"Beowulf": UTRWALANIE ZNAKOMITEJ GRY AKTORSKIEJ
Technologia performance capture praktycznie usunęła wygląd, wiek, kolor skóry i płeć z castingowych wymagań. Obsadzenie przez Zemeckisa Raya Winstone'a w roli głównej to typowy przykład swobody w dobieraniu aktorów, na jaką pozwala performance capture. Początkowo Zemeckis nie widział w tej roli Winstone'a, lecz kiedy usłyszał charakterystyczny głos aktora, był już pewny, że znalazł swojego Beowulfa. "Moja żona oglądała Raya w telewizji, w adaptacji "Henryka VIII". Usłyszałem ten głos i powiedziałem: "Mój Boże, to głos Beowulfa!" Zacząłem oglądać i zauważyłem, że gra z wielką mocą i potrafi dotrzeć do zwierzęcej części swojego człowieczeństwa. To ważna cecha Beowulfa - on w dużej mierze posługuje się instynktem. Interesuje go tylko to, co może zabić, zjeść i kogo wykiwać. Ray to niezwykły aktor o dużej sile przekazu, który potrafi ukazać ten pradawny punkt widzenia" - mówi Zemeckis.
Winstone nie mógł wyjść ze zdziwienia, gdy Zemeckis zaproponował mu tę rolę. "Byłem na planie filmu Martina Scorsese Infiltracja w Nowym Jorku, kiedy otrzymałem telefon z propozycją udziału w przesłuchaniu do filmu Beowulf. Przyleciałem do Los Angeles, żeby spotkać się z Bobem, i myślałem wtedy, że to daleka podróż jak na rozmowę w sprawie pracy, ale zrobiłem to, ponieważ uważam Boba za geniusza. Zapytał mnie, co myślę o scenariuszu, a ja odpowiedziałem, że moim zdaniem jest to opowieść o człowieku, którego niszczy żądza złota, ambicji, władzy i sławy. W dużej mierze jest on większym potworem niż którykolwiek z demonów, których spotyka na swojej drodze. W trakcie rozmowy zrozumiałem, że to nie jest standardowe przesłuchanie i że Bob naprawdę chce, żebym to ja zagrał w tym filmie, co było dla mnie sporym zaskoczeniem" - wspomina Winstone.
Winstone'owi przypadły do gustu elementy przygodowe w scenariuszu, podobnie jak okazja zapoznania się z nieznanym mu dotąd środkiem wyrazu. Winstone przyznaje bez ogródek: "Nie wiedziałem nic o tym poemacie. Moje dzieci go znają. Jednak (scenariusz) to fantastyczna opowieść, a ja nie od dziś chciałem zagrać wikinga. Cudowną rzeczą w technologii (performance capture) było to, że choć nie mam nawet 180 cm wzrostu i jestem nieco zaokrąglony, mogłem zagrać ponaddwumetrowego, złotowłosego wikinga. Cały proces początkowo wydawał mi się skomplikowany i nieco niewygodny, ale należę do ludzi, którzy podchodzą z zaciekawieniem do nieznanych im rzeczy, więc bardzo chciałem spróbować swoich sił" - mówi Winstone.
Równie istotną atrakcją była dla Winstone'a gwiazdorska obsada, jaką skompletował Zemeckis. "Nad tym filmem pracują wspaniali ludzie - a lista ich nazwisk ciągnie się w nieskończoność. Anthony'ego Hopkinsa zaliczyłem do grona moich ulubionych aktorów już w dzieciństwie i ogromną przyjemnością było dla mnie obserwować go podczas pracy. Z Robin Wright Penn pracowałem kiedyś w Londynie. To dobra aktorka, podobnie jak Angelina Jolie, którą znam od pięciu lat i uważam za fantastyczną osobę. Poza tym jest tu Brendan Gleeson, mój stary znajomy, z którym pracowałem na planie Wzgórza nadziei, a także Crispin Glover i John Malkovich - niezwykle inteligentni i kreatywni. To wspaniali aktorzy. Wiedziałem, że nauczę się czegoś nowego dzięki pracy z nimi" - mówi Winstone.
Zemeckis zauważa, że technologia performance capture nie tylko pozwoliła Winstone'owi spełnić swoje pragnienie zagrania wikinga, ale dała też wszystkim członkom obsady możliwość odgrywania swoich ról bez ograniczeń narzucanych przez konwencjonalną sztukę filmową. "W technologii performance capture wspaniałe jest dla mnie to, że dzięki niej aktor może zapewnić reżyserowi te magiczne momenty, które przychodzą niespodziewanie" - wyjaśnia Zemeckis. - "Mamy przed sobą jakby ogromne czyste płótno, na którym aktor może odmalować swojego bohatera w dowolny sposób, ponieważ nie ma ku temu przeszkód, które występują w konwencjonalnym filmie akcji. Aktorzy wyzwalają się spod tyranii zwykłego filmu - nie liczą się już światło, ustawienie kamery, charakteryzacja czy kostiumy. Tu mamy do czynienia ze spektaklem w pełnym tego słowa znaczeniu i wielcy aktorzy, tacy jak ci w obsadzie tego filmu, potrafią się tym rozkoszować. Nie trzeba już przerywać sceny, aby nakręcić ujęcia ogólne - kręciliśmy ujęcia panoramiczne i zbliżenia w tym samym czasie. Tym razem to aktorzy narzucają tempo scenom, czego trzymaliśmy się w miarę możliwości od początku do końca zdjęć. To był jakby teatr, tyle że kręcony w formacie 3D".
Anthony Hopkins, który gra króla Hrothgara, zauważa, że technika performance capture, w połączeniu ze stylem reżyserskim Zemeckisa, wytworzyła otwartą, swobodną atmosferę, co wspomogło proces twórczy. "Interesującą rzeczą w tym sposobie gry aktorskiej - bez planów zdjęciowych, kostiumów, tylko z tymi śmiesznymi kombinezonami i czujnikami na twarzy - jest to, że można nakręcić całą scenę bardzo szybko, ponieważ nie trzeba jej przerywać tak, jak w konwencjonalnym filmie. Poza tym Robert Zemeckis jest dosyć swobodnym i otwartym reżyserem, ale ma swoją wyraźną wizję i dobrze wie, czego chce. Graliśmy w całości scenę, która w scenariuszu zajmowała pięć lub sześć stron i po pięciu, sześciu dublach, kiedy tylko Bob upewnił się, że o to mu chodziło, przechodziliśmy dalej. Mój bohater pojawia się w filmie wcześnie - na trzeciej-czwartej stronie scenariusza - a kończy swój udział na stronie 76, ale ja na planie tego filmu spędziłem tylko jakieś osiem dni, co byłoby niemożliwe w przypadku tradycyjnego filmu. Pierwszego dnia byłem trochę zaniepokojony, ale ten proces daje aktorowi poczucie dużej swobody i obawy znikają" - mówi Hopkins.
Król Hrothgar skrywa sekret z przeszłości, który powraca w postaci potwora Grendela i prześladuje jego samego oraz jego królestwo. Jednak aż do straszliwego momentu, w którym pojawia się Grendel, Hrothgar wiedzie usłane różami życie i korzysta z niego. Jego poddani są rozpustni i skorzy do zabawy, oddają się zmysłowym uciechom, gdy tylko mają ku temu okazję.
"Pomyślałem sobie, że Hrothgar jest człowiekiem podobnym do swoich poddanych i na początku filmu w moim wykonaniu jest typem nadętego pijaka - zabawnie się go grało. Odnalazłem w nim także pewne mroczniejsze elementy i zająłem się nimi - zagrałem tę postać także z nieco odmienną nutą" - wyjaśnia Hopkins.
Hopkins, który został zaangażowany do obsady jako pierwszy, postanowił wykorzystać w filmie swój walijski akcent, ponieważ - jak mówi - "walijski to pradawny język, liczący sobie kilka tysięcy lat". Mówi Zemeckis: "długo debatowano nad tym, w jaki sposób walijski mógł narodzić się z języka staroangielskiego. Niezależnie od tego, jak to było, kiedy Anthony wypowiadał cudowne kwestie napisane przez Rogera i Neila ze swoim walijskim akcentem, brzmiało to znakomicie".
Śpiewna melodia głosu Hopkinsa stała się wzorem dla innych aktorów. "Postanowiliśmy, że wszyscy będziemy mówić z akcentem przypominającym walijski" - mówi Robin Wright Penn, która w filmie wcieliła się w postać żony Hrothgara - pięknej, lecz nieszczęśliwej królowej Wealthow. - "Oczywiście tłem dla opowieści jest Dania, ale poemat powstał w języku staroangielskim, a Tony ma taki znakomity naturalny walijski akcent. Akcent ten wydał się nam dobrym kompromisem pomiędzy tradycyjnym angielskim a staroangielskim, którego nie mogliśmy użyć, ponieważ nikt by go nie zrozumiał. Scenariusz wymagał od nas, żebyśmy starali się zaokrąglać i wybijać głoski "r" w naszych dialogach, a dzięki walijskiemu akcentowi mogliśmy to robić".
Wright Penn współpracowała wcześniej z Zemeckisem przy wyróżnionym Oscarem filmie Forrest Gump. Podobnie jak w tamtym filmie, w Beowulfie jej postać ukazana jest w na przestrzeni kilku dziesięcioleci.
"Robin jest niezwykle subtelną, wspaniałą, realistyczną i wyważoną aktorką. Wniosła do tej roli dojrzałość, chociaż jej bohaterka, Welathow, ma zaledwie 16 lat. To kolejna zaleta technologii performance capture. Robin mogła wykorzystać w tej roli całe swoje doświadczenie, a dzięki zastosowanej technice wyglądała jak nastolatka, natomiast w dalszej części opowieści miała wygląd dorosłej kobiety. Była po prostu fantastyczna. Zrozumiała cierpienie i ból, na jakie wystawił ją Beowulf, i zagrała je z realizmem, który zapiera dech w piersiach.
Beowulf zakochuje się w Wealthow, kiedy przybywa ocalić królestwo jej męża. Jednak podobnie jak król Hrothgar, także i Beowulf ma swoje fatalne w skutkach wady: żądzę władzy i chwały, słabość do innych kobiet, a ponadto wchodzi w układ rodem z Fausta z demoniczną, lecz czarującą kusicielką, co w końcu zatruwa jego związek z Wealthow.
"Wealthow wychodzi za króla Hrothgara w bardzo młodym wieku w ramach zaaranżowanego małżeństwa, lecz mąż ją zdradza" - stwierdza Wright Penn. - "Później Wealthow zakochuje się w Beowulfie, gdy ten przybywa, aby ich ocalić, i niestety sytuacja się powtarza. Można powiedzieć, że zakochuje się w bohaterze i zapomina o tym, na czym polega prawdziwe bohaterstwo. Beowulf jest wprawdzie bohaterem, ale przede wszystkim człowiekiem, i kiedy zdradza Wealthow - tak samo, jak zrobił to kiedyś król - traci miłość i podziw, jakim go obdarzyła".
W scenariuszu założono, że Wealthow przeżyje kilka bardzo bolesnych momentów. Wright Penn przyznaje, że technologia performance capture pomogła jej poradzić sobie z tymi scenami. "Tempo było niesłychanie szybkie i mieliśmy cudowne poczucie, że naprawdę możemy zagrać całą scenę. Nie musieliśmy poświęcać każdej scenie 12 godzin, podchodząc do niej z 4000 różnych stron. Czasami kręciliśmy całą scenę w 15 minut i zdarzało się, że aby zagrać 5-stronicowy fragment scenariusza, robiliśmy tylko dwa duble. Za czymś takim się tęskni, przychodząc na plan zdjęciowy - każdy chciałby pracować w taki sposób. To jak ćwiczenia na automatycznej bieżni. Nikt nie ma ochoty ćwiczyć przez 5 minut, przerywać na kolejne 20, a potem znowu zaczynać i starać się złapać odpowiednie tempo. Pracując sposobem Boba, mogliśmy przyjść na plan, nakręcić sekwencje z pełną koncentracją i skończyć pracę około godziny 17 po południu. To cywilizowany sposób. Zwłaszcza, kiedy kręci się sceny emocjonalne, te przerwy i ciągłe zaczynanie od nowa są utrapieniem" - mówi aktorka.
Crispin Glover, kolejny z wychowanków Zemeckisa, gra udręczonego potwora, Grendela. "Pracowałem z Crispinem przy filmie Powrót do przyszłości i z jakiegoś powodu po prostu to właśnie jego widziałem w roli Grendela" - mówi Zemeckis. - "On uwielbia wcielać się w bohaterów ułomnych fizycznie i mentalnie. Wiedziałem, że będzie w stanie zrozumieć Grendela. Nie grał tylko Grendela-potwora. Stworzył bohatera, który był bezsilny i udręczony, a przy tym miał postać monstrum, bohatera, który był prześladowany i z którego dosłownie zrobiono demona z racji jego wyglądu. Crispin wniósł niezwykłe ciepło i człowieczeństwo do tej niewiarygodnej, odrażającej postaci. Przekazałem mu tylko jedną reżyserską uwagę: wszystko, co robi Grendel, sprawia mu fizyczny ból. Crispin przyjął tę uwagę i zastosował się do niej. W swojej grze wykorzystał całe swoje ciało - każdą komórkę, każdy kosmyk włosów".
"Ostatni raz pracowałem z Bobem 21 lat temu, przy pierwszej części z serii Powrót do przyszłości. Byłem więc nieco zaskoczony" - mówi Glover. - "Znałem jednak opowieść o Beowulfie i Grendelu i pomyślałem, że ta rola brzmi interesująco. Pracowałem wtedy nad innym filmem, nie mogłem więc spotkać się z resztą zespołu. Poprosili, żebym zrobił nagranie na taśmie. Zrobiłem to w domu przy użyciu swojego komputera i wysłałem taśmę. Po pewnym czasie mogłem wreszcie stawić się u Boba na przesłuchanie. Spodobało mu się to, co zobaczył, i dostałem tę rolę. Bardzo się z tego cieszę, ponieważ to znakomita rola".
Grendel - ucieleśnienie bólu i wściekłości - nie jest zbyt elokwentnym osobnikiem. Aby dotrzeć do pierwotnych pokładów w psychice Grendela, Glover przeszedł własną wersję terapii krzykiem. "W przypadku Grendela mieliśmy wiele emocjonalnie urozmaiconych scen, a raczej niewiele dialogu. Nie planowałem dużo krzyczeć, ale robiłem to na początku, ponieważ wydawało mi się, że w ten sposób ukażę jego straszliwy ból. Bob powtarzał: ?Nie przestawaj krzyczeć?. Cieszę się, że mnie do tego zachęcał - to była dobra sugestia, ponieważ w krzyku kryje się mnóstwo emocji, można z niego wiele wyczytać; nie zdawałem sobie sprawy, że może być aż tak bardzo ekspresywny" - mówi Glover.
"Parę tygodni przed rozpoczęciem zdjęć Zemeckis powiedział także, że zasadniczym problemem Grendela był ból i to właśnie ból był przyczyną większości jego zachowań" - ciągnie aktor. - "Dlatego też, zwłaszcza w scenach walki, Grendel reagował nieustannie, co - jak ufam - w połączeniu z wokalizacjami i krzykiem stworzy bardzo mocny obraz".
Umiejętność Glovera docierania do głębi bólu, patosu i nienawiści Grendela w tak wyjątkowy i porywający sposób wzbudzała podziw wśród członków obsady i ekipy filmowej i często wywoływała spontaniczne wybuchy aplauzu. "Był niesamowity. Kiedy zobaczyłem, co on wyprawia, pomyślałem sobie, że to bardzo inteligentny facet, który właśnie podniósł nam poprzeczkę" - mówi Winstone. - "Potrafił przełamać wszelkie opory w pomieszczeniu pełnym ludzi, ale nie był chaotyczny - dokładnie wiedział, co robi. Z całą pewnością ukazał horror, jaki przeżywał Grendel, i nawet w kombinezonie usianym czujnikami widać było wyraźnie, co przekazuje. Robiło to imponujące wrażenie".
Glover wymyślił dla Grendela swoją własną wersję staroangielskiego. Wydawało mu się sensowne, że Grendel, który nienawidzi wszystkiego, co ludzkie oraz, jak stwierdza Glover, "jest w zasadzie maminsynkiem i uznaje ludzi (z sąsiedztwa) za szkodniki, które działają mu na nerwy, a ich głosy i hulanki ranią mu uszy", mówi pradawnym językiem, zrozumiałym tylko dla niego i jego matki.
"W scenariuszu nie określono żadnej staroangielskiej intonacji, ale uznałem, że taki sposób mówienia pasuje do Grendela. Miałem ten dźwięk w głowie - nie lada wyzwaniem było dla mnie przekopać się przez staroangielską wersję "Beowulfa" w poszukiwaniu słów, które były nie tylko odpowiednie, ale i zrozumiałe. Nie mogłem opierać się tylko na bezpośrednich przekładach, ponieważ to zupełnie inny język. Jest niezrozumiały, jednak zdarzają się w nim słowa przypominające te używane w dzisiejszych czasach. Próbowaliśmy zachować tu równowagę" - mówi Grendel.
Jedyną powierniczką, obrończynią i mścicielką Grendela jest naturalnie jego matka - niebezpieczna, uwodzicielska istota, wykorzystująca ludzkie wady i słabości do własnych celów. Do odegrania roli tej czarującej diablicy zaangażowano Angelinę Jolie. "Matka Grendela to demon i uwodzicielka do potęgi n-tej, a nikt nie potrafi zagrać zmysłowych bohaterek lepiej niż Angelina Jolie" - mówi Zemeckis. - "Kiedy weszła na plan i stała się tą bohaterką, zrobiło to na mnie mocne wrażenie. Była zniewalająca. Zahipnotyzowała wszystkich na planie".
Technologia performance capture wydała się Jolie pociągająca i potężna. "Byłam nią zachwycona. Z początku myślałam, że będzie dziwnie - wszyscy aktorzy ubrani w kostiumy przypominające kombinezony piankowe, z czujnikami na twarzy, żadnych rekwizytów, planów zdjęciowych... ale tak naprawdę ta technika pozostawia nam samą esencję sztuki aktorskiej, zwłaszcza w moich wspólnych scenach z Crispinem - to były po prostu czyste, niesamowite emocje. Masz ogromną swobodę - możesz być, kim chcesz, rozkoszować się chwilą, możesz dać z siebie wszystko, ponieważ kamery kręcą to z każdej strony. Możesz wchodzić w słowo innym aktorom, bawić się i improwizować. Co więcej, między aktorami natychmiast rodzi się przyjaźń. Wszyscy jesteśmy pokryci czujnikami i przez to stajemy się sobie bardzo bliscy, polegamy na sobie nawzajem. Kolejną fantastyczną rzeczą było to, że wydawało nam się, jakby każdy członek ekipy filmowej był częścią procesu i na bieżąco z grą aktorów. Nie spędzaliśmy czasu w swoich przyczepach, co jakiś czas tylko pojawiając się na planie, ale każdy z nas był zaangażowany w każdej chwili" - opowiada aktorka.
Jolie z zaskoczeniem stwierdza, że "kiedy wspomni się matkę Grendela, okazuje się, że każdy ma o niej swoje zdanie. Moim zdaniem, jest cudowna, podczas gdy inni uważają, że jest nieco stuknięta".
Jolie zauważa, że poczynania jej bohaterki są poza granicami dobra i zła, ponieważ kieruje nią przemożny instynkt macierzyński. "To prawda, jest potworem, ale jest też mamą i to leży u podstaw wszystkiego, co robi. Grendel jest dorosły, ale jest też w nim pewna słabość i dziecinność. Myślałam o swojej bohaterce jako o matce. Każda matka powędrowałaby na drugi koniec świata, aby zemścić się na tym, kto skrzywdził jej dziecko. Takie było moje podejście".
Chociaż Jolie widziała szkice przedstawiające ostateczny wygląd jej bohaterki - nazywa ją "seksowną jaszczurką", która potrafi upodobnić się wyglądem do kobiety - odgrywanie ponętnej kobiety-gada, bez kostiumów, protez, rekwizytów i charakteryzacji było dla aktorki wyjątkowym doświadczeniem. Jolie musiała częściowo zdać się w swojej roli na reżyserskie uwagi Zemeckisa.
"Pewnego razu Bob powiedział mi, że jeśli chcę, mogę seplenić. Pomyślałam więc, hm, może mam jaszczurzy język? Albo innym razem robiłam coś jako kobieta i Bob powiedział: ?Podnieś to!?, a ja na to: ?Ale przecież mam w rękach miecz!? A Bob odpowiedział: ?W takim razie podnieś to ogonem.? Wtedy zorientowałam się, że mam ogon. Innym razem poprosił mnie, żebym pozowała ze stopą ułożoną tak, jakbym chodziła na obcasach. Pomyślałam sobie: ?To miłe! Chce, żebym poczuła się bardziej sexy.? Ale Bob powiedział: ?Nie, nie, twoje dłonie są jak stopy, a stopy jak dłonie..? Wtedy poczułam się zupełnie zdezorientowana. Bob pokazał mi obrazek naprawdę seksownej kobiety ze złota, ale gdy spojrzałam na jej stopy, wyglądały trochę dziwacznie. Mam więc ogon i stopy, które wyglądają jak dłonie na obcasach! Bardzo chciałabym zobaczyć film, żeby dowiedzieć się, jaki jest ostateczny rezultat!"
A ostateczny rezultat to niesamowicie ponętna, podstępna, niebezpieczna, podobna do kobiety istota z opalizującego złota, z rozszczepionymi na kształt kopyt stopami jakby na obcasach oraz warkoczem przypominającym dodatkową kończynę.
Zemeckis wyjaśnia: "Wpadliśmy na pomysł, że będzie miała długi warkocz przypominający ogon. Abyśmy mogli uzyskać właściwe wyczucie ruchów jej ogona/warkocza, musieliśmy zrobić jedno ujęcie, w którym poprosiłem ją, żeby poruszała ręką w sposób, w jaki poruszałby się jej ogon. Rytm był idealny. To właśnie uwielbiam w tej formie artystycznej - można uzyskać aktorską interpretację dosłownie wszystkiego, nawet tego, jak mógłby poruszać się magiczny ogon" - mówi reżyser.
Technologia performance capture pozwala także aktorom użyczyć swoich talentów kilku bohaterom, a ich gra wpływa na to, jak będzie ostatecznie wyglądało animowane wyobrażenie tych bohaterów. Zemeckis wykorzystał w taki sposób ze znakomitym rezultatem uzdolnienia Johna Malkovicha, najpierw w roli Unfertha, początkowo sceptycznie nastawionego do legendy i zamiarów Beowulfa, a potem w roli jego syna.
"John to jeden z moich ulubionych aktorów. Potrafi dosłownie wszystko i nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać" - mówi Zemeckis. - "Niesamowicie odmienił postać Unfertha i całkowicie zrozumiał, czego oczekujemy od nemezis Beowulfa, sceptyka, który odbrązawia mit naszego bohatera i oskarża go o popadanie w przesadę. Kiedy John wziął się do pracy? i ten akcent - nie potrafię nawet tego opisać, to była po prostu najwspanialsza interpretacja tego bohatera. Poza tym dzięki performance capture John mógł zagrać nie tylko swojego syna, ale też swojego bohatera jako starszego człowieka. Zagrał go tak, jakby przeżył zawał i był bardzo osłabiony fizycznie. Na tej podstawie mogliśmy przedstawić go jako człowieka zmęczonego i wyniszczonego.
Malkovich pamięta, że przeczytał "Beowulfa" jako nastolatek. "Nie miałem tej książki w rękach od czasu, kiedy zmuszono nas do jej przeczytania na lekcji literatury w liceum. Moja szkoła była bardzo staroświecka i naprawdę musieliśmy to przeczytać. Znałem więc Beowulfa" - mówi aktor i dodaje: "Myślę, że zawsze niebezpiecznie jest porównywać scenariusz filmowy z materiałem źródłowym, obojętnie, czy jest to powieść, literatura faktu, czy - jak w tym przypadku - poemat". Malkovicha urzekły złowieszcze elementy scenariusza. "Scenariusz wydał mi się bardzo dobry, dość mroczny i ekscytujący, na modłę mitycznych baśni" - mówi aktor.
Malkovich, podobnie jak Zemeckis, przekonał się do twórczych możliwości, na jakie pozwala technologia performance capture. "Ten proces jest fantastyczny. Dzięki niemu mogłem zagrać swojego bohatera, kiedy był ode mnie dużo młodszy, a potem starszy, a ponadto wcielić się w rolę jego syna. Z wielkim trudem przyszłoby mi dokonanie czegoś takiego w konwencjonalnym filmie" - mówi Malkovich.
Malkovich - weteran scen teatralnych - przyrównuje ten proces do gry na scenie, ale w jakimś arktycznym teatrze. "Ten sposób kręcenia filmu to kwestia wyobraźni, to jakby występ na deskach teatru, ponieważ twoja gra jest nagrywana z czterech stron, więc zawsze jesteś w centrum uwagi - jesteś tak w ujęciu ogólnym, jak i w zbliżeniu, kamera nakierowana jest na twoje palce i plecy. Wspaniałą rzeczą jest to, że możesz po prostu grać, i nie musisz się martwić o nic innego. Nawet sam "plan zdjęciowy" przypomina salę do prób z teatru - na podłodze była taśma wskazująca, gdzie w filmie są drzwi, mieliśmy też parę rekwizytów, żebyśmy wiedzieli, gdzie są różne przedmioty. Jednak cały czas było okropnie zimno. Myślę, że ma to coś wspólnego ze sprzętem i tym, że każdy z nas miał na twarzy czujniki zapisujące nasze miny i ruchy, a technicy nie chcieli, żebyśmy się pocili. Naturalnie na planie filmowym zwykle jest 65 tysięcy stopni przez całe to oświetlenie. Tym razem było więc zupełnie inaczej" - mówi z uśmiechem aktor.
Malkovich stwierdza też, że czujniki i przylegające do ciała kombinezony po pewnym czasie przestają już wyróżniać się spośród innych środków filmowych, chociaż początkowo sprawiają wrażenie, jakby były nie z tego świata. "Rano przychodzisz na plan, a oni nakładają ci na twarz przezroczystą maskę. Rysują kratkę i nakładają czujniki, zwłaszcza w okolicy oczu i ust. Potem na głowę wkładają ci coś jakby kask rowerowy, do którego dołączone są elektrody i inne ustrojstwa. Zakładasz coś na kształt kombinezonu piankowego i rękawiczki, które też pokryte są czujnikami. Wszystko to nie zajmuje więcej czasu niż trochę bardziej dokładna charakteryzacja. Można się łatwo do tego przyzwyczaić. Tak naprawdę nie zwracałem już na to uwagi po pierwszym dniu zdjęć" - mówi Malkovich i dodaje, że jest łatwiej, gdy ma się tak swobodnego i bezpośredniego reżysera, jak Zemeckis. "Bob był po prostu cudowny. Pochodzi ze Środkowego Zachodu USA i jest bardzo szczery i konkretny - jeśli nie dajesz mu tego, czego oczekuje, powie ci o tym. Jeśli nie wie, to stwierdzi, że nie jest pewny, ale wydaje mu się, że to, czego szuka, jest gdzieś blisko. Jest entuzjastyczny i skoncentrowany, a poza tym tak on zarówno, jak i jego zespół są znakomicie zorganizowani. Praca z nim to czysta przyjemność" - mówi Malkovich.
Obsadę dopełnia brytyjski aktor-weteran, Brendan Gleeson, w roli zaufanego towarzysza Beowulfa i nieustraszonego wojownika, Wiglafa. Wiglaf walczy u boku swojego króla do samego końca. Chociaż skrywa w duszy podejrzenia na temat tajemnic i prawdziwych intencji głównego bohatera, Wiglaf ostatecznie otrzymuje w spadku dziedzictwo chwały i pokus Beowulfa. Decyzję dotyczącą tego, co z tym dziedzictwem zrobi, pozostawiamy widzom.
"Pojechałem na sesję przesłuchań do Londynu i kiedy przyszedł tam Brendan, natychmiast ujrzałem go w roli Wiglafa" - wspomina Zemeckis. - "Wiglaf jest klasycznym przeciwieństwem Beowulfa, ale jest jego prawą ręką i kocha Beowulfa-bohatera. Brendan trafił w samo sedno. Wiglaf to jeden z tych ludzi, którzy towarzyszą charyzmatycznym osobom z całkowitą lojalnością. Jest gotowy oddać swoje życie za Beowulfa, a raczej za to, kim - jak mu się wydaje - Beowulf jest, a Brendan całkowicie i właściwie to zrozumiał. Moim zdaniem, jest on bardzo interesującym bohaterem, jeśli nie najbardziej interesującym spośród nich. Tym, co Brendan wniósł do tej postaci, był pomysł, że pomimo swojego uwielbienia dla Beowulfa, Wiglaf ma też wątpliwości i pytania; jego bohater jest rozdarty pomiędzy tym, co chce, aby było prawdziwe a tym, co wie, że prawdą jest".
Początkowo Gleeson miał pewne opory przed dołączeniem do obsady Beowulfa, ale Zemeckis w krótkim czasie rozwiał jego obawy. "Przyznam się, że podchodziłem do tego filmu z oporem, ponieważ wystąpiłem już wcześniej w kilku epickich filmach - m.in. w Troi i Królestwie niebieskim - i nie chciałem zostać zaszufladkowany jako aktor nadający się wyłącznie do ról w takich filmach. Dopiero po spotkaniu z Bobem zmieniłem zdanie. Jego entuzjazm był fenomenalny, a sam proces fascynujący" - mówi Gleeson.
Gleesonowi, który jest również weteranem filmów o Harrym Potterze, nieobce są filmy pełne efektów wizualnych. Jednak to było coś zupełnie innego. "Kluczowym terminem, który sprawił, że połknąłem haczyk, był ?teatr w czarnym pudle? (ang. black box theater). Wszystko dzieje się w tym wielkim sześcianie - to tam powstaje filmowy świat. Nie jest to niebieski ani zielony ekran, tylko kompletnie inna koncepcja. Większość przedstawień, w których grałem np. w latach 80., rozgrywała się na czarnej scenie - nie stać nas było na rekwizyty, więc tworzyliśmy je za pomocą pantomimy w głowach widzów, i trochę tak to wyglądało również w tym filmie. Jeśli odsuniemy na bok wszystkie te czujniki i krępujące czarne kostiumy, to mamy dokładnie to samo - trzeba wprawić się w uniesienie w tej przestrzeni" - mówi Gleeson.
Dzięki roli prawej ręki Beowulfa Gleeson miał okazję ponownie zagrać wspólnie z Winstone'em.
"Po raz pierwszy spotkaliśmy się na planie Wzgórza nadziei, gdzie razem maszerowaliśmy przez Rumunię. Praca z Rayem to zawsze świetna zabawa. Jest naprawdę gotowy na wszystko" - mówi Gleeson.
Tym razem "wszystko" oznaczało m.in. wyrżnięcie paru demonów, a kulminacyjnym punktem była zapierająca dech w piersiach bitwa z latającym, zionącym ogniem, rozwścieczonym smokiem, którego jedynym celem była zemsta. "Jest coś bardzo pierwotnego w tym, przez co przechodzą obaj ci bohaterowie. Moim zdaniem, Beowulf i Wiglaf od zawsze zakasywali rękawy do walki i szukali przygody. Jednak mimo to dobrze widać ich odmienne osobowości. Solidność Wiglafa kontrastuje z szaleństwem i charyzmą Beowulfa. Kiedy walczą ze smokiem, Wiglaf uderza w najbardziej oczywiste miejsce, które wydaje mu się najsłabszym punktem, ale bez skutku. To Beowulf odkrywa sposób na pokonanie smoka. Beowulf ma w sobie brawurowy magnetyzm i pociąga za sobą wielu ludzi, w tym Wiglafa, ale to może różnie się skończyć, jak wszyscy wiemy" - mówi Gleeson.
Gleeson wspomina także, że zaintrygowało go przeznaczenie Wiglafa w stosunku do Beowulfa. "Działają w zespole, chociaż Wiglaf od czasu do czasu próbuje powstrzymać nieco zapędy Beowulfa. Jednak ważną rzeczą było dla mnie to, że ostatecznie Wiglaf staje się następcą Beowulfa na tronie. Przychodzi moment, w którym dostrzegamy przywódcze cechy w postaci Wiglafa, a pewne słabości Beowulfa zapowiadają wspomniane wydarzenie. Dla mnie Wiglaf nie był zwykłym zastępcą. W pewnym sensie stał w kolejce do królewskiego tronu. Wydało mi się to bardzo interesujące" - wyjaśnia Gleeson.
Wielkie krucjaty i walki na śmierć i życie z ponaddwumetrowymi demonami i rozwścieczonymi smokami nie mogą obejść się bez wyczynów kaskaderskich - nawet jeśli nie ma planów zdjęciowych, a kostiumy to tylko pajęczyny uplecione z czujników. Było to zaskoczeniem dla Winstone'a, który - podobnie jak jego bohater - całym sercem poświęcił się tej przygodzie.
"Nie spodziewałem się, że będę wykonywał tak wiele kaskaderskich popisów - cóż, szczerze mówiąc, nie myślałem nawet, że mnie na to stać" - mówi Winstone. - "Tak świetnie się bawiłem, że jeden wyczyn przeradzał się w następny. Na początku myślałem, że od tego są kaskaderzy - to ich praca i świetnie się w niej sprawdzają. Powiedziałem więc: ?Dobrze, zrobię to, co uważacie, że jestem w stanie zrobić.? Okazało się, że ich zdaniem, stać mnie było na wszystko! I naprawdę tak było! Kiedy przerzucali mnie przez pomieszczenia na linach, miotali mną o ściany, czułem się tak, jakbym znowu był siedmioletnim dzieciakiem. Cieszę się, że to zrobiłem".
Avary ma nadzieję, że te karkołomne wyczyny spodobają się licznej publiczności, a zwłaszcza młodszym widzom. "Myślę, że nastolatki wpadną w euforię na tym filmie" - mówi wprost. - "Dla młodszego pokolenia mamy w nim ekscytujące sceny, a Bob ?podkręcił? ze sto razy bardziej to, co zapisaliśmy w scenariuszu. On z całą pewnością wie, jak zapewnić widzom emocje i akcję, a także wciągający, skoncentrowany na bohaterach dramat. A ci, którzy oczekują pewnej głębi w fabule tego filmu, również nie będą zawiedzeni".