Bertóka (naszego pierwszego odtwórcy głównej roli) przez kilka miesięcy nie wiedzieliśmy czy możemy lub czy chcemy dalej kręcić film. Najważniejszym pytaniem było czy znajdzie się ktoś, kto mnie na tyle zainspiruje, bym kontynuował pracę. Pomyślałem o Feliksie, który jest na Węgrzech dość znany - to naprawdę wielki skrzypek. Na samym początku odmówił, w ogóle nie był zainteresowany. Mimo wszystko zgodził się ze mną spotkać. To artysta, ale robi wyłącznie to, co chce. Nie można go do niczego zmusić. Spotkaliśmy się i od razu między nami zaskoczyło. Mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów do rozmowy. Porównałbym go do księcia Myszkina, bohatera Idioty Dostojewskiego. Ma wspaniałą naturę i wyjątkową inteligencję emocjonalną. On wcale nie gra w Delcie. To skrzypek-wirtuoz, a nie aktor. To, co widzimy na ekranie, to jego własna natura. Dla mnie Félix to czysta obecność. On nie może egzystować, tworzyć lub grać na skrzypcach inaczej niż tylko w jeden sposób - swój własny. Nazywam to "prawdziwą tożsamością" i to mnie interesuje. To wielkie szczęście pracować z takim artystą.
Scena miłosna, podobnie jak scena gwałtu zostały sfilmowane bardzo powściągliwie, ale i precyzyjnie za razem...
Chciałem poprzez te sceny, zresztą jak i przez cały film, wzbudzić uczucie solidarności z
bohaterami. Kierowała mną wewnętrzna logika, że im dalej będę trzymał kamerę, tym bardziej widz się zbliży i poczuje współczucie dla postaci. "Nie pokazywanie" nie miało nic wspólnego z pruderyjną przyzwoitością lub pójściem na łatwiznę. Wolałem zostawić widowni miejsce na wyobraźnię i refleksję, aby sami mogli odkryć to, co ukryte lub wypełnić białe plamy własnym obrazami. Poza tym chciałem stanąć z boku jako autor. Nie zamierzałem demonstrować jakiejś koncepcji lub wpadać w zbyt charakterystyczny styl. Dla mnie najważniejsze było, aby postacie naprawdę żyły. Oczywiście nie oznacza to, że starałem się uniknąć za wszelką cenę wyraźnego stylu. To po prostu inne podejście i muszę przyznać, że było ono dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem i wyzwaniem.