Reklama

"Artysta": O PRODUKCJI

Kino jak szlachetny sen

Po tym jak "Artysta" został nominowany do Oscara w trzech kluczowych kategoriach, za które odpowiedzialny był jego twórca Michel Hazanavicius (najlepsza reżyseria, oryginalny scenariusz oraz montaż), reżyser powiedział: - To jest jak sen, to jakby polecieć na księżyc. Film wyróżniono aż sześcioma nominacjami do Złotych Globów, co było rekordem w tej edycji imprezy. Ostatecznie "Artysta" zdobył trzy Złote Globy (najlepszy film komediowy lub musical, najlepsza ścieżka dźwiękowa, najlepszy aktor w musicalu lub komedii - dla Jeana Dujardina). To nie koniec cennych trofeów. "Artysta" zdobył łącznie aż 10 nominacji do Oscara i 12 do nagrody BAFTA. Ten film to owoc uporu i determinacji jego twórców, zwłaszcza zaś scenarzysty i reżysera.

Reklama

Wielkie marzenia się spełniają

Reżyser marzył o realizacji filmu niemego od wielu lat, ale jego pomysłu producenci nie brali zbyt serio. - To była moja fantazja, właściwie od początku kariery. Mówię o fantazji, bo wszyscy decydenci traktowali moją propozycję jako żart. Jednak reżyser, zdeklarowany miłośnik klasycznego, nie tylko hollywoodzkiego kina, był do swego projektu absolutnie przekonany. Wśród twórców, których podziwia, wymienia Alfreda Hitchcocka, Fritza Langa, Ernsta Lubitscha, F.W. Murnau'a, Johna Forda czy Billy'ego Wildera, który zaczynał karierę w filmie niemym. Hazanavicius mówił: - Film niemy uczy reżysera wielkiej odpowiedzialności, bo wszystko zawiera się w obrazie. Tylko i wyłącznie za jego pomocą trzeba nawiązać mocny kontakt z publicznością. To jest kino przepełnione potężnymi emocjami, adresowane bezpośrednio do zmysłów, w którym pomija się, w wielkiej mierze, sferę językową. Opowiadana historia działa tylko wtedy, gdy uda się wzbudzić uczucia widowni. Nakręcenie takiego filmu to nie lada wyzwanie.

Dopiero sukces dwóch pastiszowych filmów szpiegowskich z 2006 i 2009 roku sprawił, że udało się upartemu filmowcowi zdobyć niezbędne środki finansowe na realizację niebanalnego marzenia. Tym bardziej, że reżyser wykazał się wielką biegłością w opowiadaniu i okazał więcej niż zręcznym stylistą, bezbłędnie nawiązującym do estetyki kina schyłku lat 50. oraz początków serii bondowskiej. Oczywiście podobne próby podejmowano już wcześniej - wystarczy wspomnieć popularne "Nieme kino" ("Silent Movie", 1976) Mela Brooksa. Hazanavicius pozyskał wsparcie producenta Thomasa Langmanna, syna słynnego reżysera i producenta Claude'a Berri (m.in. "Manon ze źródeł"), który miał już na koncie przyjęty z dużym uznaniem film gangsterski "Mesrine". - W przeciwieństwie do innych producentów, Thomas potraktował mój pomysł poważnie. Co więcej, zobaczyłem w jego oczach błysk zrozumienia, który mówił mi, że go naprawdę przekonałem. Reżyser wspominał anegdotę, jaką opowiedział mu scenarzysta i dramaturg Jean-Claude Grumberg. Proponował on pewnemu producentowi podobny pomysł - miała to być opowieść o gwiazdorze kina niemego, którego karierę kompletnie rujnuje nadejście kina dźwiękowego. Producent wysłuchał go życzliwe, ale potem spytał: a nie można by akcji przenieść w lata 50.? Bo lata 20. wyjdą nam zbyt drogo. - Tak więc wyklarowała się stopniowo idea czarno-białego filmu, z akcją osadzoną w Hollywood przełomu lat 20. i 30. Chciałbym przy tym zdecydowanie podkreślić, że nie kręcę filmów po to, by naśladować rzeczywistość. Moje kino to umowne widowisko i publiczność jest od razu o tym uprzedzona. Nie chodziło mi też o dosłowne kopiowanie filmów sprzed 90 lat. Publiczność jest dziś przecież inna - szybciej reaguje, jest bardziej uważna i mam nadzieję - bystrzejsza. Stopniowo z początkowego pomysłu zaczęły wyłaniać się szczegóły. - Najpierw wymyśliłem gwiazdora, który nie chce słyszeć o kinie z dźwiękiem. Potem przyszła mi na myśl starletka, której losy krzyżują się niespodziewanie z jego losami. No i wszystko zaczęło układać się w całość. Pojawiły się tematy: duma, sława, próżność, miłość.

By zgłębić tajniki niemego kina, przed przystąpieniem do realizacji filmu, reżyser obejrzał uważnie mnóstwo filmów niemych - nie tylko amerykańskich, lecz także francuskich, rosyjskich czy niemieckich. - Zauważyłem, że wkrótce po zawiązaniu akcji w wielu z nich pojawia się zbyt wiele wątków i postaci. W rezultacie widz może stracić zainteresowanie dla opowiadania. Zwróciłem też uwagę na to, że najlepiej, bardzo współcześnie opowiedziane filmy pojawiły się w USA w ostatnich czterech latach ery niemej. Zestarzały się bardzo dobrze. Ich narracja nie odbiega w wielkim stopniu od dzisiejszego sposobu opowiadania. Hazanavicius - znany pasjonat starego kina - bardzo starannie przygotował się do pracy. Przeczytał mnóstwo biografii ówczesnych gwiazd, studiował fotosy z epoki i materiały reklamowe. Słuchał także muzyki z tamtych czasów. Zainspirowały go zwłaszcza losy i wizerunek słynnych w latach 20. i 30. gwiazd, jak Douglas Fairbanks, Joan Crawford, Gloria Swanson, John Gilbert czy Greta Garbo. - Research był dla mnie bardzo istotny - tłumaczył reżyser. - I to nie po to, by nakręcić film realistyczny. Jak już wspomniałem, nie było to moim celem. Research posłużył raczej jako trampolina dla wyobraźni. Pomagał rozwijać nasze opowiadanie, wzbogacał jego kontekst oraz postaci. Im więcej wiedzieliśmy o tamtej epoce, tym więcej możliwości twórczych otwierało się przed nami.

Zmierzch, upadek i szansa odrodzenia

George'a Valentina poznajemy u szczytu powodzenia. To gwiazdor egzotycznych filmów przygodowych, w których skutecznie i elegancko, z uśmiechem na twarzy, walczy ze złem, odznaczając się przy tym sprytem, dowcipem i wdziękiem. A towarzyszy mu w tych zmaganiach uroczy terier rasy Jack Russell. Podobnie jak wielu innych (np. Chaplin), gwiazdor uznaje dźwięk za wulgarną nowinkę i uważa, że może pozostać artystą kina niemego i dyktować warunki. Reżyser podkreślał, że jego zdaniem "Artysta" to nie opowieść retro, ale film o wymowie uniwersalnej: - Historia George'a to według mnie opowieść o człowieku postawionym w trudnej sytuacji, wobec gwałtownych przemian. Świat nieustannie ewoluuje i musimy decydować, w jakim podążymy kierunku. Pewnego dnia świat nagle oznajmia ci: jesteś częścią przeszłości. To może zdarzyć się wszędzie - w fabryce, w biurze, w związku. Jestem przekonany, że właściwie każdy z nas doznał kiedyś podobnego uczucia. Nim jednak na dobre rozpocznie się proces upadku kariery George'a, pozna on tancerkę i początkującą aktorkę Peppy Miller. Mimo wzajemnej fascynacji, meandry życia będą ich niekiedy łączyć, lecz częściej rozdzielać. Zastosowano tu klasyczne romansowe chwyty; uczucie tych dwojga jest niezwykle intensywne, lecz zarazem niewinne. - Mamy tu staroświecką wizję miłości, niezwykle czystą, charakterystyczną właśnie dla kina niemego - komentował reżyser. - Wiele wybitnych filmów z tamtych czasów to bardzo proste historie miłosne. To właśnie skłoniło mnie, by nadać filmowi charakter bardziej optymistyczny i pełen radości, niż zamierzałem. Gdy Hazanavicius zakończył pracę nad tekstem, był przekonany, że w wielkiej mierze osiągnął swój cel. Teraz trzeba było skupić się na jak najlepszej realizacji.

Francuz w Los Angeles

Reżyser nigdy dotąd nie pracował w USA, lecz zawsze we Francji. Był jednak przekonany, że kręcenie "Artysty" ma sens tylko w L.A. Na szczęście Langmann w pełni podzielał zdanie reżysera, choć rzecz jasna było to duże obciążenie dla budżetu. - Jeśli Thomas powiedziałby: w porządku, kręcimy, ale na Ukrainie, pojechałbym na Ukrainę - wyznał Hazanavicius. - Na szczęście doskonale rozumiał, że to nie byłoby najlepsze wyjście. I użył całej swojej siły i energii, by film powstał w miejscu, w którym powinien powstać.

Ci, których sobie wymarzyłem

Od początku w głównych rolach reżyser chciał obsadzić aktorów, których dobrze znał i którym ufał - Jeana Dujardina oraz Bérénice Béjo. Zwłaszcza ją zna doskonale, ponieważ są parą małżeńską. Aktorka mówiła: - Uważałam, że to piękne szaleństwo i byłam przekonana, że ten projekt nigdy nie zostanie zrealizowany. Hazanavicius tak opowiadał o tym, dlaczego uważał, że Dujardin jest wprost idealny do roli Valentina: - Jean jest doskonały zarówno w zbliżeniach, które wymagają wyrazistej mimiki twarzy, jak i w dalekich planach, gdzie widać ekspresję całego ciała. A to naprawdę rzadkie połączenie. W dodatku ma rodzaj twarzy, która łatwo może stać się twarzą z dawnej epoki. Chwalił także Béjo: - Ma w sobie tak w tym przypadku potrzebną świeżość, pozytywne nastawienie; po prostu emanuje z niej dobro. Myślę, że dzięki niej publiczność bez trudu zaakceptuje ideę, że Peppy z dziewczyny z tłumu staje się wielką gwiazdą.

Dujardin słyszał oczywiście o przygotowaniach reżysera, ale nie wiedział do końca, czego się spodziewać, zanim nie dostał do ręki tekstu. Tak ten moment wspominał: - Michel dał mi scenariusz, zachowując się jak w gorączce. Przeczytaj to, tylko się nie śmiej - mówił - powiesz mi, czy to możliwe do zrobienia, czy ty jesteś w stanie to zrobić. Przeczytałem tekst jednym tchem. Moja pierwsza myśl była taka, że trzeba mieć naprawdę wiele odwagi, by coś takiego stworzyć. Oczywiście, jak w przypadku wszystkich scenariuszy Michela, okazało się, że rzecz jest świetnie napisana i pełna wielkich emocji. Tak aktor opowiadał o swym rozumieniu postaci George'a: - Nadejście filmu dźwiękowego nie każe mu zadać sobie trudnych pytań. Nie jest wcale arogancki, tylko pewny siebie i swej wartości, ufa swemu wdziękowi, którym tak łatwo przychodzi mu emanować. Poza tym ciągle gra, jest człowiekiem widowiska. Chwilami staje się niejako swoim własnym obrazem, twarzą na plakacie. Ale powolutku jego pewność siebie i zadowolenie zaczynają topnieć. Zaczyna się staczać. Na szczęście u jego boku pojawia się anioł. Na koniec nie jest już jedynie wizerunkiem, ale tylko i aż człowiekiem. Podoba mi się droga, którą przebył.

Béjo, jako żona reżysera, siłą rzeczy śledziła dokładnie ewolucję postaci Peppy. Początkowo była to postać drugoplanowa, dużo mniej istotna niż wspomniany pies, najlepszy przyjaciel i partner filmowy George'a. Z czasem rola zaczęła się rozrastać i zyskiwać na znaczeniu. - Michel powiedział mi: pojawi się tam postać dziewczyny, która będzie powracać od czasu do czasu. To mała rola, ale chciałbym, żebyś ją zagrała. Zażartowałam, że pies będzie miał więcej do grania niż ja. Po jakimś czasie Michel powiedział mi zdziwiony: wiesz, to dziwne, ale czasem jakaś postać nabiera siły i właściwie zaczyna kierować twoją ręką, by ją dokładniej opisać. W rezultacie opowieść o gwiazdorze kina niemego przekształciła się w historię miłosną. W kolejnych wersjach tekstu Peppy stawała się coraz bardziej widoczna. Aktorka uwierzyła w swą postać: - Polubiłam ją. Ma cechę, która z wielu ludzi uczyniła gwiazdy. Akceptuje niemal wszystko, co jej oferują, ale czyni to z prawdziwym entuzjazmem i odnajduje w tym radość i zabawę, bo wierzy w siebie. Nie ma w tym żadnej kalkulacji. Peppy jest dobra i ani na chwilę nie zapomina, skąd przybyła. I nie może też zapomnieć o George'u.

W Los Angeles w castingu pomagała agentka Heidi Levitt. Do roli Ala Zimmera, szefa potężnego studia filmowego, który często musi mediować między swymi gwiazdami, pozyskano niezwykle cenionego aktora charakterystycznego Johna Goodmana ("Barton Fink", "Blues Brothers 2000"). Rozmowa w biurze aktora była krótka i konkretna. Tak wspominał ją reżyser: - Gadaliśmy ledwie kilka minut. John po prostu powiedział: Nigdy nie widziałem takiego filmu, więc wchodzę w to. A ja odpowiedziałem: No to w porządku.

James Cromwell ("Tajemnice Los Angeles", "Królowa"), któremu powierzono ważną rolę Cliftona, urodził się i wychował w Los Angeles, w rodzinie od lat związanej z przemysłem filmowym. Jego rodzice, ale także babcia i macocha, pracowali w branży. - Mój ojciec przybył do Hollywood na początku ery dźwiękowej - wspominał aktor - i został znanym reżyserem. Matka w tym samym czasie była gwiazdą produkcji Cecila DeMille'a. Ale to nie sentyment do wspomnień zadecydował o przyjęciu roli: - Michel zjawił się u mnie z książką, która zawierała nie tylko tekst scenariusza, ale i dokładnie rozrysowane storyboardy. Było dla mnie jasne, że ma dokładną wizję, jak zrobić ten film. Ten projekt był po prostu zbyt dobry, by przejść obok niego obojętnie. Aktor zwrócił też uwagę na wiarygodnie nakreśloną postać Cliftona: - To ktoś o wiele ważniejszy niż szofer. Jest prawą ręką George'a i troszczy się o niego. Jednocześnie, zgodnie z duchem tamtych czasów, ich relacje są mocno sformalizowane. Można powiedzieć, że Clifton jest reprezentantem starej szkoły: zachowuje się po dżentelmeńsku, jest cichy, dyskretny i niezwykle pomocny. Udało się także pozyskać Penelope Anne Miller. Reżyser dobrze pamiętał ją z filmu "Chaplin" z Robertem Downeyem Jr, gdzie wcieliła się w Ednę Purviance, gwiazdę Chaplina, występując w wielu scenach odtwarzających realizację niemych filmów. Miller jest zresztą wielką znawczynią historii kina. Myśl o nakręceniu filmu niemego bardzo ją podekscytowała. Powierzono jej rolę Doris, niezadowolonej żony George'a. - W tej roli jest wiele emocji - mówiła aktorka. - Od początku obserwujemy napięcie w tym małżeństwie. Doris jest dumną kobietą, która bardzo pragnie zachować wizerunek stabilnego małżeństwa. Oboje oddalają się od siebie coraz bardziej, ale Doris chce być nadal kochana i adorowana przez George'a. Pomimo że role drugoplanowe to właściwie epizody, wielu znanych aktorów, ze względu na wyjątkowość projektu, chętnie zgodziło się na występ. Byli to: Missi Pyle (rola Constance), Beth Grant (służąca Peppy), Ed Lauter (kamerdyner Peppy), Ken Davitan (lombardzista), Joel Murray (policjant) i Bitsie Tulloch (gwiazda z filmów George'a). Słynny brytyjski aktor Malcolm McDowell ("Szczęśliwy człowiek", "Fałszywy król", "Mechaniczna pomarańcza") usłyszał o realizacji filmu i sam zgłosił się do reżysera. - Mogłem mu zaproponować tylko malutką rólkę, był niemal statystą, ale zgodził się z radością. Naprawdę miałem niezwykłe szczęście, jeśli chodzi o obsadę - przyznawał realizator.

Wspaniały świat dawnego kina

Reżyser niezwykle blisko współpracował z operatorem Guillaumem Schiffmanem, z którym zrealizował wcześniej dwa wspomniane pastiszowe filmy szpiegowskie. - To coś więcej niż współpraca. Można powiedzieć, że jest on w wielkiej mierze współtwórcą filmu. Gdy tylko zacząłem pracować nad "Artystą", odbywaliśmy liczne spotkania i dyskusje na temat tego, jak film ma wyglądać. Poprosiłem go, by dokonał starannego researchu. Zasypałem go stertą klasycznych filmów. Szukał też na własną rękę. Studiował ówczesne techniki realizacyjne, używane obiektywy i inny sprzęt. Stosował tę samą zasadę co ja: nasyć się dawnym kinem, by dostarczyło ci ono pomysłów. Zrozum dawne reguły, bo potem przyjdzie czas je odrzucić. Reżyser i operator spędzili długie godziny, dyskutując nad storyboardami. - W czarno-białym niemym filmie światłocień i intensywność barwy ma wielkie znaczenie - zauważył Schiffman - bo są to główne narzędzia opowiadania. Michel pamiętał, by nie przesadzić z pięknie skomponowanymi kadrami. Nie sztuka bowiem sprawić, by publiczność zakrzyknęła z zachwytu nad pięknymi obrazami. Ważne, by nie straciła z oczu opowiadanej historii. - Czarno-biały film; format obrazu 1.33; styl fotografii z lat 20. i 30. - to spełniony sen operatora. To wielka rozkosz powrócić do tego momentu w historii kina, zwłaszcza dziś, gdy coraz powszechniej dominuje cyfra - mówił Schiffman.

Wszyscy chcieli pomagać

Wieść o niecodziennym przedsięwzięciu szybko rozniosła się w filmowym światku Los Angeles. Bardzo wielu uznanych artystów zapragnęło przy "Artyście" pracować. - Mieliśmy do czynienia z prawdziwą ekscytacją - mówił reżyser. - Chyba nie bez znaczenia był fakt, że film opowiadał o filmowcach. Wielu ludzi udostępniło nam zabytkowy sprzęt z pieczołowicie chronionych kolekcji i służyło szczegółowymi radami.

Scenograf Laurence Bennnett (m.in. "Miasto gniewu" Paula Haggisa) okazał się bardzo pomocny w urzeczywistnieniu wizji Hazanaviciusa. Reżyser mówił: - Chciałem mieć w kadrze mnóstwo schodów - mówimy o upadku gwiazdora, więc pragnąłem, by aktorzy często schodzili w dół. Ważne też były lustra - zależało mi, by mieć często wielu George'ów na ekranie jednocześnie. Larry, ze swą słynną precyzją, pomógł mi tego dokonać.

Twórca kostiumów Mark Bridges ("Aż poleje się krew") miał za zadanie ubrać dwustu statystów, członków ekip filmowych i widzów. Obejrzał uważnie wiele filmów z epoki, między innymi lotnicze widowisko "Skrzydła" ("Wings") czy "Dzisiejsze czasy" ("Modern Times") Charliego Chaplina; studiował fotosy reklamowe i inne zdjęcia z epoki. Kostiumy Peppy wzorował w znaczącej mierze na ubiorach Joan Crawford z końca lat 20. Peppy przechodzi bowiem podobną ewolucję - od chórzystki, przez dziewczynę epoki jazzu, po gwiazdę noszącą kreacje glamour. Jeśli chodzi o stroje ekipy filmowej, pomocna była rozgrywająca się w tym środowisku komedia "Show People" (1928, reż. King Vidor) oraz krótki dokument wytwórni MGM z 1925 roku. Po długich poszukiwaniach większość potrzebnych kostiumów Bridges znalazł w hollywoodzkich sklepach i wypożyczalniach. Wiele elementów ubioru, jak na przykład cylindry, po prostu odszukano w przepastnych magazynach, podobnie garnitury czy sukienki. Buty starannie wykonano według dawnych wzorów, tak jak i ubiory z delikatniejszych tkanin, które uległy zniszczeniu albo były zbyt cenne, by je wypożyczyć lub kupić. - Mark po prostu wie wszystko, w dodatku pracował trzydzieści godzin na dobę. Rozumiał moje przywiązanie do detalu. Poprosiłem go na przykład, by zmniejszył rozmiar sukni Peppy w scenach z lat 1929-31, by zasugerować, że w tym czasie zeszczuplała. Mark dokonał tego w sposób bardzo subtelny - zachwycał się reżyser.

O skomponowanie muzyki realizator zwrócił się do Ludovica Bource'a, z którym współpracuje nieprzerwanie od swego fabularnego debiutu w 1998 roku. Ten także odrobił zadaną mu przez reżysera lekcję - wysłuchał wielu ścieżek dźwiękowych z odległej epoki stworzonych przez klasyków hollywoodzkich, jak Max Steiner, Franz Waxman czy Bernard Herrman. Zapoznał się też dokładnie z muzyką do filmów Chaplina oraz z twórczością wielu dziewiętnastowiecznych kompozytorów, którzy bezpośrednio inspirowali wspomnianych wyżej twórców. Bource pracę rozpoczął jeszcze przed zdjęciami do filmu, na podstawie scenariusza i storyboardów. Następnie muzyk pilnie oglądał powstające materiały i dalej komponował, lub też nanosił poprawki do istniejących już utworów. - Najtrudniejsze było stworzenie muzyki towarzyszącej postaci George'a. Nie należało popadać w łatwy pastisz. Tu pomógł nam Chaplin - myślę, że powstało coś wyrafinowanego i lekkiego, trochę w jego stylu - opowiadał kompozytor. - Natomiast do sekwencji stepowania stworzyłem jazzowy w stylu numer, zaaranżowany na big band. Nad muzyką pracowano jeszcze podczas montażu, dopasowując ją precyzyjnie do scen finałowych. Większości nagrań dokonano w Brukseli, przy udziale tamtejszej Flamandzkiej Orkiestry Symfonicznej. Na ścieżce dźwiękowej wykorzystano jedną piosenkę - "Pennies from Heaven", pochodzącą z 1936 roku (akcja filmu rozgrywa się w latach 1927-32), w wykonaniu Rose "Chi Chi" Murphy.

Głośno na planie

Koszt realizacji wyniósł prawie 14 milionów euro. Odbyło się 35 dni zdjęciowych w Los Angeles. Zdjęcia rozpoczęły się w listopadzie 2010 roku. Kręcono we wspomnianym dawnym formacie 1.33. Schiffman mówił: - Nie bez powodu tak długo i z sukcesami go stosowano. Dawał świetne efekty w zbliżeniach, pozwalał też na bardzo interesujące kompozycje kadru po przekątnej i doskonałe tworzenie perspektywy. Były za to pewne trudności z oświetleniem planu. Ale nauczyłem się tego, używając w większości sprzętu z lat 50. i 60. Podczas zdjęć Hazanavicius puszczał aktorom muzykę z klasycznych hollywoodzkich produkcji. Kręcono na taśmie kolorowej, nakładając na kamerę filtry, ponieważ dzisiejsza taśma czarno-biała okazała się zbyt ostra i precyzyjna, a chodziło o oddanie efektu ziarnistego obrazu. Obsada musiała też przywyknąć do tego, że kręcono z ówczesną większą prędkością - 28, a nie 24 klatki na sekundę.

Oczywiście największym wyzwaniem było to, że aktorzy nie mogli posługiwać się głosem. - To jest ich codzienne narzędzie pracy, więc nie tak łatwo było im się przestawić. A tu wszystko musieliśmy wyrazić za pomocą obrazu, a oni musieli polegać na mowie ciała i mimice - tłumaczył reżyser. Oczywiście aktorom pomagała wyobraźnia. Tak o tym mówił Dujardin: - Wyzwaniem było zagrać bohatera, który nieustannie jest w kadrze, z reguły frontem do kamery. George odbywa jednak drogę ze światła reflektorów w mrok. Tak to sobie wyobrażałem. Muszę przyznać, że okazało się, iż to, że nie trzeba pamiętać tekstu - co ułatwia grę ciałem i mimiką, bo odciąża aktora - wyzwala dodatkową energię. Obawiałam się zwłaszcza partii utrzymanych w tonie bardziej serio. Ale Michel jest reżyserem, który potrafi pchnąć cię - w sposób bardzo delikatny - na właściwy ton odczuwania. Natomiast na planie nie obowiązywała cisza, aktorzy mogli mówić swe kwestie, a reżyser udzielał im wskazówek. - Przechodziliśmy od jednych emocji do drugich z wielką pomocą Michela - wspominała Béjo.

Reżyser zdecydował, by puszczać klasyczną muzykę z filmów niemych na planie oraz fragmenty muzyki już stworzone na potrzeby filmu. Aktorka chwaliła ten pomysł, twierdząc, że wykonawców niejako uwalniało to od głosu i pomagało skoncentrować się na emocjach bohaterów. - Michel naprawdę miał doskonałe wyczucie, co kiedy zagrać. Na przykład w scenie, gdy Peppy wysiada z autobusu i idzie na przesłuchanie do wielkiego studia, zagrał "Day for Night" i to naprawdę dodało mi skrzydeł. Dujardin i Béjo mieli kilka linijek tekstu do opanowania, ale głównym ich zadaniem było nauczyć się tańczyć w dawnym stylu, a zwłaszcza stepować. Spędzili kilka miesięcy na intensywnych lekcjach i kilka tygodni na wspólnych próbach choreografii. Dujardin mówił: - Wiedzieliśmy, że Michel nie ma ochoty używać montażu, by nasze niedoskonałości maskować, więc musieliśmy być niemal bezbłędni. Mogę tylko powiedzieć, że pracowaliśmy ciężko i byliśmy pierwszymi, którzy wołali: powtórka! Jeszcze raz od początku! Aktor wspominał też czule swą pracę z terrierem Uggiem. - Okazało się, że on bez trudu kradnie wszelkie wspólne sceny. Poza tym, nie było żadnych kłopotów, wystarczyło tylko posłuchać rad treserów. Pewną trudnością było jedynie to, że nieustannie musiałem nosić w kieszeni kiełbaski. Pod koniec dnia czasem sam się czułem jak wielka kiełbaska - śmiał się aktor.

Zadbano o doskonałą lokalizację zdjęć. Scena premiery filmowej powstała w historycznym The Orpheum Theater, wiele innych ważnych sekwencji kręcono w innej znanej sali - Los Angeles Theater. Partie filmu rozgrywające się w Kinograph Studios powstały w RED Studios w Hollywood. Na tym terenie w 1915 powstały studia Metro Pictures (później MGM); kręcono tam między innymi "W samo południe" i wiele seriali telewizyjnych. Gmach Bradbury Building, z największymi schodami w mieście, wykorzystano w scenie niespodziewanego spotkania dwójki głównych bohaterów. Posiadłość George'a zagrał jeden z domów w Hancock Park, okolicy, gdzie w latach 20. osiedlała się ówczesna finansowa elita. Tam też znaleziono mniejszy dom dla Peppy Miller.

- Oglądając nieme filmy, znajdowałem się w innym, "wyższym" świecie. Posługiwały się one uniwersalnym językiem, a fotografowani w czerni i bieli aktorzy nabierali wręcz boskich rysów. Chciałem się tym dziecięcym doznaniem podzielić z dzisiejszą publicznością - podsumowywał reżyser. To się udało - o czym świadczy może nawet nie tyle deszcz nagród, ile wręcz entuzjastyczne reakcje widzów. Film miał premierę podczas MFF w Cannes 14 maja zeszłego roku. I spotkał się tam z niebywałym wręcz aplauzem.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Artysta 2011
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy