"Chaos": IMPROWIZACJA
Dopiero kiedy spotkaliśmy się z pieniędzmi, z wydawaniem pieniędzy, robieniem filmu naprawdę, okazało się, że trzeba mieć scenariusz, do którego się można odnieść. Takie wyobrażenia, że „tu byśmy sobie zaimprowizowali tę scenę”, albo jakieś takie pomysły, padają natychmiast, jak się patrzy na zegarek. Okazuje się, że wszystkich trzeba poinstruować i lepiej żeby każdy coś zagrał, niż czekać aż im się coś przydarzy czy uda. Ale to jest myślenie ze szkoły filmowej: „w razie czego będziemy improwizować, wiadomo…będzie super, naturalnie”…Tak się nie da, ale to się okazuje dopiero „w praniu”. Ja też miałem takie podejście, że ileś scen w tym filmie da się na pewno zaimprowizować, będzie ekstra, „Lars von trier”… Ale potem mówisz, że chcesz kręcić scenę w hali, trzy dni, czy cztery, ośmiu aktorów, kamera, to ściany moglibyśmy sobie poodsuwać, inne punkty widzenia robić itd…
I to się mówi rok przed kręceniem sceny, potem nikt nie daje rady załatwić tej hali, i kończymy na czwartym piętrze w bloku! To dla ekipy jest tragedia. Mieszkanie zamieniliśmy w ruinę, chociaż miało iść i tak do remontu. Potrawy wszystkie wigilijne gniły, między planem, a nami taki korytarzyk, cała ekipa w drugim pokoju… Ja nie mam dostępu, tylko się z kamerą zmieścili. Żeby coś powiedzieć aktorowi trzeba przejść 30 metrów między skrzynkami, dojść do niego i tam :”…co ja chciałem Ci powiedzieć”? Siedzieliśmy do 4 rano, wciskaliśmy się do jakiejś łazienki, gdzie oni mieli się całować, już wszyscy chcieli iść spać. Dźwiękowiec mówi: „ ja już nie mogę, ja już nie chcę”. Kierownik do mnie: Żurek!...A ja mówię: „Co, jutro chcesz do łazienki? Znajdziesz mi inną? Już jesteśmy w łazience…to kręcimy”!.