"Centrum świata": WYWIAD Z WAYNEM WANGIEM
Scott Macaulay: Czy pomysł, by nakręcić Centrum świata przyszedł ci do głowy nagle czy może od dawna myślałeś o zrealizowaniu tego filmu?
Wayne Wang: Na pomysł zrobienia filmu wpadłem na początku 2000 roku. Mieszkam w San Francisco, a stamtąd jest niedaleko do Krzemowej Doliny. Wielu z moich przyjaciół ma bezpośredni lub pośredni kontakt z przemysłem komputerowym. Opowiadali mi historie o kobietach przywożonych na przyjęcia do Krzemowej Doliny i o facetach jeżdżących stamtąd do San Francisco na kursy dobrych manier. Są im potrzebne, bo nie mają nawet pojęcia, jak zamawiać jedzenie w ekskluzywnych restauracjach. Ci faceci z dnia na dzień stali się milionerami i ich styl życia całkowicie się zmienił. Nie wiedzą, na co wydawać pieniądze i jak się odnaleźć w zupełne nowych dla siebie warunkach. Dowiedziałem się także, że wielu z nich lubi odwiedzać nocne kluby ze striptizem. Zacząłem się zagłębiać w ten świat i pomyślałem, że to bardzo ciekawy temat na film. Poszedłem z moim pomysłem do Paula Austera i zapytałem, czy pomoże mi coś napisać. W rezultacie w marcu zaczęliśmy przygotowania, a w kwietniu już kręciliśmy.
Film powstawał więc w oparciu o klasyczny scenariusz?
Tak. Paul napisał go razem ze swoją żoną, powieściopisarką Siri Hustvedt. Kręciliśmy film sekwencjami. Razem z aktorami analizowaliśmy każdą scenę i zastanawialiśmy się, czy jest ona naprawdę konieczna albo czy danego dialogu nie da się zastąpić innym. Ten film był czymś pomiędzy precyzyjnie przemyślanym Dymem i całkowicie improwizowanym Brooklyn Boogie.
Czy aktorzy sami tworzyli grane przez siebie postacie, czy raczej odtwarzali to co było w scenariuszu?
Analizowali scenariusz i to pozwalało im dodawać dużo od siebie. Peter, który gra w filmie głównego bohatera często wykorzystywał mnie jako aktora.
Wielu aktorów wykorzystuje reżyserów w taki sposób.
Powiedział mi: "Bohater, którego gram niezwykle cię fascynuje. Chciałbym zrozumieć dlaczego". Taka współpraca z aktorem jest bardzo inspirująca.
Sądzisz, że udało mu się dotrzeć do źródeł twojej fascynacji tą postacią?
Do pewnego stopnia na pewno.
Jaka jest różnica między realizacją improwizowanego filmu techniką cyfrową a produkcją na tradycyjnej taśmie 35 milimetrowej?
Technika wideo pozwala aktorom na więcej swobody. Bardzo trudno zapomnieć, że jest się na planie, gdy ma się przed sobą wielką kamerę i pięć osób, które bez przerwy cię obserwują. Kręcenie małymi kamerami ułatwia poruszanie się na planie. Technika cyfrowa daje także większą wolność emocjonalną. Film robiony w ten sposób jest o wiele tańszy i w związku z tym można sobie pozwolić na luksus popełniania błędów.
Według niektórych reżyserów, filmy kręcone techniką wideo i z ręki są bardziej wiarygodne. Zdjęcia w twoim filmie idą jeszcze dalej - są jakby hiperrealne, mają przedziwny, fotograficzny charakter.
To prawda. Mają też w sobie coś z podglądania. Wielu widzów mówiło mi, że podczas projekcji czuli się nieswojo i to wcale nie dlatego, że w filmie jest dużo seksu, tylko dlatego, że przekracza on granice bardzo osobistej sfery uczuć i emocji.
Czy starałeś się opracować koncepcję wizualną filmu w taki sposób, by współgrała ona z techniką wideo?
Oczywiście. Nie było to jednak łatwe. Niektóre rzeczy udaje się bardzo dobrze zrobić na wideo, a inne nie. Nie starałem się, by film wyglądał tak, jakby był kręcony tradycyjną techniką. Pragnąłem wykorzystać całą siłę i wszystkie możliwości techniki cyfrowej - kręcenie z ręki, efekty prześwietlenia i niedoświetlenia scen, ostrzejszy w porównaniu z tradycyjnym filmem kontrast. Jeszcze bardziej podoba mi się faktura obrazu cyfrowego. Jest bardzo sterylna i w pewien sposób sztuczna. Ziarno taśmy filmowej daje o wiele bardziej naturalny efekt. Starałem się wykorzystać wszystko to, co zazwyczaj uznaje się za wady techniki wideo (…).
Czy jesteś zadowolony z końcowego efektu?
Tak. Centrum świata nie przypomina wizualnie tradycyjnego filmu. To coś nowego i świeżego. Właśnie na takim efekcie mi zależało. Kiedy zaczynaliśmy zdjęcia, chciałem, by był on bardziej zbliżony do filmów kręconych tradycyjną techniką. Początkowe sekwencje kręciliśmy na cyfrowych betach zamocowanych na specjalnych ramionach. Staraliśmy się uzyskać jak najostrzejsze oświetlenie, by uzyskany efekt jak najbardziej przypominał tradycyjny film. W miarę rozwoju akcji, kiedy stosunki miedzy bohaterami pogarszały się, przerzuciliśmy się na mini kamery cyfrowe Sony DSR-100. Zaczęliśmy celowo prześwietlać lub niedoświetlać materiał i obraz stał się bardzo kontrastowy. Pod koniec kolory są wyblakłe, ujęcie jest bardzo zimne i surowe. Największym problemem były szerokie ujęcia. Gdy kręci się techniką wideo wychodzą fatalnie. Bardzo kłopotliwe były również ujęcia, w których zarówno kamera jak i aktorzy są w ruchu.
"Centrum świata" należy do kategorii filmów, w której możemy odnaleźć tak różne tytuły jak "Zostawić Las Vegas", "Ostatnie tango w Paryżu" czy "Pretty Woman". Wszystkie te filmy opowiadają o spotkaniach dwojga ludzi i ich skomplikowanych związkach. Czy robiąc "Centrum świata" miałeś w pamięci te filmy?
Tak, wiele o nich myślałem. Ostatnie tango w Paryżu to film, który znaczy bardzo wiele dla prawie wszystkich reżyserów. Nie potrafię wytłumaczyć, na czym polega fenomen Pretty Woman. Ten film opowiada przecież zupełnie niewiarygodną historią, a mimo to odniósł wielki kasowy sukces. Zostawić Las Vegas to mocny film, ale jak dla mnie jest on zbyt pretensjonalny i samoświadomy. Chciałem zrobić bardzo realistyczny film, w którym nawet seks jest pokazany w realistyczny sposób. Seks w Ostatnim Tangu w Paryżu jest nieco przedramatyzowany. W moim filmie jest inaczej. Weźmy na przykład scenę gdy Peter opowiada Molly o swojej fantazji seksualnej.
Jaka to fantazja (...)?
Nazywa się "Ogień i lód". To bardzo stara, interesująca chińska praktyka seksualna stosowana w salonach masażu.
Co powiesz o postaci granej przez Carlę Gugino?
Jest typową prostytutką. Dzięki niej w środku filmu następuje zwrot akcji. Proponuje głównym bohaterom seks we troje. Zarzuca Molly, że uprawia seks wyłącznie dla pieniędzy. Mówi też różne inne rzeczy, które wywołują zamęt w głowie głównej bohaterki. Inspiracją dla tej postaci była Alissa Klass, aktorka filmów porno, która zresztą pojawia się na chwilę na ekranie (...).
"Filmmaker" 2001/ wiosna