"Boskie jak diabli": TWÓRCA O SWYM DZIELE
Agustín Díaz Yanes opowiada o swoim filmie
Minęło 6 lat od nakręcenia Nadie hablará con nosotras cuando hayamos muerto.
- W między czasie napisałem kolejny scenariusz do „Południowy Madryt”. Zajęło mi to prawie 2 lata. Przez następny rok pracowaliśmy nad nim, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło, ponieważ projekt okazał się za drogi i zdecydowałem się zamknąć tamten rozdział; no, ale zajęło mi to 3 lata. Wtedy też zacząłem pisać scenariusz do Boskie jak diabli.
Niebo, piekło, anioł dobry, anioł zbuntowany... Skąd zrodził się taki pomysł?
- Prawdę powiedziawszy nie pamiętam. Chciałem zrobić film o dwóch aniołach, które schodzą na ziemię i wtedy (nie pamiętam, kiedy zrodził się ten pomysł, ale zapisałem go na kartce – zawsze tak robię) zabrałem się do realizacji pomysłu. Na pewno nie przyczyniło się do tego żadne ważne wydarzenie w moim życiu; po prostu pewnego dnia zrodził się taki pomysł. Bardzo bym chciał mieć jakieś fantastyczne wytłumaczenie, ale pomysł wyłowiłem z jakichś notatek. I pewnie gdybym teraz je znalazł, to by się okazało, że nie mają nic wspólnego z końcowym rezultatem.
Do jakiego gatunku zaliczy Pan ten film?
- Jest to komediodramat. Moim zamiarem, oczywiście będąc świadomym ogromnych różnic, było zbliżyć się, choć troszkę do filmów, które robili Amerykanie w latach 40. i 50., np.: Billy Wilder. Mam na myśli te komedie, które należą do gatunku komedii, ale posiadają część dramatyczną z pewną ukrytą głębią.
A ta wyśmienita obsada?
- Im lepsza obsada, tym mniej pracy dla reżysera.
Czy to prawda, że scenariusz napisany jest specjalnie dla Victorii i Penélope?
- Tak, zdecydowanie. Zanim go napisałem, opowiedziałem im o moim pomyśle i obie przytaknęły. W trakcie pisania nie byłem jeszcze pewien na 100% czy zagrają w filmie, ale tego nigdy się nie wie. Wiedziałem natomiast, że były zainteresowane udziałem w tego rodzaju projekcie.
Co Pan sądzi o Victorii Abril?
- Cóż mogę o niej powiedzieć? Jest źródłem pomysłów, które muszę zaadoptować tak, by trafiły w naszą wspólną wrażliwość. Zawsze, gdy mam jakąś rolę kobiecą w jej wieku, to myślę o niej. Po pierwsze, dlatego, że nie ma, według mnie, lepszej aktorki. Inna rzecz, że stała się sławną Amerykanką, ale biorąc pod uwagę walory artystyczne, sądzę, że na świecie nie ma lepszej od niej i nie będę szukał innej.
A Penélope?
- Jest świetną aktorką, naprawdę wyśmienitą. Dobrze współpracuje z całą ekipą. Nie sprawia absolutnie żadnych problemów i jest posłuszna reżyserowi. Pracuje się z nią genialnie.
Jak Penélope znalazła się w tak zaskakującej roli?
- Tak, rzeczywiście. Nikogo nie zadziwiłaby odwrotność ról. Victoria, bowiem, zawsze gra role bardziej dramatyczne, a Penélope występuje jako bohaterka pozytywna. Tym razem jednak Penélope najbardziej spodobało się to, że zagra coś, czego nigdy wcześniej nie grała. To był dobry pretekst do tego, żeby zagrała w moim filmie. Myślę, że dobrze zrobiłem obsadzając Penélope w tej roli.
Woli Pan pisać czy reżyserować?
- Z kamerą nie czuję się jeszcze całkowicie swobodnie. Dwa filmy to niewielki dorobek. Przypuszczam, że gdy zrobię jeszcze dwa, to mi przejdzie, a na razie czuję się jakbym nie panował do końca nad tym, co robię. Tak czy owak muszę i pisać, i reżyserować, i będę kroczył tą drogą. Tak zupełnie swobodnie czuję się pisząc. Lepiej czy gorzej, ale wtedy wiem, że panuję nad sytuacją.
A wizja Hollywood?
- Na razie jestem nadal w Madrycie. Jeśli pójdzie nam dobrze to super, jeśli nie, nic się nie zmieni. Jeszcze dużo przed nami, bo najpierw muszą nas wybrać tutaj, a dopiero potem w Hollywood, a nie jest to łatwe. Poczekamy i zobaczymy jak będzie się rozwijać sytuacja.
Dużo się mówi o nominacjach do Oscara.
- Wydaje mi się, że publiczność zbytnio się tym nie interesuje. Szczerze powiedziawszy uważam, że jest to raczej sprawa dziennikarzy. Ja nie przywiązuję do tego wagi, natomiast wydaje mi się logiczne, że prasa nagłaśnia ten temat. Ludzie, których ja znam, ludzie z ulicy, z mojej dzielnicy, którzy mnie znają, nie rozumieją tego. Wydaje im się, że już zaczęły się Oscary i że już jedziemy do Hollywood. Muszę ciągle im tłumaczyć, że jest trzech kandydatów, że z tej trójki muszą wybrać jednego, i tego, co wybiorą, muszą też wybrać w Hollywood.
Co będzie, jeśli ten film nie spodoba się tak, jak poprzedni?
- Nie ukrywam, że odczuwam w związku z tą kwestią pewną presję. Najlepiej byłoby stwierdzić, że się tym wcale nie przejmuję. Jakby na to nie patrzeć, pierwszy film miał duży rozgłos i chciałbym, żeby kolejny też odniósł sukces. Wiem, że nie będzie to już to samo, bo ten film bardzo się różni od poprzedniego. Powiem tak, problem mnie nie przytłacza, ale rozmyślam o nim.
Co sądzi Pan o hiszpańskim kinie?
- Uważam, że jest w świetnej formie. Zwróć uwagę na „Innych”, który zmiótł filmy amerykańskie. „Lucía y el sexo” Medema zgarnia mnóstwo pieniędzy; “Juana la loca” Arandy również... Myślę, że w przeciągu ostatnich 3 lat udało się utrafić w gust publiczności hiszpańskiej, może nie na skalę masową, ale powolutku... W tym roku brakuje jeszcze Almodóvara, Trueby, Gómeza Pereiry... Tak, myślę, że kino hiszpańskie znalazło się w bardzo dobrym okresie.
Jakie ma Pan teraz plany?
- Na razie żadnych. Chcę pokazać film i zająć się jego promocją, a potem siądę do pisania. Najbardziej pragnę wakacji. Kilka miesięcy, nawet gdybym miał je spędzić w moim domu.