Reklama

"Arirang": MEDIA O FILMIE

"Film Kim Ki-duka "Arirang" to dla mnie jak dotąd największe zaskoczenie festiwalu - reżyser znany z poetyckich, natchnionych, coraz bardziej manierycznie wypchanych symbolami filmów-przypowieści zrobił tym razem dokument o sobie, cyfrową kamerą, jakby celowo nieudolny. "Niech mówią, co chcą, i tak ten film skończę!" - mówi w "Arirang", a właściwie krzyczy. Cały film oparty jest na wrzasku, płaczu, histerycznym rozgoryczeniu. (...)

Do końca nie wiadomo, ile w tym autokreacji, zgrywy, a ile autentycznej rozpaczy. "Zrobiłem dokument o sobie - po piętnastu filmach pomyślałem, że warto siebie samego zapytać, czym jest film i czym jest kino" - mówił reżyser przed projekcją. Z "Arirang", w którym Kim Ki-duk ogląda na małym ekraniku fragmenty starego filmu (i płacze), a przede wszystkim histerycznie odśpiewuje tytułową pieśń ("śpiewamy ją, kiedy jest nam źle i czujemy się samotni"), płynie wniosek chyba nie do końca zamierzony: kino to blaga. Zawsze uważałem, że za filmami Kim Ki-duka kryje się wrażliwy reżyser-hochsztapler i "Arirang" tę myśl poniekąd potwierdza. Ale wszystkie te dziwne zabawy w rozmawianie ze sobą (albo swoim cieniem), w Kim Ki-duka i "Kim Ki-duka", są też brawurowym popisem autokrytycyzmu - jeśli wobec kogoś twórca "Wiosny, lata, jesieni, zimy" jest naprawdę bezlitosny, to wobec siebie." (Paweł T. Felis, "Gazeta Wyborcza", 16.05.2011)

Reklama

""Arirang" wieszczy koniec kina, a zarazem w bałamutny sposób go zaklina. Reżyser, dotknięty traumą na planie ostatniego filmu (kiedy to grająca w nim aktorka o mały włos nie przypłaciła pracy życiem), zaszył się przed trzema laty w pozbawionej wygód górskiej pustelni, mając za towarzyszy jedynie kota oraz kamerę. Czy porzucenie dotychczasowego życia, sztuki, splendorów to świadoma rezygnacja, czy po prostu twórcza niemoc, obficie zapijana alkoholem? By sam przed sobą odpowiedzieć na to pytanie, Kim Ki-duk odgrywa przed kamerą autoterapeutyczny spektakl - nieco kabotyński i trochę schizofreniczny teatr jednego aktora, który co chwila przeskakuje z roli wszechmocnego demiurga w rolę samobiczującej się ofiary. Ale mimo wszystko jest to spektakl okrutnie szczery, a kamera staje się w nim zwierciadłem, odbijającym nie tylko postać samego twórcy." (Anita Piotrowska, "Tygodnik Powszechny", 19.07.2011)

"(...) niezwykle odważna, prowokacyjna spowiedź milczącego od kilku lat guru kina południowokoreańskiego, "Arirang" Kim Ki-Duk. Ulubieniec europejskich festiwali (liczne nagrody w Wenecji, Berlinie i Cannes), laureat nagród państwowych i przegrany rodzimej dystrybucji postanowił rozważyć sens tworzenia i pokazywania filmów. Zamieszkał w nieogrzewanej, niewykończonej chacie poza miastem, rozbił w jej wnętrzu namiot, skonstruował ekspres do kawy i zaczął myśleć. Dotarł do wniosków niewesołych. Razi go sztuczność formy, upiększanie rzeczywistości, schematy scenariuszowe. Poza tym rosnące zapotrzebowanie zarówno widzów, jak i festiwali czy dystrybutorów na nowe "Kim Ki Duki", przypominające poprzednie, na czas i dobrze skrojone. Reżyser odrzuca to wszystko, mrozi się drewnianym domku, chodzi w kapciach po śniegu, ogląda swoje stare filmy, gada z własnym cieniem i obrazem z monitora. Powstał film boleśnie szczery, dotykający istoty tworzenia - dla siebie? innych? ignorantów? - który rezonuje długo po wyjściu z seansu. Zwłaszcza w kilku odmiennych interpretacjach tytułowej piosenki (którą Koreańczycy nucą ponoć w momentach zadumy i melancholii), zwłaszcza tej na granicy krzyku i skrzeku." (Jan Topolski, "Dwutygodnik", nr 56)

"Dzienniki prowadzone przez artystów bywają fascynującą lekturą. Możemy nie tylko lepiej zrozumieć twórców, ale też przekonać się jak odległe potrafi być ich życie od wizji, którą sami konstruujemy na bazie ich dokonań. Kim Ki-Duk, jak na prawdziwego mistrza kina przystało stworzył dziennik filmowy. Porównać go można nie do luźnych zapisków, ale zredagowanego spojrzenia wstecz.

Nie oglądamy w "Arirang" niedbałych ujęć, codziennej kroniki pełnej porannych nieostrości i wieczornych zamgleń. Kim Ki-Duk nie unika banalnych elementów samotnej egzystencji, ale wszystko jest precyzyjnie zmontowane, konstrukcja się zazębia, wytrawny reżyser potrafi w pojedynkę zainscenizować jedną scenę w dwóch różnych ujęciach. To wielka nauka dla wszystkich twórców kina niezależnego, artystycznego i off-owego - genialny pomysł można wzbogacić kapitalną realizacją. Trzeba tylko być diabelnie zdolnym." (Radio RAM, 22.07.2011)

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Arirang
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy