"Antologia Polskiej Animacji": O POLSKIEJ ANIMACJI
Polski autorski film animowany, obok filmów Wajdy i Kieślowskiego, plakatu, teatru Grotowskiego i Kantora, oraz poetów-noblistów, był przez blisko trzy dekady jedną z najbardziej widocznych na świecie wizytówek polskiej kultury. Jednocześnie pozostał bardzo mało znany własnej publiczności, skazany głównie na żywot na międzynarodowych festiwalach i nocne programy telewizyjne (oczywiście bywały też i lepsze czasy, ale kto dziś pamięta, że kina wyświetlały kiedyś krótkometrażowe dodatki, a w TVP można było obejrzeć Kino Filmów Krótkich i Kino Filmów Animowanych).
O niegdysiejszym znaczeniu polskiej animacji mówią liczby i laury: 162 filmy sprzedane zagranicę w jednym 1963 roku, wpływy z eksportu animacji większe od wpływów ze sprzedaży filmów fabularnych w 1974 roku, dziesiątki najwyższych nagród na najważniejszych festiwalach i konkursach, Oscar dla Zbigniewa Rybczyńskiego za "Tango, itd., itp. Niniejsza antologia jest pierwsza próbą udostępnienia szerszym rzeszom widzów przynajmniej części niezwykle bogatego dorobku polskich animatorów.
Złoty Wiek polskiej animacji otwierają dzieła dwóch wybitnych grafików, Jana Lenicy i Waleriana Borowczyka, którzy swoimi realizacjami z lat 1957-1958 wskazali nowe drogi innym twórcom, udowodnili bowiem, że w kraju komunistycznym można robić filmy dla dorosłych, eksperymentalne, odbiegające od socrealistycznego kanonu, zrywające z realistyczną plastyką filmów sowieckich czy Disneya. Surrealistyczny "Dom" tychże twórców z 1958 roku, ich trzecie i ostatnie wspólne dzieło, zdobył Grand Prix na najważniejszym konkursie kina eksperymentalnego, jaki został kiedykolwiek zorganizowany (Bruksela 1958, w ramach imprez towarzyszących Wystawie Światowej), pozostawiając wśród pokonanych największych światowych twórców awangardy filmowej, w tym Stana Brakhage'a, Mayę Deren, Agnes Vardę, Petera Kubelkę i wielu innych. Na film złożyło się kilka luźnych, pozbawionych wątku fabularnego epizodów, wykorzystujących różne techniki: kolaż, zdeformowany ruch aktora, animację przedmiotów i "ożywione" fotogramy Julesa Mareya. Film stanowił ważny krok w poszukiwaniach zmierzających do nadania pełnej autonomii plastyce w filmie animowanym.
Po sukcesie "Domu" Lenica i Borowczyk zamieszkali we Francji, a ich drogi twórcze rozeszły się. Zdążyli jednak jeszcze zrealizować, już osobno, wybitne filmy w kraju. Borowczyk "Szkołę" (1958),
a Lenica "Nowego Janka Muzykanta" (1959) i "Labirynt" (1962). Ten ostatni, metaforyczna wizja państwa totalitarnego, uznany został powszechnie za jeden z najwybitniejszych filmów w historii światowej animacji.
Nie mniejszą rewelacją jak filmy Borowczyka i Lenicy była "Zmiana warty" (1958) Haliny Bielińskiej i Włodzimierza Haupego. Banalna (w założeniu) historia miłości żołnierza do królewny została tu "odegrana" przez pudełka od zapałek. Znakomita pointa - ogień uczuć wywołuje autentyczny pożar - dowodziła, że umiejętne wykorzystanie specyficznych właściwości tworzywa pozwala
na rozegranie filmu w kilku płaszczyznach znaczeniowych.
Około 1960 roku pojawiło się w niej kilka indywidualności, których twórczość, wraz z filmami Lenicy i nieco starszego Witolda Giersza, odbiła się decydująco na kształcie produkcji tej gałęzi kinematografii w następnych latach. Mowa przede wszystkim o Mirosławie Kijowiczu, Danielu Szczechurze i Kazimierzu Urbańskim. Twórcy ci opowiedzieli się za kinem w pełni autorskim, w którym za ostateczny kształt dzieła odpowiada właściwie jeden tylko człowiek, skupiający funkcje reżysera, scenografa i literata. Międzynarodowe sukcesy takich dzieł, jak wymieniony już "Labirynt" Lenicy, "Mały western (1960), "Czerwone i czarne" (1963) i "Koń" (1967) Giersza, "Fotel" (1963) i "Hobby" (1968) Szczechury, "Sztandar" (1965), "Klatki" (1966) i "Droga" (1971) Kijowicza powtórzone zostały później jedynie przez najlepsze filmy Ryszarda Czekały, Jerzego Kuci i Piotra Dumały. Zaczęto mówić
o Polskiej Szkole Animacji, zwanej też "filozofującą", jako że jej specjalnością stał się żart z głębszym, uniwersalistycznym podtekstem. Tak się przynajmniej mówiło, chociaż w istocie podtekst ten często dotyczył bardzo konkretnej, socjalistycznej rzeczywistości. To umowna forma nadawała mu kolor uniwersalnej metafory.
Kolejnym przełomowym dziełem, niejako symbolicznie odżegnującym się od dominującego
do tego czasu w autorskim filmie animowanym nurtu "filozofującego" stała się "Podróż" (1970) Daniela Szczechury - do dziś chyba jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów animowanych zrealizowanych w Polsce. W filmie przez dłuższy czas nic się właściwie nie dzieje. Kamera obserwuje podróżnego przez okno pociągu (w istocie jest to sam reżyser) i jedynie przesuwający się za przeciwległym oknem monotonny pejzaż zakłóca zupełną statykę obrazu. Dzieło to niewątpliwie otworzyło nowy rozdział w polskiej animacji i zainspirowało kilku innych twórców do odchodzenia od tradycyjnie pojmowanej anegdoty w stronę obserwacji "zwykłego" życia.
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych i w początkach następnej dekady w polskim filmie animowanym pojawiła się nowa fala interesujących debiutów. Za najwybitniejszego kontynuatora linii wytyczonej filmami Lenicy, Kijowicza i Szczechury, a więc tzw. żartu filozoficznego, uznać trzeba Stefana Schabenbecka, autora między innymi takich dzieł, jak "Wszystko jest liczbą" (1966) i "Schody" (1968). Ten ostatni film, warto tu zauważyć, opowiada historię bardzo podobną do tej, która posłużyła za kanwę głośnej, późniejszej o kilkadziesiąt lat "Katedry". Oba filmy są jednak zupełnie różne w wyrazie plastycznym; Schabenbeck, działając w czasach, w których o technologiach komputerowych jeszcze się nikomu nie śniło, posłużył się bardzo prostym ludzikiem z plasteliny i ograniczył elementy scenograficzne do minimum.
Najważniejszym zjawiskiem w polskim filmie animowanym na przełomie dekad było pojawienie się grupy młodych realizatorów związanych z krakowską filią warszawskiego Studia Miniatur Filmowych. Byli to uczniowie Kazimierza Urbańskiego z pracowni rysunku filmowego ASP w Krakowie, wśród nich Julian Antoniszczak (Antonisz), Ryszard Czekała i Jerzy Kucia. Ich filmy odznaczały się łatwo rozpoznawalnymi cechami wizualnymi, pozwalającymi niemal na pierwszy rzut oka przypisać dzieło, jeśli nie konkretnemu autorowi, to przynajmniej studiu, w którym powstało. W naszej kinematografii niewielu było wcześniej twórców posiadających tak bardzo osobisty styl: Lenica, Kijowicz, Giersz, Szczechura.
Antoniszczak zasłynął serią filmów parodiującą filmy oświatowe i kroniki filmowe, rysowanych bezpośrednio na taśmie filmowej, bez kamery ("Jak działa jamniczek", 1971; "Ostry film zaangażowany", 1979). Czekała dowiódł, że animacja może wchodzić na obszary dotychczas zarezerwowane dla dokumentu i fabuły i czynić to w sposób poważny, a przy tym niebanalny graficznie ("Syn", 1970; "Apel", 1970). Kucia stworzył swój własny, niepowtarzalny styl, budując filmy pozbawione anegdoty, przynajmniej w tradycyjnym rozumienia tego słowa, utkane z okruchów pamięci, przebłysków świadomości, mikroobserwacji życia ("Powrót", 1972"; "Refleksy" 1979).
Wachlarz propozycji artystycznych w latach siedemdziesiątych był bardzo szeroki.
Na szczególne wyróżnienie zasługują dwaj twórcy wywodzący się z nowatorskich ruchów w sztukach plastycznych: Jerzy Kalina (także malarz, rzeźbiarz i performer - "W trawie", 1974; "Solo na ugorze", 1981) i Zbigniew Rybczyński (uczestnik awangardowej grupy Warsztat Formy Filmowej). Realizacje tego ostatniego wyróżniały się niezwykłą pomysłowością techniczną ("Zupa", 1975; "Święto", 1975), co docenili także członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej, przyznając "Tangu" (1980) Oscara w 1983 r.
W dekadzie tej powstał też jeden z najpopularniejszych filmów animowanych zrealizowanych
w Polsce, makabreska "Bankiet" (1974) Zofii Oraczewskiej, realizatorki, która poświeciła się głównie twórczości dla dzieci. Czasy późnogierkowskiego kryzysu i lata osiemdziesiąte nie były dla animacji całkiem straconym czasem straconym. Do najbardziej interesujących debiutantów z tego okresu należą między innymi Ewa Bibańska, której feministyczny "Portret niewierny" (1981) został zauważony na kilku festiwalach, i Marek Serafiński ("Dworzec", 1984; Wyścig" 1989), dla którego artystyczną misją stało się tropienie wszelkiej demagogii w naszym życiu publicznym. Niewątpliwym liderem twórców tego pokolenia jest rozmiłowany w Kafce i Dostojewskim Piotr Dumała ("Czarny Kapturek", 1983; "Latające włosy", 1984), jeden z najbardziej dziś znanych polskich filmowców na świecie, którego "Łagodna" (1985) weszła już niemal do kanonu światowej animacji.
Z twórców starszej generacji wciąż największe sukcesy odnosił i wciąż odnosi Jerzy Kucia ("Wiosna", 1980; "Odpryski", 1984; "Parada", 1986), którego ostatni film "Strojenie instrumentów" (2001) został dosłownie obsypany gradem międzynarodowych nagród i wyróżnień. Niestety od początku lat osiemdziesiątych tych laurów dla polskiej animacji było coraz mniej, co w oczywisty sposób łączyło się z kryzysem polityczno-ekonomicznym kraju. Przejście na gospodarkę rynkową tylko pogłębiło problem. Jest w tym jakaś dziejowa ironia, że sztuka, która przez dziesięciolecia doskonaliła się w subtelnej dywersji, doprowadzając do perfekcji język ukrytej krytyki systemu, po załamaniu się tego ostatniego nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Niemniej pojawiają się wciąż nowi, utalentowani animatorzy, którzy mają już na swoim koncie znaczące dokonania. Markowi Skrobeckiemu należy na przykład zawdzięczać odnowę polskiego filmu lalkowego ("d.i.m.", 1992, "Ichtis" 2005). Nominacja do Oscara "Katedry" (2002) Tomasza Bagińskiego dowodzi, że są też w Polsce młodsi twórcy, którzy idą z duchem czasu i opanowali z powodzeniem techniki 3D.
Na dwóch płytach DVD, które przedstawiamy właśnie kinomanom, nie udało się pomieścić wszystkich wybitnych polskich filmów animowanych z ostatniego sześćdziesięciolecia, ani zaprezentować wszystkich godnych uwagi twórców. Mamy jednak nadzieję, że wybór ten jest na tyle reprezentatywny, że widzom nieznającym dobrze dziejów polskiej animacji pozwoli się z nią bliżej zapoznać, a jej miłośnikom przypomni blisko trzydzieści jej perełek.
Marcin Giżycki