Reklama

"101 Reykjavik": KOMENTARZE

Filmy Islandzkie rokrocznie na Warszawskim Festiwalu Filmowym robią furorę porównywalną z czeskimi. "101 Reykjavik" - debiut Baltasara Kormakura - w ubiegłym roku zajął drugie miejsce w plebiscycie publiczności tuż za "Samotnymi" Ondřička. I podobnie jak film Ondřička trafia do szerokiej dystrybucji, szkoda tylko, że czekał na to aż rok. Kosmiczne, bezkresne krajobrazy, rzadkie zaludnienie, chłód klimatu połączony z otwartością i absurdalnym poczuciem humoru mieszkańców. Czy można nie kochać Islandii i czy może być lepsza filmowa sceneria?

Reklama

Główny bohater Hlynur (Hilmir Snaer Gudnason) to typowy przedstawiciel gatunku dwudziestoparolatków. Mieszka z mamusią i wciąż pozostaje na jej utrzymaniu. Teoretycznie cały czas szuka pracy. Interesują go głównie włóczęgi po mieście i zabawy w nocnych klubach. Na porannym kacu popada w stan odrętwienia i bolesnej depresji. Włącza telewizor i narzeka, że rano nie nadają filmów porno. Nie stroni od dziewcząt, ale zainteresowanie to słabnie, kiedy jedna z koleżanek zachodzi w ciąże i żąda od niego odpowiedzialnej, męskiej postawy.

Nagle w ten nudny, uporządkowany, jałowy żywot wkracza z impetem przyjaciółka matki. Biedny Hlynur nie zazna już spokoju! A przecież wcale nie jest przystojnym gościem...

Gazeta Wyborcza, Co jest grane, 19.10.2001.

Chociaż film rozgrywa się w krainie śniegu, jest tak gorący duchem, że mógłby roztopić górę lodową. Zeszłoroczny Warszawski Festiwal Filmowy należał w zdecydowanej mierze do produkcji opowiadających o dylematach i kondycji pokolenia dzisiejszych dwudziestoparolatków. Główne nagrody zdobyły na nim filmy portretujące rozterki generacji, która sprawia tyle kłopotów socjologom usiłującym wskazać wspólne dla jej przedstawicieli cechy. Parę miesięcy temu na naszych ekranach gościli "Samotni", teraz wchodzi do kin długo oczekiwany "101 Reykjavik", zdobywca drugiej nagrody w plebiscycie publiczności.

Urok filmu Baltasara Kormakura polega jednak na czymś więcej niż tylko na eksponowaniu niedojrzałości głównego bohatera, Hlynura, bezrobotnego dwudziestopięciolatka, mieszkańca Reykjaviku, spędzającego dnie i noce na włóczeniu się po knajpach, oglądaniu pornosów i roztrząsaniu swoich problemów seksualnych. Siłą tej nietypowej, przyprawionej spora szczyptą czarnego humoru komedii o wiecznym, broniącym się przed dorosłością chłopcu, jest klimat opowieści - na wpół nostalgiczny, ocierający się miejscami o zwariowaną błazenadę.

W intrygującej i przekornie zabawnej historii o dorastaniu do świadomego życia, fascynuje otwartość, z jaką reżyser prezentuje pogmatwany mikrokosmos swego antybohatera, któremu przychodzi zmierzyć się nagle z zaskakująco nową sytuacją. Gdy bowiem pewnej zimy do domu Hlynura przyjeżdża Lola - piękna i ekscentryczna hiszpańska nauczycielka flamenco, a zarazem... kochanka jego matki, wszystko niebezpiecznie się komplikuje. W dziwnym trójkącie emocjonalnym rodzą się więzi, które zmuszają niedojrzałego Hlynura do wyjścia z kręgu swoich obsesji i lęków, zrewidowania poglądów, a wreszcie do porzucenia dotychczasowego stylu życia.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można uznać, że ta przezabawna i zarazem mądra komedia, której akcja toczy się miedzy innymi w należącym - tu ciekawostka - do samego reżysera barze Kaffibarrin, z łatwością zyska sobie sympatię publiczności.

Marta Olszewska - Cinema, Październik 2001

Rzadko się zdarza, by książka, film i muzyka z filmu były tak samo warte trudu recenzenta. W przypadku "101 Reykjavik" tak się stało.

FILM

Świat wpływa do mieszkania Hlynara, głównego bohatera filmu "101 Reykjavik", poprzez kabel telewizji satelitarnej. Namiętnie ogląda programy całego globu, choć oczywiście pozostaje wobec oferty nad wyraz krytyczny ("Dlaczego nikt nie wpadnie na pomysł, żeby rano nadawać pornole?"). Dodatkowym bodźcem jest internet, choć jego przebogate zasoby erotyczne nie mają już dla Hlynara tajemnic. Świat jest nie większy niż centrum Rejkjaviku, oznaczone kodem pocztowym 101. Poza jego obszar Hlynaru stara się nie wychylać. Bo przecież puby, piwo i ekstasy są takie same w każdym zakątku globalnej wiochy.

Nasz bohater jest mistrzem świata w coraz popularniejszej dyscyplinie: życie aspołeczne. Znani dotychczas z ekranów abnegaci nie mogą się z nim równać. W utrzymaniu pozycji luzerskiego lidera pomagają Hlynarowi wszyscy: państwo, wypłacające ciepłą rączką comiesięczny zasiłek, matka, znosząca do domu slipki, papierosy i marijuanę, wreszcie dziewczyny, pozwalające na jak najgorsze traktowanie.

Jednak w życiu Hlynara pojawia się element nowy i niespodziewany. Matka chłopaka sprowadza do ich wspólnego domu Lolę Milagros, swoją nauczycielkę flamenco, graną przez Victorię Abril (znaną z takich filmów Almódovara jak "Wysokie obcasy" czy "Kika"). Uprzejmy gest gościnności okazuje się wstępem do zmian fundamentalnych. Matka Hlynara przyznaje się do swoich skrywanych przez lata preferencji homoseksualnych, zaś rezolutna Hiszpaneczka zostaje jej oficjalną partnerką życiową. Nieczuły zazwyczaj Hlynar poddaje się jej południowemu urokowi i korzystając z nieobecności mamusi zapładnia. "Byłaś wspaniała, niewiarygodna! Nic dziwnego, że dla takiej gorącej dziewczyny matka przyznała się do lesbijstwa! Dla ciebie sam stałbym się lesbijką!" - wyznaje w afekcie Hlynar.

Jednorazowy, ku rozpaczy Hlynara, akt został wpisany w szerszy plan. Obie kobiety chcą stworzyć rodzinę w której centralne miejsce zajmie mające przyjść na świat dziecko. Nasz bohater uznaje, że w domu obu "matek" nie ma już dla niego dłużej miejsca. Wyprowadza się. To najdramatyczniejszy moment. Samotność Hlynara tułającego się po przygłupich kolegach, żebrzącego o utraconą miłość Hofi, bitego na alkoholowo -narkotycznych imprezach jest ostateczna. Z rozmysłem pragnie zarazić się AIDS, w końcu postanawia popełnić samobójstwo kładąc się na lodowcu. Nieudane samobójstwo.

Co stanowi o wyjątkowości filmu Kormakura? Widzieliśmy już całe zastępy nie przystosowanych życiowo, oglądaliśmy szalone miłości, pokazywano nam upadek współczesnej cywilizacji. W islandzkim filmie liczy się co innego. To, że z rzeczywistości całkowicie rozbitej, dramatogennej aż do przesady nie rodzi się tragedia - samobójstwo, morderstwo, choroba psychiczna - lecz na nowo zbudowany ład. Następuje całkowite pogodzenie się ze światem. "Nie ma już podziału na dobro i zło. Wszystko dzieje się jednocześnie" - konstatuje Hlynar.

KSIˇŻKA

Jeśli komukolwiek spodobały się monologi wewnętrzne głównego bohatera, w książce znajdzie ich całe ławice. Zabawa językiem gwarantowana. Zasługa pisarza jest oczywista, ale już po kilku stronach orientujemy się, że nie ubawilibyśmy się zbytnio, gdyby nie kongenialne tłumaczenie. Jackowi Godkowi należą się nie tylko brawa, ale nawet zdecydowane wymachiwanie marynarką. Mimo setek anglicyzmów i ordynarnego na pozór ubóstwa języka współczesnej młodzieży, potrafił wspaniale oddać drapieżne neologizmy, wybujałe słowotwórsto pełne bardzo odległych i subtelnych - ale pełnych znaczenia - odniesień do współczesnej popkultury, świata muzyki rockowej, kultury klubowej, uniwersum mediów elektronicznych. Oraz odwiecznych uczuć opisanych ultranowoczesnym stylem.

MUZYKA

Uczuciowe wariacje głównego bohatera filmu na tle ponętnej Hiszpanki Loli zostały świetnie wyrażone w muzyce Damona Albarna (Blur, Gorillaz) oraz Einar Orn Benediktssona, który wraz z Bjork był filarem kultowego islandzkiego zespołu The Sugercubes. Muzycy znaleźli sposób o tyle prosty, co sugestywny. Wykorzystali mianowicie stary przebój The Kinks, słynną "Lolę", aby zaaranżować kilka nietypowych wersji tego przeboju: flamenco, transową czy dubbową. Nie trzeba było nawet nagrywać wokalu - obywatele cywilizowanego świata i tak będą powtarzać występujące w refrenie imię Lola. Wystarczy tylko dostatecznie długo sączyć w ich uszy samą melodię. Oczywiście nie samym coverem człowiek żyje. Równie udane są autorskie kompozycje zamieszczone na płycie, zwłaszcza przewodni, romantyczny i subtelny leitmotyw. W projekcie udział wzięli także Banggang, Minus oraz Gus Gus.

Damon Albarn, Einar Orn Benediktsson OST "101 Reykjavik", EMI 2001

tekst: Jacek Borowski/Wprost

Rodzina złożona z dwóch matek, syna i syno-brato-wnuka naprawdę istnieje - zaklina się autor "101 Reykjavik". Czy kochankę matki należy nazywać ojczymem? Czy sypiając z nią, popełnia się cudzołóstwo czy kazirodztwo? Czy zrodzone z takiego związku dziecko jest synem, bratem czy wnukiem? Takie pytania stawia "101 Reykjavik", film i książka, które pojawią się w Polsce już w październiku.

Pedro i jego almodramy.

Nie byłoby islandzkiego filmu "101 Reykjavik" w reżyserii baltasara Kormakura bez twórczości reżysera z drugiego końca Europy - Hiszpana Pedro Alm?dovara. Nie tylko dlatego, że Lolę gra Victoria Abril, jedna z ulubionych aktorek mistrza kina iberyjskiego. To w jego dziełach, zwanych żartobliwie almodramami, pojawia się cała galeria rodzin nieświętych. "Wysokie obcasy", "Pośród ciemności" czy najnowszy film "Wszystko o mojej matce" traktują o przedziwnych relacjach rodzinnych. Oprócz lesbijek i homoseksualistów pojawiają się tu także (żeby jeszcze bardziej skomplikować sytuację) przedstawiciele "trzeciej płci" - transwestyci. Nie są oni jedynie wolnymi elektronami, na oślep poszukującymi seksualnej satysfakcji. Każdy z nich ma uczucia i oprócz chuci czuje potrzebę bycia z innymi w trwalszych związkach. W ostatnim filmie Almod?vara widać wyraźnie że dzisiejsze kino nie opisuje perypetii rodziny, lecz proces jej tworzenia. To pierwsze novum. Drugim jest fakt, że to kobiety, a nie mężczyźni, wykuwają nowe, niekonwencjonalne formy życia rodzinnego. Dlaczego? "Kobiety zgodzą się na wszystko, byle uniknąć samotności" - mówi Manuela, główna bohaterka filmu "Wszystko o mojej matce".

Sam reżyser przyznaje, że jest to dla niego najważniejszy temat. "Jeżeli jest coś, co charakteryzuje przełam wieków, to właśnie rozpad rodziny. Możliwe jest dzisiaj tworzenie rodzin z innych elementów, na innych zasadach, budowanie innych relacji biologicznych" - mówi Almodóvar w wywiadzie dla Frederica Straussa.

Hallgrimura Helgasona, autora książki, której "101 Reykjavik" jest w miarę wierną ekranizacją, łączy z Almodóvarem przywiązanie do opowieści prawdziwych. "Tak naprawdę wszystkie najbardziej szokujące sceny z filmu "Wszystko o mojej matce" inspirowane są rzeczywistością, ale i tak jej nie dorównują" - twierdzi Almodóvar. Z kolei islandzki pisarz zaklina się, że w odległym Reykjaviku naprawdę żyje rodzina złożona z dwóch matek, syna i syno-brato-wnuka.

Jacek Borowski / Wprost, 26.9.2001.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: 101 Reykjavik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy