Reklama

"Artur i Minimki": WYWIAD Z LUKIEM BESSONEM

„Głęboko wierzę, że niezmiernie ważne jest pielęgnowanie w sobie wewnętrznego dziecka”

Autor scenariuszy i reżyser wielu słynnych filmów min.:

„Wielki błękit” (1988), „Nikita” (1990), „Leon Zawodowiec” (1994),

„Piąty element”(1997), „Joanna D’Arc”(1999), „Angel –A”(2005).

Czy „Artur i Minimki” jest hołdem oddanym światu dzieciństwa?

Oczywiście. Pewien filozof powiedział: „Dziecko jest ojcem człowieka”. Wszystko, co wiemy, poznajemy w dzieciństwie. Należy szanować i chronić dziecko tkwiące w naszym wnętrzu. Dzieci, na przykład, odczuwają głębszą więź z naturą niż pozornie bardziej rozwinięci dorośli.

Reklama

Co wiedział pan o animacji, zanim przystąpił pan do realizacji filmu?

Absolutnie nic. Była to dla mnie zupełna nowość, ale moje podejście było takie samo, jak do filmu fabularnego. Chciałem opowiedzieć jakąś historię i wykreować postaci. Tak jak przy moich poprzednich filmach. Jednak sposób realizacji był zupełnie inny. Reżyser nie stał za kamerą, ale za 200 ludźmi przy komputerach. Z technicznego punktu widzenia, była to zupełna nowość.

Jak radził sobie pan z nowymi technikami?

Geniusz, który nazywa się Pierre Buffin, wynalazł system umożliwiający sfilmowanie ruchów aktorów, bez użycia normalnie stosowanych markerów ruchu. Tak więc reżyserowałem grę aktorów w tradycyjny sposób, w różnych ujęciach kamery, co dało animatorom pełen wachlarz wzorców ruchów, wyrazów twarzy, uśmiechów itd. Nie jestem wielkim entuzjastą nowych technologii, nie posiadam nawet komputera czy adresu e-mailowego. Moje inspiracje pochodzą z realnego życia, tego, co mnie otacza. Chronię się przed światem wirtualnym, nawet jeśli mnie on fascynuje, a otacza mnie zespół współpracowników – entuzjastów technologii.

Nie brał pan pod uwagę zrealizowania stuprocentowego filmu 3D?

W kategorii animacji 3D liderem jest Pixar, a Dreamworks jest tuż za nim. Zamiast wkraczać na ich terytorium, postanowiłem zrobić coś nowego, coś czego nie zrobił nikt dotąd. Mój film jest połączeniem akcji postaci 3D w dekoracjach 3D, stworzonych w oparciu o rzeczywiste modele. Naprawdę zrobiliśmy tego gigantycznego muchomora! To daje jedyną w swoim rodzaju, wyjątkową jakość filmu. W ten sposób rywalizujemy z gigantami animacji 3D.

Skąd pochodzą fundusze na ten wysokobudżetowy film?

Budżet w wysokości 65 milionów euro jest rzeczywiście wysoki. Przez dwa pierwsze lata sami musieliśmy finansować nasz projekt. Niemożliwe jest przekonanie potencjalnych partnerów na 5 lat przed wejściem filmu na ekrany, pokazując im po prostu parę rysunków i mówiąc: „To genialny projekt”. Jeśli nie masz im co pokazać, to naprawdę bardzo trudne. Na szczęście po 2 latach pracy, kiedy mieliśmy już coś do pokazania, większość inwestorów z którymi zwykle współpracuję, okazała mi swoje zaufanie. Następna była firma ATARI, która dołączyła 3 lata temu. To był doskonały pomysł, ponieważ ich animatorzy zaczęli współpracować z naszymi, co zaowocowało wieloma nowymi ideami.

Czy Artur ma w sobie coś z pana?

Jest mną w 50%. Większość dzieci doświadczyła poczucia izolacji lub straty kogoś bliskiego. To zawsze jest dużą traumą. Ja również miałem takie doświadczenie, które bardzo na mnie wpłynęło i znalazło odzwierciedlenie w filmie. Również Selenia, Betamesz i Max mają coś ze mnie. Będąc ojcem kilkorga dzieci wiem, że nie jest łatwo tłumaczyć takie pojęcia, jak moralność, szacunek dla innych i dla siebie. Artur znajduje odpowiedzi na te pytania i w ten sposób ja próbuję dotrzeć do moich dzieci. Mnie nie posłuchają, ale Artur z pewnością wywrze na nie wpływ.

Jak dobierał pan obsadę do sekwencji fabularnych?

W naszych głowach cały czas funkcjonuje przekonanie, że będzie też zrobiony sequel. „Artur” jest trylogią, więc kiedy myśli się o ludziach, z którymi będzie się pracować, to bierze się pod uwagę nie tylko talent, ale i charakter. Muszą być solidni i niezawodni. Muszą być dobrymi, miłymi ludźmi, z którymi przyjdzie mi spędzić prawie dekadę! Freddie i Mia są pod tym względem idealni. Mają i talent i wspaniałą osobowość.

Freddie Highmore, jak na swój wiek, robi duże wrażenie. Jak pan go wybrał?

Casting był morderczy, przemykałem pomiędzy Francją, Wielką Brytanią i USA. Młody aktor musi mieć dziecięcą niewinność i aktorski profesjonalizm. Ciężko było mi wybrać spośród 3 Anglików i 2 Amerykanów. Wtedy mój szef castingu zaproponował, żeby spojrzał na zdjęcia Freddiego. Właśnie zrobiono „Charliego i Fabrykę Czekolady”. Po obejrzeniu filmu wiedziałem, że dziecko to o kilka długości wyprzedza innych kandydatów. Od razu podjąłem decyzję. Po raz drugi miałem takie szczęście. Pierwszym szczęśliwym trafem była Natalie Portman („Leon Zawodowiec”), genialna już w wieku 11 lat.

Mia Farrow byał zaskoczeniem...

Rzadko kiedy zdarzają się aktorki, które grały role romantyczne, potem matki, a potem, w naturalny sposób przeszły do ról babć. Mia jest przemiła i uwielbia dzieci.

No i są też prestiżowe głosy...

Pomiędzy Disney’em a Pixarem wypróbowano już chyba każą możliwość. Trudno jest znaleźć aktora, który nigdy nie podkładał głosu pod animację. Bardzo chciałem, żeby Snoop Dog użyczył głosu Maxowi. Uwielbiam jego osobowość i muzykę. Kiedy zobaczył swojego bohatera, od razu się zgodził. To zachęciło mnie do poszukania innych artystów. W ten sposób zaprosiłem Madonnę, która jak zawsze wykazała się szybkością i efektywnością, oraz Davida Bowie, który jest prawdziwym geniuszem.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Artur i Minimki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy