Reklama

"Coś": DRUGA STRONA INŻYNIERII. POCZĄTEK PRODUKCJI

Historia "Coś" zaczyna się 1938 oku, gdy pisarz scien-fiction, John W. Campbell Junior, wydaje opowiadanie grozy klasy B, pod tytułem "Who Goes There?". Ta przerażająca historia opowiada o załodze stacji badawczej na Antarktydzie, która odnajduje statek kosmiczny obcych. Zainspirowani opowiadaniem Campbella, Howard Hawks i Christian Nyby, nakręcili w 1951 roku film "Istota z innego świata". W swoim thrillerze rozbudowują wątek paranoi ogarniającej mieszkańców stacji badawczej i wzbogacają go o odniesienia do okresu zimnej wojny.

Trzydzieści lat później, kolejny filmowiec, John Carpenter, sięgnął do książki Campbella w poszukiwaniu inspiracji do scenariusza swojego filmu - "Coś" z 1982 roku, który również wyreżyserował. Współscenarzystą filmu był Bill Lancaster, a producentami David Foster i Lawrence Turman. Dziś ich film należy do klasyki gatunku i od lat inspiruje kolejne pokolenia fanów i twórców.

Reklama

W 2004 roku, gdy producenci, Marc Abraham i Eric Newman, wprowadzili do dystrybucji filmy "Świt żywych trupów", który stał się blockbusterem wytwórni Universal, kierownictwo studia zwróciło się do nich z propozycją współpracy przy kolejnym projekcie. Newman tak wspomina pierwsze rozmowy z Universalem: "Powiedzieli nam: Nikt nie zna się lepiej na potworach i horrorach niż my - mamy najbogatsze doświadczenie w tej dziedzinie. Oto pełne portfolio naszych filmów grozy - co myślicie o thrillerze "Coś"? Naszą pierwszą reakcją był sprzeciw - nie chcieliśmy robić lepszej, poprawionej wersji tego filmu. "Coś" to nie jest film, który można przerobić, albo nakręcić od nowa".

Po długim namyśle, Abraham i Newman, zaczęli rozważać występujące w filmie tematy: zaufania i, ogarniającą bohaterów w miarę rozwoju akcji, paranoję. Abraham wyjaśnia: "Ta historia, w każdej postaci - czy to filmu Carpentera, czy noweli Campbella, opowiada tak naprawdę o paranoi. Uważam, że ten temat jest niezwykle istotny - kwestie zaufania lub nieufności ludzi, którzy znaleźli się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, jest nadrzędnym wątkiem filmu." Newman dodaje: "Zdecydowaliśmy, że to będzie punktem wyjścia do naszego filmu - komu można zaufać, a komu nie. W dzisiejszych czasach, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, ważne jest to, kto jest twoim przyjacielem, a kto jest wrogiem i bardzo często okazuje się, że wrogiem jest ktoś, kogo najmniej o to podejrzewasz. Czarny charakter nie nosi już kostiumu, dzięki któremu możesz go bez trudu zidentyfikować".

Gdy zapadła decyzja o produkcji, twórcy musieli znaleźć sposób, jak poprowadzić ten projekt, by był wiarygodny jako prequel filmu Carpentera. Newman wyjaśnia: "Musieliśmy zbudować naszą historię w realiach świata, który znamy z filmu Carpentera - respektując jego pomysł i konstruując nasz tak, aby był spójny. Zawsze interesowały mnie losy Norwegów, które w pokrętny sposób są zaznaczone w oryginalnym filmie." Abrahams był przekonany, że Newman jest najbardziej kompetentną osobą do określenia kierunku ich produkcji, ze względu na swoją niemal encyklopedyczną wiedzę na temat "Coś" Carpentera: "Eric jest prawdziwym pasjonatem filmów tego gatunku i ma ogromny szacunek do dzieła Carpentera. Ma fotograficzną pamięć i potrafi opisać każdy pojedynczy kadr z tego filmu. Kiedy zdecydowaliśmy, że nie chcemy robić remake'u filmu Carpentera, Eric wpadł na pomysł, aby nakręcić film, o tym, co się działo zanim pojawił się pies, który otwiera historię u Carpentera."

Do ekipy dołączył producent wykonawczy, David Foster, który pracowała przy realizacji pierwszego filmu. "Nasz film jest odrębnym, samodzielnym obrazem" - zaznacza Foster. "To nie jest "Coś" Carpentera, które uwielbiam i uważam za jeden z najlepszych filmów w dziejach kina. Myślę, że fani poprzedniego filmu będą bardzo zadowoleni na wieść o tym, że robimy dla nich prequel, a nie kolejną wersję filmu, który żadnych poprawek nie wymaga." Napisanie scenariusza powierzono Ericowi Heissererowi: "Wiedziałem, że stoję przed wielkim wyzwaniem. Przyjąłem założenie, że jeśli napiszę ten scenariusz tak, że zdołam usatysfakcjonować fana filmu Carpentera, którym jestem ja sam, to jest szansa, że zadowolę również innych jego fanów".

Na spotkanie z producentami przyszedł pełen pomysłów. Chciał, żeby jego opowieść był rozbudowaną wersją wizji Carpentera, chciał uchwycić i zachować klimat wcześniejszego film. Heisserer wspomina: "Skoncentrowałem się na budowie historii i postaci, które w niej występują. Starałem się zachować ciągłość, ale też szukałem elementów, które mogą zaskoczyć przyszłego widza. Chciałem historii interesującej, trzymającej w napięciu, mimo, że od lat wszyscy znają jej zakończenie." Producenci już po pierwszym spotkaniu wiedzieli, że to jest człowiek, którego szukają. Podobnie było z reżyserem, Matthijsem van Heijningenem: "Zaczęliśmy rozmawiać o filmie i nie mogliśmy skończyć tej rozmowy" - Eric Newman wspomina pierwsze spotkanie z van Heijningenem. - "To było jak pierwsza randka, po której masz pewność, że jedynym możliwym zakończeniem jest ślub." I w ten sposób weteran branży reklamowej dołączył do zespołu, by zrealizować swój pierwszy film fabularny.

Abraham przyznaje, że przekonał go talent van Heijningena do tworzenia zgrabnych i fascynujących opowieści: "Ten facet jest prawdziwym bajarzem" - Abraham chwali van Heijningena. - "Pozostało tylko zamienić to, co nam z taką pasją przedstawił w obraz filmowy. Tę wielką pasję i umiejętność wydobywania autentyczności z postaci widać już w jego filmach reklamowych. Doskonale wiedział, co chce osiągnąć, potrafił to sobie wyobrazić. I miał dużo szacunku do oryginalnego filmu Carpentera. Myślę, że był to jego najlepszy czas na fabularny debiut." Van Heijningen precyzuje: "Wskoczyłem w ten projekt i dałem mu się ponieść. Czasami łapałem dystans i myślałem sobie: "o mój boże, co ja robię?!" Tak, bez wątpienia czułem presję. Chciałem też, poprzez mój film, oddać wielki hołd dziełu Carpentera."

Dla Heisserera, van Heijningena i producentów rozpoczął się okres intensywnych prac preprodukcyjnych. Newman wspomina: "Przyjrzeliśmy się dokładnie scenie ze zrujnowanym obozowiskiem Norwegów w filmie Carpentera. Zastanawialiśmy się, jak idąc wstecz, mamy doprowadzić historię do tego momentu. Do sceny ze spalonymi szczątkami pół-człowieka - pół-potwora, siekierą wbitą w ścianę i pogorzeliskiem pozostałym po ogrodzonym obozie...".

Heisserer porównuje ten proces do autopsji: "Mamy w filmie Carpentera miejsce zbrodni i szczątki, które sugerują nam, co mogło się wydarzyć w obozie Norwegów. To coś w rodzaju dowodów sądowych. Naszym zadaniem jest odkryć na ich podstawie, co się wydarzyło i upewnić się, że wszystkie elementy tej historii się zgadzają i, że zostały włączone do naszego filmu." Ta skrupulatna dbałość o szczegóły okazała się być bardzo dobra dla filmu. "Przykładaliśmy tak dużą wagę do dokładności i kontroli nad każdym elementem, że poziom gry stał się bardzo wysoki. To było ekstremalnie wyczerpujące, ale za to efektywne." Aby zapracować na odpowiedni efekt, twórcy spędzili sporo czasu na analizie filmu Carpentera, klatka po klatce, by znaleźć te momenty i artefakty, które mogły być kluczowe dla konstrukcji ich historii. "Jesteśmy wielkimi fanami filmu Carpentera, więc cieszyliśmy się z tego, że wchodzimy do świata, w którym wszyscy czujemy się doskonale" - opowiada Newman. "Mogliśmy rozmawiać na ten temat w nieskończoność - i tak właśnie robiliśmy. Niemożliwym było zrobienie tego filmu bez odniesień do poprzedniego. To było oczywiste od początku".

Przywiązanie zespołu do każdego szczegółu było tak wielkie, że sięgnęli nawet po płytę Ennio Morricone - soundtrack z filmu Carpentera (znany też pod tytułem "Humanity Part II"), aby ich kompozytor, Marco Beltrami, miał się do czego odnieść. Zdaniem Abrahama: "jest coś niezwykłego w oryginalnej muzyce z filmu Carpentera. Niemalże ocieka napięciem i paranoją. Wiedzieliśmy, że musimy się trzymać tego kierunku".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Coś
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy