Reklama

"Czas pijanych koni": KINO IRAŃSKIE

Mówi się czasem, że represje systemu politycznego służą sztuce. Brak wolności słowa powoduje, że artyści wypracowują nowy typ komunikacji, który służy przekazywaniu zakazanych treści. Jeśli jakość kina irańskiego uznać za miarę politycznych represji, to reżim w tym państwie musi być naprawdę wielki. Każdy z ośmiu filmów, który w 2000 r. miał swoją premierę na którymś z międzynarodowych festiwali filmowych poza granicami Iranu, został uznany za doskonały. Cztery z nich były debiutami, jakże dobrze wróżącymi na przyszłość.

Reklama

"Czarne tablice" Samiry Makhmalbaf otrzymały nagrodę jury w Cannes, a dwa filmy - "Djomeh" Hassana Yektapanaha oraz "Czas pijanych koni" Bahmana Ghobadiego podzieliły się Złotą Kamerą dla najlepszych debiutów (w Cannes). "Czas pijanych koni" otrzymał też Nagrodę Krytyki FIPRESCI. "Bride Of Fire" Khosro Sinaia otrzymał specjalne wyróżnienie w Karlowych Warach. W Montrealu "Daughters Of The Sun" Maryam Shahriar otrzymało nagrodę dla najlepszego debiutu, natomiast "Smell Of Camphore, Scent of Jasmine" Bahmana Farmanary nagrodę specjalną jury. "The Day I Became Woman" Marzich Meshkini był pokazany na festiwalu w Toronto. Najwyższym osiągnięciem kina irańskiego były nagrody Złotego Lwa i FIPRESCI na Międzynarodowym Festiwalu w Wenecji dla "The Circle" Jafara Pahaniego. W tym roku na Festiwalu Filmowym w Cannes filmy irańskie także zdobyły sobie uznanie krytyki i publiczności. Były to "Kandahar" ("Safar e Gandehar") Mohsena Makhmalbafa oraz "W świetle księżyca" ("Zir-é nour-é mah") Rezy Mir Karimiego. Filmy irańskich twórców są częstymi gośćmi polskich festiwali - kilka z nich było prezentowanych na 15. Warszawskim Festiwalu Filmowym, kilkanaście zostanie pokazanych na tegorocznym festiwalu w Sanoku.

Filmy te wyrosły z kultury narodu, który wydał wyrok śmierci na pisarza Salmana Rushdiego. Z kraju, który - zanim Saddam Hussein zaatakował Kuwejt - USA nienawidziło najbardziej. Z miejsca, w którym na ulicach stale obecne są patrole "policji moralnej", które kontrolują, czy obywatele są posłuszni zasadom wiary. Rozkwit irańskiej kinematografii był procesem stopniowym. Zaczął kiełkować przed rewolucją z 1979 r., kiedy szach był jeszcze u władzy. Iran kochał wtedy kino - głównie amerykańskie, ale pokazywano tam też nieliczne filmy europejskie i irańskie. Po rewolucji sprawujący teokratyczne rządy Ajatollach Ruhollah Chomeini nakazał zamknąć wszystkie kina. 400 z nich spalono na znak protestu przeciwko kulturze amerykańskiej. Represje wobec twórców nie zaczęły się jednak razem z państwem wyznaniowym. Irańscy reżyserzy, tacy jak Mohsen Makhmalbaf, najlepiej znany na Zachodzie z filmu "Gabbeh", twórca pokazanego na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes filmu "Kandahar", siedział w więzieniu i za szacha, i za Chomeiniego. Filmy Bahmana Farmanary były zakazane przez oba reżimy; reżyser udał się na emigrację w 1980 r. Później, w czasie wojny z Irakiem, rząd nagle się ocknął, bo doszedł do wniosku, że filmy stanowią skuteczne narzędzie propagandy. Twórcy filmowi wrócili więc do łask, choć ciągle podlegali obostrzeniom cenzury wyznaniowej.

"Mamy tendencję, aby widzieć reżimy autorytarne jako monolityczne, a one takie nie są" - mówi Piers Handling, dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto. Handling w 1992 r. przygotował przegląd filmów irańskich, który okazał się przełomowy dla pozycji tamtejszej kinematografii w świecie. "Nie ma sposobu, żeby te filmy wydostały się z Iranu bez pomocy wysoko postawionych urzędników, którzy chronią pewnych artystów. Zawsze są jacyś oświeceni ludzie wewnątrz systemu" - mówi. Jednym z takich oświeconych był Ali Shoganoori, kiedyś szef Farebi Cinema Foundation, państwowej instytucji kinematograficznej w Iranie. Według Hengemeh Panahi, która urodziła się w Iranie, ale mieszka w Paryżu, gdzie założyła firmę dystrybucyjną Celluloid Dreams, to Shoganoori stworzył pierwszy przyczółek kina irańskiego poza granicami Iranu. To było wtedy, kiedy Shoganoori i jego pracownicy z Farebi pojawili się w 1990 r. na targach dystrybutorów w Mediolanie - MIFED. Ich stanowisko było udekorowane plakatami filmowymi przedstawiającymi zakwefione kobiety. "Ludzie śmieli się z tych plakatów, pytali 'Kto kupi taki film?'. Ale oni byli bardzo odważni w promowaniu swojego kina" - wspomina Panahi. Wkrótce filmy Abbasa Kiarostamiego "Gdzie jest dom mego przyjaciela?" czy Ibrahima Forouzesha "The Jar" zaczęły przyciągać uwagę festiwali. "The Jar" zdobył nagrodę Złotego Leoparda na festiwalu w Locarno w 1994 r. W 1995 r. pojawił się "The White Balloon" Jafara Panahi, który otrzymał Złotą Palmę w Cannes. Rok później Panahi otrzymał główną nagrodę w Locarno - za film "The Mirror", a w 1997 r. Kiarostami zdobył Złotą Palmę w Cannes filmem "Smak wiśni". Handling uważa, że do jury festiwalowych najbardziej przemawia strona wizualna filmów irańskich: "Kiedy istnieje cenzura, nie można wyrazić pewnych idei słowami, dlatego reżyserzy eksploatują wizualne możliwości filmu. Przyzwyczailiśmy się do filmów, w których to, co ważne, nigdy nie zostało zawarte w scenariuszu, do filmów, w których muzyka mówi nam, jak powinniśmy reagować." Nie można jednak zapomnieć o neorealistycznych źródłach tego kina, z których wyrasta jego zdolność do pokazania życia ludzkiego bez upiększeń, w sposób surowy i prosty, ale przez to uniwersalny. Kino irańskie to jednocześnie poezja i prawda.

Represje mogą służyć sztuce, ale czy służą biznesowi? Profesjonaliści, znawcy filmu, którzy wchodzą w skład festiwalowych jury, docenią 90-minutowy film o małej dziewczynce, której obsesją jest biały balon, ale czy znajdą się widzowie, którzy zapłacą za ten sam przywilej? Okazuje się, że tak, o czym świadczą przychody z kin wyświetlających irańskie filmy. Przychody te stale rosną. Irański film może przynieść całkowity dochód w wys. kilku mln dolarów. I jeśli 10 mln wydaje się ceną niezbyt wysoką, to warto wtedy pomyśleć o budżecie tych filmów, które według zachodnich kryteriów są minimalne. Panahi z Celluloid Dreams mówi: "Koszty produkcji filmów w Iranie są bardzo niskie i kiedy jakiś film znajdzie się na rynku międzynarodowym i zarobi pieniądze, to tym samym umożliwia produkcję kolejnych filmów." Zrozumiałym jest więc, że Bahman Farmanara nie bogaci się dzięki swojej pracy. Podczas kręcenia filmu "Smell of Camphor, Scent of Jasmine" nie otrzymał żadnego wynagrodzenia jako reżyser i scenarzysta. "Chciałem po prostu zrobić film" - wspomina. Farmanara, absolwent wydziału filmowego na Uniwersytecie Kalifornii Południowej, przez 20 lat nie mógł w Iranie zrobić filmu. Opuścił Iran w 1980 r. jako uznany i nagradzany reżyser i producent filmowy, którego dzieła znalazły się na indeksie. Pracował w Kanadzie, gdzie stworzył firmę dystrybucyjną. Wrócił do kraju w 1990 r. 10 jego scenariuszy zostało odrzuconych przez państwowego cenzora, ale 11. - ku zadziwieniu Farmanary - uzyskał akceptację. Reżyser wciąż się temu dziwi. Opowiada: "Skrót scenariusza pisałem jako żart, byłem na 100% pewny, że nie zostanie on zaaprobowany. Pisałem go w głębokiej depresji. Nawet ten krótki opis był bardzo krytyczny wobec irańskiej rzeczywistości." Film dotyka problemu analfabetyzmu, bezrobocia, cenzury i korupcji. Został zaakceptowany między innymi z tego względu, że ma nielinearną strukturę, która krytyczną wymowę czyni nie tak jawną. Ale główną przyczyną akceptacji, są według Farmanary, zmiany systemu: "W tym kraju nie zmieniają się rządy, zmieniają się rządzący. Szefem działu filmowego w ministerstwie kultury był reżyser filmowy. Wspomagał go liberalny minister kultury."

Jest to ciekawa kwestia. Jeśli Iran będzie się stawał coraz bardziej liberalny, to jak długo potrwa złota era eksportu filmów? "To nie jest przypadek Związku Sowieckiego" - mówi jeden z szefów irańskiej kinematografii. "Klasa średnia wiele podróżuje i ogląda telewizję. Trudno przewidzieć, czy represje państwowe się utrzymają. Farmanara ma bardziej przyziemne zmartwienia. Robi "The Dark Side Of The Moon". Budżet tego filmu wynosi 200 tys. dol., znacznie więcej niż budżet poprzedniego filmu. Reżyser widział oba światy i z obydwoma czuje się związany. Jego dwaj synowie mieszkają w USA, ale Farmanara jest zadowolony, że może zostać w Iranie. "Myślę, że Iran jest na tyle ciekawym państwem, żeby tu zostać. 65% populacji ma poniżej 25 lat. To zmusza ludzi mojego pokolenia do bycia aktywnym".

(opr. na podstawie www.screendaily.com)

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Czas pijanych koni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy